Reklama

Spis treści:

  1. Pływające hotele
  2. Historia Kerali
  3. Kraina Bogów
  4. Morskie imperium i chińskie sieci
  5. Parada słoni
  6. Kerala – informacje praktyczne

Wstaję wcześnie rano. Jedziemy do Alappuzhy, które nazywane jest czasem indyjską Wenecją. Niebawem melduję się na niewielkiej przystani, skąd ruszam na wycieczkę łodzią po słynnych keralskich rozlewiskach (backwaters).

Z grupą kilkunastu innych cudzoziemców płyniemy trzema czółnami wśród soczyście zielonego buszu. Z obu stron co chwilę wyłaniają się chaty wieśniaków. Dla nich backwaters mają całkiem inne znaczenie niż dla nas, zbieraniny przybyszów z całego świata. Jeszcze całkiem niedawno to one stanowiły podstawową sieć transportową w regionie. Zresztą do dzisiaj z nich korzystają. Podwożąc sąsiada do leżącej obok wioski czy jadąc na zakupy do miasta.

Miejscowych widzimy zazwyczaj przy pracy. Tkają nici z kokosowego włosia, rozłupują kokosowe orzechy i wykładają je na trawie do suszenia. Wszystko tu kręci się wokół kokosa. Miąższ służy jako pożywienie, ale też materiał do produkcji kosmetyków i lekarstw, ze skorup rzemieślnicy dłubią sztućce, zabawki i suweniry, z kokosowej „wełny” powstają liny.

Zanim przesiądziemy się do większej, zadaszonej łodzi, zjemy obiad pod daszkiem z wysuszonej trzciny cukrowej. Na potężnych liściach bananowca pasta kokosowa, warzywa, ryż. Plus toddy, czyli miejscowe piwo z – jakże by inaczej – palmy kokosowej. Smakuje niespecjalnie. Taki ryżowy bimber z niedokończonej fermentacji. Ale raz w życiu warto spróbować. A o tym, że ten indyjski stan kokosem stoi, niech świadczy nawet jego nazwa, która pochodzi od słów kera („palma kokosowa”) i alam („kraj”).

Pływające hotele

Backwaters, a więc wszelakie kanały, laguny, groble, przesmyki czy umiejscowione w tropikalnym lesie stawy i jeziora, rozciągają się między miastami Koczin i Kollam, a cała ich sieć liczy sobie 900 km. Większość z nich powstała naturalnie, na skutek cofania się wody w głąb lądu; z czasem mieszkańcy poszerzyli i pogłębili część z wodnych dróg, wiele z nich także łącząc ze sobą. Słona woda z Morza Lakkadiwskiego miesza się tu ze słodką, spływającą z aż 38 rzek, które swój bieg rozpoczynają w Ghatach Zachodnich – niedalekim paśmie górskim, u którego podnóża uprawia się herbatę, kawę i przyprawy.

Już przed wiekami to tędy transportowano ryż, przyprawy czy kokosy. Do przewozów wykorzystywano mieszkalne barki kettuvallam. Potrafiły przyjąć na pokład tony towaru, a przy okazji były domem dla handlowców. Dziś ich rolę w większości przejęły prężna indyjska kolej i ciężarówki. Charakterystyczne kettuvallam – długie na 25 m, drewniane, z zadartym dziobem i obłym kształtem części mieszkalnej – to dziś spora atrakcja turystyczna Kerali. Lokalni biznesmeni otwierają w nich np. pływające hotele.

Takich houseboatów jest tu ponad 2 tys. W jednym z nich spędzę kolejne trzy noce. Jezioro Vembanad, gdzie wsiadam na pokład, to największy zbiornik wodny w całym stanie. W mieszkalnych barkach można tu przebierać.

Moja ma trzy pokoje, niewielką kuchnię, jadalnię, toalety i klimatyzację. Jest więc całkiem wygodnie. Płyniemy po jeziorze, potem wbijamy się w kanały. Na noc zatrzymujemy się w niewielkich portach. Możemy zjeść coś na ciepło, pospacerować albo skorzystać z usług ajurwedyjskiego masażysty. Prowincja słynie z najlepszej w kraju medycyny ajurwedyjskiej. Podczas keralskiego masażu możecie być pewni, że wasza skóra przyjmie pewnie z litr wszelakich zdrowotnych olejów.

Backwaters kerala
Tradycyjna łódź kettuvallam na wodach Kerali – popularna atrakcja turystyczna regionu. fot. Paul Harding/Shutterstock

Historia Kerali

Dinnan, jeden z masażystów, podpytuje mnie o Polskę, o naszą historię, zmiany polityczne, obyczaje. Sam rewanżuje się swoimi opiniami na temat szans ogólnoświatowej rewolucji uciemiężonych ludów świata, ale również historią Kerali w pigułce. Opowiada o portugalskich, holenderskich i brytyjskich kolonizatorach, którzy przez wieki tu urzędowali. O języku malajalam, którym posługuje się blisko 100 proc. obywateli. O niezwykłej przyrodzie, z której wszyscy są tu dumni. O eksporcie kilku gatunków pieprzu, ale też cynamonu czy kardamonu.

Wreszcie o sukcesach lokalnych komunistów, którzy często stanowili rząd stanowy i dzięki którym tropikalny stan chwali się teraz jednym z najwyższych w całych Indiach poziomów edukacji i służby zdrowia. Niemal każdy Keralczyk potrafi czytać i pisać, co na subkontynencie nadal nie jest normą. Co więcej, na skutek reformy rolnej swój kawałek ziemi posiada też tutaj niemal każdy rolnik, a przeciętny Keralczyk żyje najdłużej w Indiach.

Kraina Bogów

Jadę w głąb lądu, do Parku Narodowego Periyar (PNP), zwanego też Thekkady. Stworzono go wokół największej lokalnej rzeki – Periyar. Został objęty ochroną już w 1834 r. dzięki staraniom maharadży z Travancore, a oficjalnie rezerwatem stał się po odzyskaniu przez Indie niepodległości (1947 r.).

To prawdziwe królestwo zwierząt. Są tutaj m.in. tygrysy i słonie azjatyckie. Ja mam szansę podglądać tylko te ostatnie, ale nie czuję rozczarowania. Thekkady to miejsce, w którym można zaznać wyjątkowej ciszy i spokoju. Nie bez przyczyny Kerala zwana jest czasem Krainą Bogów. Zresztą widok szczytu Kotta Malai (2019 m n.p.m.) o świcie rekompensuje mi brak widoku tygrysa przed maską dżipa.

Morskie imperium i chińskie sieci

Wracam nad morze, a potem Wybrzeżem Malabarskim dojeżdżam do Fortu Koczi, zabytkowej części Koczinu. Niegdyś była to enklawa portugalska, potem holenderska i brytyjska w Indiach. I ten postkolonialny klimat czuć tutaj do dziś. W oczy rzucają się katolickie kościoły i protestanckie zbory. Jest też XVI-wieczna synagoga Paradesi wciśnięta w klimatyczną małą ulicę. Diaspora żydowska żyje w Indiach od VIII w. i to stąd ta kultura promieniowała na inne stany.

Nadal widać tu ślady po dawnych faktoriach kupieckich, które przez wieki pracowały tu pełną parą. Od XIV w. był to wielki węzeł handlu przyprawami. W 1503 r. Portugalia założyła tu pierwszą europejską kolonię w całych Indiach i przez następne półtora wieku był to strategiczny punkt na mapie tego morskiego imperium.

Morskie tradycje widać też w porcie i na nabrzeżu, gdzie stoją słynne Chińskie Sieci Rybackie, imponująca konstrukcja, która pozwalała niegdyś na znaczne zwiększenie skali połowów. I wciąż pełni swoją rolę! Chińczycy dotarli tu 600 lat temu – sieci są spadkiem po nich.

Wieczorem kupuję od pracujących tu rybaków pełną reklamówkę owoców morza. Są tam: homar, ośmiornica, kilka królewskich krewetek i parę innych, drobniejszych skorupiaków. Płacę równowartość kilku dolarów. Wszystko niosę do małej okolicznej knajpy. Przyrządzają to w kwadrans za kolejne kilka dolarów. Smakuje wybornie i jest tego tak dużo, że w konsumpcji muszą mi pomóc poznani chwilę wcześniej backpackerzy z Holandii i Japonii.

Parada słoni

Kerala od wieków słynie z festiwali kulturalnych i obchodów świąt religijnych. Dumą stanu jest klasyczny teatr kathakali, w którym fantazyjnie przebrani i wymalowani aktorzy jedynie ruchem i gestem ilustrują opowieści z indyjskich eposów. Podobnie sanskrycki dramat kutiyattam. Bardzo znana w Indiach jest też keralska sztuka walki kalarippayattu oraz taniec rytualny tejjam.

Słonie w Kerali
Słonie w Kerali fot. Shutterstock

Elementy tych wszystkich sztuk podziwiam podczas festynu w Ernakulam, części Koczinu położonej po drugiej stronie zatoki – w stosunku do Fortu Koczi. To niby nadal to samo miasto, choć atmosfera zupełnie inna.

Tego dnia na ulicach panują chaos i hałas. Koczin hucznie obchodzi właśnie święto Śiwy. Kluczowe dla wszelki obchodów świąt w tym regionie są słonie. Od świtu chłopcy szorują i pucują te zwierzęta, a następnie stroją w odświętna „ubrania”. To słonie idą na czele spektakularnej, kolorowej procesji przemierzającej miasto. Za nimi tłum rozmodlonych i rozśpiewanych ludzi. Przyglądam się ekipom przypisanym do kilku z tych wielkich zwierząt. Na ich grzbietach w transowym tańcu wyginają się kapłani. Przed nimi dostojnie kroczą muzycy. Grają na trąbkach, biją w bębny, dmą w fujary.

A gdy wreszcie korowód się zatrzymuje na jednym z placów, kilku staruszków błyskawicznie wchodzi pod zwierzęta. Mają za zadanie powściągać elephantusy, by za bardzo nie udzieliła się im świąteczna atmosfera i nie stratowały kilku setek ludzi, którzy przyszli tu na nabożeństwo. Do poskramiania panowie używają drewnianych kijków, a pomagają im w tym również łańcuchy, którymi spętano im ogromne nogi. Ale tak naprawdę nie ma wielkich powodów do obaw. Gdy patrzę na tę scenę, nie mam wątpliwości: słonie mają to wszystko w trąbie.

Kerala – informacje praktyczne

Kiedy

Warto tu przyjechać przez cały rok. Z tym że od czerwca do września w Kerali jest bardzo gorąco i deszczowo. Najlepiej więc dotrzeć tu pomiędzy listopadem a marcem.

Dojazd

Z Europy najłatwiej dolecieć do Mumbaju (2,5–3,5 tys. zł), a następnie przesiąść się do pociągu (35–120 zł; 21–27 godz.) lub samolotu lokalnych tanich linii (250–600 zł; 1 godz.).

Transport

Najłatwiej i najtaniej poruszać się po mieście rikszą. Przejazd kosztuje zwykle kilka złotych. Rikszarze proponują też darmowe trasy – w zamian za zapoznanie się z ofertą zaprzyjaźnionych lokalnych sklepów. Nie trzeba niczego kupować, wystarczy wizyta.

Nocleg

  • Ceny noclegu na barce mieszkalnej na rozlewiskach w okolicach Alappuzhy zaczynają się od 100 zł za os. za noc. Wybór jest duży, a koszt – zależnie od standardu – może wzrosnąć nawet pięcio- czy sześciokrotnie.
  • Venice Premium Houseboats Alleppey – wygodny i czysty houseboat w sercu backwaters. Od 260 zł za noc.
  • B Hostel w Fort Koczi, od 32 zł w sali wieloosobowej.
  • Marari Blue Whale Beach House, Alappuzha, od 54 zł.

Jedzenie

  • Warto spróbować tu ryb i owoców morza w pikantnych masalach, np. w sosie mango. Najlepiej wybrać się na nabrzeże w Forcie Koczi, do jednej z knajpek przy porcie i Chińskich Sieciach – je się tu na zewnątrz i zawsze jest pysznie.
  • Restauracja Mosaic; Fort Koczi, XI/641A Kundanoor Junction. Miejscowi szefowie serwują tu przegląd najciekawszych dań z kuchni południowych Indii. Dużo opcji wege.

Źródło: National Geographic Polska

Nasz ekspert

Maciej Wesołowski

Reporter. Redaktor prowadzący magazynu National Geographic Traveler. Autor książek reporterskich: „Szpagat w pionie. W drodze przez Indie” oraz „Cafe Macondo. Reportaże z Kolumbii”, współautor zbiorów reportaży „Tu drzwi trzeba otwierać powoli”, „Grzech jest kobietą”, „Warszawa nocą”. Publikował m.in. w Dużym Formacie Gazety Wyborczej, Przekroju, Wprost, Rzeczpospolitej, Tylko Rocku, Machinie, Podróżach, Wirtualnej Polsce i Onecie. Nominowany do nagród dziennikarskich, m.in. Grand Press, MediaTory, nagrody im. Teresy Torańskiej. Kaszëba z pochodzenia, kociewiak z urodzenia, suwalczanin z wychowania, warszawiak z wyboru. Uzależniony od podróży, spotkań z ludźmi, ekstrawaganckiej kuchni i muzyki Radiohead. Uwielbia kulturowe transgresje i etniczne koktajle Mołotowa.

maciej wesołowski
Reklama
Reklama
Reklama