Zofia Drapella jako jedyna z Polski i jedna z czterech z Europy zakwalifikowała się do drugiej edycji programu i zrelacjonowała ją dla National Geographic Polska. Zapraszamy do przeczytania relacji i obejrzenia zdjęć Jakkolwiek bardzo bym się starała, nie da się opisać w artykule tego, co przeżywa się podczas ekspedycji. Można mimo to próbować wyrazić w słowach to, co nie do opisania. "Moja życiowa przygoda zaczęła się już w październiku 2008 roku kiedy to pierwszy raz usłyszałam o programie Young Explorers. Złożyłam aplikację i dostałam się na obóz w Szwajcarii gdzie odbyła się selekcja. Ośmiu kandydatów z całego świata zostało wybranych do tego, by zostać Ambasadorami Ziemi w programie PANGAEA.
      Mike Horn uznawany za jednego z najwybitniejszych współczesnych podróżników, inicjator całego programu, zaprosił tych osiem osób na wspólną ekspedycję do Nowej Zelandii.
13 maja 2009 roku, gotowa, spakowana i bardzo podekscytowana wyruszyłam w podróż pięcioma samolotami, by po ponad 35 godzinach wylądować w Invercargill. Jest to najbardziej wysunięty na południe port lotniczy Nowej Zelandii. Następnie busem dojechaliśmy do portu Bluff, gdzie pierwszy raz ujrzałam na własne oczy Jacht Pangaea, wybudowany na potrzeby projektu. To na nim razem z 26 innymi osobami miałam żeglować poprzez jeden z najbardziej dzikich zakątków świata.

      Fiordland to największy park narodowy w kraju. Jest odizolowany od reszty i praktycznie nie da się tam dojechać samochodem (tylko do Milford Sound). By zobaczyć pozostałą część tej przepięknej scenerii trzeba albo pieszo tam dotrzeć, lub za specjalnymi pozwoleniami przypłynąć od strony morza. My wybraliśmy tę drugą opcję.
Załoga jachtu składała się z dziewięciu Młodych Odkrywców, fotografów, operatorów kamery, podróżników i naukowców a także kapitana i jego pomocników. Razem dwadzieścia siedem osób rozpoczęło w niedzielę 17 maja ekspedycję,  aby stać się świadkami niesamowitego dziedzictwa kultury i natury jaką zaoferować nam mogła południowa wyspa Nowej Zelandii.
      Nasza eksploracja rozpoczęła się od realizacji projektu na Coal Island zwanej inaczej Te Puka Hereka. Tam razem z ludźmi  z organizacji ‘Department of Conservation New Zealand’ pomagaliśmy przy projekcie mającym na celu stworzenie bezpiecznego sanktuarium dla zagrożonych gatunków ptaków Nowej Zelandii. Coal Island to największa wyspa w The Long Sound. Obecnym problemem wielu gatunków ptaków żyjących na wyspach jest pojawienie się zwierząt żywiących się ich jajami. Przed przybyciem człowieka na te wyspy, Nowa Zelandia była krajem wolnym od drapieżników i wiele gatunków ptaków, na drodze ewolucji,  utraciło  zdolność latania. Gdy z Europy przywiezione zostały drapieżniki takie jak gronostaje czy fretki, szybko stały się poważnym zagrożeniem dla nielotów. Obecnie na wymarciu są Kiwi, Tahake czy Kakapo, niegdyś zamieszkujące tereny Fiordlandu.
      Wielcy podróżnicy, jak James Cook, skarżyli się nawet, iż w nocy nie dało się spać z powodu  hałasu jaki wydają między innymi Kiwi. My niczego nie słyszeliśmy, ale również nie mogliśmy zasnąć. Żal nam było czasu spędzanego w tak niezwykłym miejscu.



Naszym zadaniem na wyspie Te Puka Hereka było zadbanie o to, by specjalnie przygotowane klatki-pułapki na gronostaje były wymienione na nowe, co miało poprawić ochronę przed niepożądanymi drapieżnikami. Przez dwa dni, z plecakami pełnymi ciężkich, metalowych pułapek, przemierzaliśmy szlaki tej wyspy i stopniowo wymieniliśmy ponad 100 pułapek. Robi się to raz na kilka lat, a dostęp do tej części kraju jest bardzo ograniczony, więc ekolodzy z Nowej Zelandii byli nam wdzięczni. My zaś byliśmy bardzo zadowoleni, że udało nam się w czymś pomóc.
 Dzień  po dniu dzięki wspaniałemu kapitanowi Nickowi Leggattowi i jego załodze odkrywaliśmy po kolei dzikie zakątki fiordów. Mając na pokładzie biologa morskiego Carla Davida Rundgrena z uniwersytetu w Otago, nasza przygoda wzbogacona została dodatkowo o jego ogromną wiedzę. Ponieważ Carl jest również żeglarzem, tak się złożyło, że wcześniej, podczas naukowych wypraw przypłynął do Fiordlandu i dzięki temu imponująco dobrze znał miejsce naszej ekspedycji. Razem z nim mierzyliśmy poziom zasolenia i temperatury wody w różnych fiordach aby zbadać skutki działalności człowieka, w tym przypadku zaburzania ekosystemu słonej wody poprzez zbudowanie tamy na jeziorze Manapouri i odprowadzenie dużej ilości wody słodkiej do morza.
      Dla większości, w tym Mike’a Horna, jednym z najbardziej zapierających dech w piersiach widoków były skaczące ssaki Fiordlandu, delfiny. Ich ogromne dzikie stada pojawiały się od czasu do czasu przed dziobem Pangaei. Niektóre liczyły 80 sztuk. To olbrzymie zwierzęta, sięgające do czterech metrów długości. Nigdy nie widziałam większych delfinów, te występujące w Fiordlandzie należą do największych na świecie. Chłodny klimat południowej wyspy Nowej Zelandii spowodował, że delfiny butlonose stały się większe od tych występujących w cieplejszych wodach.
      Mijały dni żeglowania, zbliżając nas do kluczowego momentu ekspedycji. 24 maja opuściliśmy jacht, by  pieszo odbyć czterodniową  trasę Dusky Track. Choć przewidywalny czas potrzebny na jej pokonanie to pięć dni, my mieliśmy się pośpieszyć i zrobić 86 km w cztery. Problemem nie była długość szlaku, ale skala trudności. Startując dokładnie od poziomu morza, na trzeci dzień pokonywaliśmy już ośnieżone góry na wysokości ponad 1000 metrów, by następnego dnia znów wrócić do poziomu morza. Startując z samego końca Dusky Sound a kończąc w fiordzie Doubtful Sound po stronie północnej, zaliczyliśmy szlak, którym jestem pewna, przeszło więcej jeleni, niż ludzi. Najtrudniejsze okazało się przemierzanie dzikiego lasu deszczowego. Choć pogoda nieoczekiwanie nam dopisała i cudem nie mieliśmy przez te cztery dni deszczu, las deszczowy wciąż był bardzo wilgotny i nie ominęło nas chodzenie w błocie do pasa. Na szczęście byli z nami ludzie, którzy znają się na wspinaczce, w tym francuz Erwan Lelaan – przewodnik górski, który zadbał o nasze bezpieczeństwo. Wyprawie towarzyszył także lekarz, który przydał się przy opatrywaniu pęcherzy i obtarć. Zdecydowanie najtrudniejszy okazał się dla mnie ostatni dzień wyprawy, gdy do pokonania mieliśmy 40 km biegnąc. Czas naglił, kończyły nam się zapasy jedzenia i bardzo chcieliśmy dotrzeć na jacht przed wieczorem. Na szczęście plecaki nie były już tak ciężkie jak pierwszego dnia i późnym popołudniem dotarliśmy do Deep Cove w Doubtful Sound, gdzie czekali już na nas z gorącą zupą.

      Czas spędzony w dziczy Fiordów i lasu deszczowego, to pobyt w krainie ptaków, fok, delfinów i wielorybów, zwierząt które nie boją się ludzi, bowiem wiele z nich widziało nas po raz pierwszy. To kilka tygodni  poświęconych refleksji na tematy, których będąc wtopieni w rutynę codzienności , nawet nie poruszamy. To wspólne chwile odkrywania nie tylko nowych terenów i pięknych krajobrazów. To czas spędzony na poznawaniu samego siebie. To cisza nocy, podczas której człowiek zadaje sobie pytanie kim jest i kim chce być.
Ekspedycja silnie wpłynęła na moje życie. Zrozumiałam tam więcej niż podczas wielu lat poszukiwań. Uwierzyłam, że marzenia spełniają się, gdy tylko poświęcimy im wystarczającą ilość czasu. Wiem teraz także, że w przyszłości nie chce być bierną, lecz będę starała się zmienić coś w tym świecie. Zdając sobie sprawę z tego, że sama jestem zbyt mała, by czegokolwiek dokonać ufam, że razem z innymi młodymi ludźmi posiadamy coś, czego nie da się zburzyć. Wiarę, chęć i nadzieję na lepsze jutro. Energię i siłę, by zacząć wspólnie działać.
Dlatego pragnę zachęcić  innych młodych ludzi w Polsce, by także zgłosili się do programu. Ekspedycja na której byłam, to dopiero druga z dwunastu wypraw, na jakie każdy pomiędzy 13 a 20 rokiem życia ma szansę się dostać. Indonezja, Chiny, Afryka czy Amazonia to tylko kilka z miejsc, do których Mike Horn zabierze kolejne grupy Młodych Odkrywców."

Więcej informacji znajdziecie na stronie www.mikehorn.com Galeria zdjęć z wyprawy >>>>