MANGAREVA - Wyspa z książki o piratach
Człowiek, choćby żył na rajskiej wyspie, potrzebuje czasem od raju odpocząć. Zamożny Tahitańczyk wybiera Mangarevę – trochę surową i nie zawsze idealną. Jak hodowane tu perły.

Mangareva wielokrotnie wygrywała w rankingach na najpiękniejszą wyspę świata. Przysięgam, że o tym w tekście nie wspomnę. Mam alergię na hasła: „Eden”, „magiczny” i „nieodkryta wyspa”. Nieodkryta to jest głupota autora, który tak twierdzi – przeczytałem na forum portalu, na którym opublikowano tekst o jednej z wysp Polinezji Francuskiej. Powiem więc tak: z lotu ptaka atol wygląda jak sadzone jajo. Z ziemi – jak plan zdjęciowy Wyspy piratów. Docieram tu łodzią, bo na Mangarevie nie ma lotniska. Najbliższe jest na sąsiednim atolu Totegegie, o którym w encyklopediach można przeczytać jedynie trzy zdania: że istnieje, gdzie się znajduje i do kogo należy.
Na Totegegie dostałem się samolotem, który wylatuje co wtorek ze stolicy Tahiti – Papeete. Po drodze międzylądowanie na atolu Tureia zamieszkałym przez dwustu Polinezyjczyków, głównie plantatorów drzew kokosowych. Niektórzy mają sześć palców u ręki, inni zdeformowane czaszki. To drastyczna pamiątka po francuskiej marynarce, która w latach 60. przeprowadzała testy nuklearne 115 km od tego lądu.
A Mangareva? Zaledwie jedna asfaltowa droga łącząca wschodnią i zachodnią część wyspy, jeden kościół, kaplica i bar. Ośmiuset mieszkańców, brak naturalnych rezerwuarów słodkiej wody. Tubylcy uzyskują ją z deszczułek instalowanych na dachach domów. Czasem trzeba dokonać oczywistego wyboru – pozwolić, by umarł ogród, po to żeby nie umarł człowiek.
Kiedy ogień trawi wyspę
Jedyna osada – Rikitea. O niej też tylko trzy zdania w encyklopediach. Mozaika prymitywnych chat z deski pilśniowej i luksusowych, przeważnie parterowych zabudowań przeznaczonych dla turystów. Wszystko to ukryte pod wysokimi na trzy piętra palmami. Po drodze, jak kule w kręgielni, turlają się grejpfruty i mandarynki wielkie jak pomarańcze. Czy mogę, tak po prostu, podnieść owoc? Skwar nie daje żyć, muszę zwilżyć usta.
Główny deptak ma swój początek w porcie i prowadzi do XIX-wiecznego kościoła, którego podwaliny w 1839 r. poświęcił francuski biskup Etienne Jerome Rouchouze, wyjątkowo gorliwy ewangelizator Oceanii i Polinezji Francuskiej. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, po wypłynięciu z Wyspy św. Katarzyny. – Wiele rodzin straciło kogoś na oceanie – opowiada Teraimaru, plantator wanilii. – Jak umiera ktoś z naszych, w pogrzebie uczestniczy pół wyspy, jakby umarł król. Chyba domyślasz się, że tu nikt nie jest anonimowy.
Teraimaru opowiada dalej: – Kiedy ogień trawi czyjąś posesję, gaszą go dziesiątki mężczyzn, niekoniecznie spokrewnionych. Sąsiad niedawno spadł z dachu i dotkliwie się połamał. Kiedy przyszedł czas zbiorów, do pracy zgłosiła się nie tylko rodzina, ale i okoliczni mieszkańcy. Musimy na sobie polegać.
Kolega Kupił atol
Trzech chłopców biega boso za futbolówką. Pierwsze skojarzenie: garderoba tych uroczych obdartusów pochodzi najpewniej z darów. Tato przywoził mi podobne przed 1989 r. ze Szwecji.
Drugie skojarzenie: niecodzienny mecz piłkarski reprezentacji Samoa Amerykańskiego z Australią (w poczuciu racjonalnej eksploatacji tuszu drukarskiego nie podam nazwisk strzelców bramek). Australijczycy wygrali 31:0, a przed meczem podarowali zawodnikom z Samoa buty, bo inaczej ci graliby boso. Na Mangarevie nie ma drużyny piłkarskiej.
Wstępna synteza, a może spostrzeżenie, które powinno przyjść tuż po zejściu na ląd: na wyspie bogaci nauczyli się żyć z biednymi.
Poławiacze pereł stawiają domy obok chat rolników zatrudnionych na plantacji cytrusów. Drogie terenowe samochody, których tu nie brakuje, zatrzymują się pod tym samym sklepem, pod którym ubodzy cykliści parkują swe zardzewiałe składaki. Mam jednak wątpliwość: czy ta społeczna symbioza jest prawdziwa?
Poznałem mężczyznę, który przejął wielopokoleniowy interes – hoduje perły słonowodne. – Perła powstaje od trzech do siedmiu lat. Tylko 10 proc. mojej produkcji nadaje się na biżuterię najwyższej jakości – tłumaczy, wymachując naszyjnikiem o wartości samochodu średniej klasy. – 70 proc. pereł posiada wady. Nie mają wystarczająco atrakcyjnego połysku, ich kształty są bardzo nieregularne. Nie trafiają do drogich butików – ale spokojnie, i na nie znajduję kupców. Biorą je turystki ze Stanów Zjednoczonych, Australii, Francji albo Niemiec. Co rusz cumują tu luksusowe jachty i promy wycieczkowe. Dla damy, która funduje sobie miesięczny rejs na trasie: Bora-Bora – Tahiti – Wyspy Towarzystwa, kupić naszyjnik z pereł gorszego sortu za 4 tys. dol. to jak dla ciebie inwestycja w magnes na lodówkę.
Właściciel hodowli pereł jest Francuzem, jednym z najbogatszych na wyspie. Jego znajomy po fachu zwinął interes przed kilkoma laty. – To jest taki biznes, że musisz go doglądać. Nie możesz powierzyć pereł obcej osobie, bo cię okradnie. Kolega już się w życiu dorobił. Kupił niewielki atol na oceanie, w połowie drogi między Mangarevą a Tahiti. Niecały kilometr kwadratowy. Wybudował dom i mieszka tam z żoną.
Pozostali mieszkańcy, którzy nie dorobili się własnego atolu, żyją z turystyki, uprawy palmy kokosowej, wanilii i cytrusów, a także z rybołówstwa. Tutejsza laguna obfituje w owoce morza, a rafa ma średnicę 15 mil. W dawnych czasach na Mangarevę ściągali mieszkańcy z okolicznych wysp, gdzie nie występuje rafa. Opuszczali swe domy z głodu.
Idę drogą przez Rikiteę w kierunku najwyższego wzniesienia – góry Duff(441 m n.p.m.). Wciąż nie zobaczyłem „raju”, o którym eksplorerzy całego świata rozpisują się w przewodnikach. Tropikalny klimat dokucza moim oskrzelom i czuję, jak odwadnia się mój organizm. Zatrzymuję się więc przy jedynej jadłodajni z zimną wodą i kanapkami. Lepsze menu mają nawet na Przystanku Woodstock. Tu serwowane są błyskawiczne zupki, mrożone pizze i spaghetti z puszki za abstrakcyjną cenę.
Podobnie jak na Tahiti szczególnym uznaniem miejscowych cieszą się francuskie bagietki wypchane szynką, serem i majonezem, podawane na ciepło (nic specjalnego). Turyści celują z kolei w owoce morza, świeże ryby i sałatki owocowe na mleku kokosowym. Nie znajduję sposobu, by oddać smak tutejszych pomarańczy, bananów i awokado, ale z pomocą przychodzi mi Marcus, profesor matematyki na uniwersytecie w Bernie. Ten dystyngowany 60-latek, na co dzień człowiek powściągliwy w emocjach i wyprostowany przy stole, pałaszuje cytrusy z miną dziecka zaangażowanego w reklamę kremu czekoladowego.
KOBIETY Z OBRAZKÓW
Kolejny przystanek – zabytkowe ruiny budynku sądu, więzienia i wież obserwacyjnych. Wyobraźnia nie pracuje. Ciekawość rodzi się, dopiero kiedy pukam do drzwi kolejnych domów. Tutejsze chaty przypominają często domy amiszów gardzących luksusem. Stare krzesła i zapach pleśni. Ściany trawione przez termity, a wnętrza zabałaganione jak na strychu u staruszków, którym nogi od dawna odmawiają posłuszeństwa.
Na zewnątrz wymyślne bojlery. Woda nagrzewana jest przez słońce, wieczorem podgrzewana ogniem.
Burzę kolejne swoje wyobrażenia: przed wyjazdem do Polinezji Francuskiej przekartkowałem 17 książek o Tahiti i pozostałych wyspach na Oceanie Spokojnym. Co czwarta fotografia i rysunek przedstawiały roznegliżowane kobiety. Tu nie spotkałem żadnej.
W przewodnikach przeczytamy o Polinezyjkach, że są kusząco piękne. Naciągana opinia.
Wyjątkiem jest Mia albo kobieta o imieniu fonicznie zbliżonym do Mii. Spotykam ją na opłotkach osady, przy drodze, gdzie pali w ognisku śmieci (na wyspie nie ma wysypiska). Ma piękny kolor skóry – café latte, i uśmiech, którym rozmiękczyłaby serca wszystkich tyranów świata. Ale to boska sylwetka, do której przylega lniana sukienka, śni się zapewne tym, którzy spotkali ją na swojej drodze. Filigranowa Mia zna tylko trzy zwroty w języku angielskim: hello, bye i thank you. To ciekawe, ile można powiedzieć bez słów.
ZDOLNOŚĆ PRZYCIĄGANIA
Po dwóch godzinach z hakiem zdobywam górę Duff, nazwaną tak przez brytyjskiego kapitana Jamesa Wilsona, który jako pierwszy Europejczyk przypłynął tu w 1797 r., właśnie na statku „Duff”. Mniej więcej w tym samym czasie Józef Wybicki napisał Mazurka Dąbrowskiego, a na głowach londyńskich dżentelmenów pojawiły się cylindry. Tyle że to nie ma znaczenia dla tej historii.
Zyskałem inną perspektywę. Stoję i wpatruję się w lazurową zatokę i białe chatynki na wodzie, które dotąd znałem tylko z katalogów. Spoglądam na budzące dziwne podniecenie kontury wyspy i wierzchołki wzniesień dziurawiących nisko zawieszone chmury.
Nachodzi mnie irracjonalna myśl – a może tu
byłem? A może te obrazy weszły mi do głowy jeszcze w dzieciństwie, bo zasypiałem z otwartą książką o pirackich odysejach.
Rodzi się uczucie, którego nie sposób nazwać, by nie nadać mu śmieszności, a dla którego ludzie gotowi są spieniężać samochody i zastawy Rosenthal.
Nieprzywiązani do swoich miejsc krążymy po świecie jak wolne elektrony. Mangareva ma zdolność przyciągania.
MANGAREVA - NO TO W DROGĘ
CZAS: 2 TYGODNIE
KOSZT: 20 TYS. ZŁ
INFO
Powierzchnia: 15,4 km2. Atol należący do Wysp Gambiera w Polinezji Francuskiej, na Oceanie Spokojnym.
Ludność: 870 mieszkańców.
Religie: chrześcijaństwo.
Języki: francuski.
Waluta: frank polinezyjski; 100 XPF = 4,15 zł.
Archipelag warto odwiedzić o każdej porze roku. Pamiętajmy jednak – nasza zima to ich lato i na odwrót. Przy czym w Polinezji Francuskiej zimy są gorące (lecz deszczowe), a okres letni charakteryzuje się dużymi upałami.
Od turystów nie jest wymagana. Większość lotów na Tahiti (bo tam wylądujemy, jeśli chcemy dotrzeć do Mangarevy) odbywa się jednak z międzylądowaniem w USA (i tam wiza jest wymagana). Bezwizowy przelot jest możliwy przez Nową Zelandię. Uwaga: jest to jednak opcja dużo droższa.
Na Wyspy Gambiera dotrzemy samolotem przez Tahiti albo Nową Zelandię. Średni koszt biletu lotniczego to ok. 7,5–8,5 tys. zł.
Z lotniskiem połączony jest port, z którego łódź zabierze nas na Mangarevę (koszt ok. 50 zł).
Brak komunikacji publicznej, ale wszędzie dotrzemy pieszo. Możemy też wypożyczyć rower.
Mangareva nie jest wprawdzie najdroższą z wysp Polinezji Francuskiej, niemniej ceny są tam astronomiczne. Za kanapkę zapłacimy ok. 30 zł, za butelkę wody – 20 zł.
W prywatnych willach (wtedy cena jest nieco niższa) i na kempingu z luksusowymi domkami – ok. 3 tys. dol. za tydzień. Na wyspie jest też kilku couchsurferów.
ROZRYWKA
Związane z atrakcjami naturalnymi – łowienie ryb, nurkowanie, piesze spacery, możliwość wypożyczenia łódki motorowej bądź żaglówki i opłynięcia Wysp Gambiera.
www.janeresture.com/tahiti_mangareva
www.thetahititraveler.com/island-guide/mangarevaintro.asp
Jeśli nie Mangareva, to...
LOMBOK
Indonezyjska wyspa w archipelagu Małych Wysp Sundajskich to idealne miejsce dla zwolenników relaksu z dala od tętniących życiem turystycznych kurortów. Większość mieszkańców to muzułmanie, nie znajdziemy więc tu zbyt wielu barów i dyskotek, co nie oznacza, że będziemy skazani na nudę. Nie pozwolą na nią bujne tropikalne lasy, dziewicze plaże, rafy koralowe oraz gaje bananowców. Aktywny wulkan Rinjani dodaje do arsenału przymiotów nutkę nieprzewidywalności. A wszystko z dala od napędzanej przez hotelarzy komercyjnej machiny. www.lombok-network.com
FERNANDO DE NORONHA
Wyspa usytuowana na wschód od wybrzeża Brazylii została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, co umożliwiło jej zachowanie pierwotnego uroku. Do niedawna, ze względu na brak bazy turystycznej, mogła tu przybywać ograniczona liczba podróżnych. Dziś jest nieco łatwiej, ale intymny charakter miejsca udało się utrzymać. Wciąż, zamiast ociekających przepychem gmachów hotelowych, zaplecze noclegowe stanowią tu kwatery prywatne, których właściciele wabią przyjezdnych miejscowymi frykasami. Mekka miłośników nurkowania, w znacznym stopniu podyktowana pragnieniem ujrzenia delfinów, których widok skłonił niegdyś Francuzów do przemianowania nazwy na Wyspy Dauphine’a. www.noronha.com.br/site/inicio.php
LEROS
Poniszczone budynki greckiej Leros wraz z kamienistymi plażami usytuowanymi na stromych zboczach klifów morskich i nieco zacofana infrastruktura nie zdobywają uznania wśród części turystów. Jednak to, co dla jednych wydaje się zniechęcające, dla innych jest wartością. Entuzjaści tej poświęconej bogini Artemidzie starożytnej wyspy upodobali ją sobie właśnie ze względu na jej naturalne, nieujarzmione oblicze. Wrażenie błogości potęgują smak świeżych ryb oraz dźwięki folkowej muzyki dobiegającej ze środka tawern. www.lerosisland.com
PHUKET
Tajlandia po europejsku. Niezwykle urozmaicona sceneria piaszczystych plaż wkomponowanych w krajobraz piętrzących się gór, gajów palmowych, rwących wodospadów oraz tradycyjnych wiosek rybackich przyciąga podróżników głównie ze Starego Kontynentu. Wpływy Zachodu przejawiają się tu m.in. malowniczymi uliczkami. Do tego wymyślne zdobienia ścian buddyjskich i chińskich świątyń, pozłacane pomniki Buddy napotykane co kilka kroków i lokalne stragany z tajskimi specjałami – słowem alternatywa dla tych, których znużyło wylegiwanie się nad wybrzeżem. www.phuket.com

