Mam wrażenie, że to słowo mnie prześladuje. Bo wszystko, zwłaszcza wakacje, muszą być teraz luksusowe. Postanawiam więc sprawdzić, co ono naprawdę oznacza i czy nie jest przereklamowane.

Według danych firmy Nielsen Polska na luksusowe wakacje (minimum 6,5 tys. zł wydanych na osobę) pozwala sobie jedynie 3 proc. Polaków. Niewiele. Ale można przypuszczać, że grupa ta będzie się powiększać. Nie tylko dlatego, że społeczeństwo staje się coraz bogatsze. Równie ważny jest fakt, że szybko rośnie grupa tzw. aspirujących, do której zalicza się także tych, którzy odkładając na wyjątkowe wakacje, skłonni są do poświęceń w codziennym życiu. Wedle staropolskiej zasady „zastaw się, a postaw się”. Jednak dla wielu pracujących po 12 czy 14 godzin na dobę wysoko wykwalifikowanych pracowników korporacji, wybitnych artystów czy sportowców wypoczynek adekwatny do ich wysokiej pozycji społecznej i stylu życia jest czymś absolutnie naturalnym.

Święty spokój

– Nie wyobrażam sobie wakacji bez pięciogwiazdkowego hotelu nad lazurowym morzem, bez leżenia na białym piasku, rewelacyjnych kolacji przy świecach i drinków z palemką. Nie po to haruję przez cały rok, żeby potem nocować w jakiejś norze czy żałować na dobre jedzenie – mówi Anna Domoradzka, menedżerka. Ale zaraz potem dodaje: – Trzeba wiedzieć, za co się płaci. Bo są rzeczy warte dużych pieniędzy, ale też sporo takich, za które się zwyczajnie przepłaca. Trzeba na to bardzo uważać.

Pytam więc, co naprawdę jest warte dużych pieniędzy w podróży. – Luksusowy wypoczynek to podróż skrojona na miarę, w czasie której możemy poczuć się wyjątkowi. Składa się na to: wygodny transport, najlepiej bezpośrednie połączenie w klasie biznes. Komfortowe zakwaterowanie – najlepiej, jeśli będzie to hotel w spokojnej okolicy, z fantastycznymi widokami. Wysoka jakość serwowanych posiłków i świetna obsługa, która dba o każdy szczegół – twierdzi Magda Plutecka-Dydoń z biura podróży Neckermann Polska. I daje przykłady: – Joga z trenerem, medytacje, bogate pakiety wellness, kurs sushi, kursy sportów wodnych, relaks w znakomitym spa, nurkowanie, windsurfing, wizyty w najlepszych restauracjach czy wreszcie show cooking, w którym kucharz przygotowuje wyrafinowane dania na naszych oczach. Luksusem może być też lot dreamlinerem, w którym prześpimy się na idealnie rozłożonym fotelu. Albo opieka osobistego kamerdynera, który jest na każde zawołanie (popularne np. na Malediwach). Ale też: lot helikopterem nad dżunglą amazońską czy przejażdżka na słoniu w dwumetrowych trawach Nepalu. Niekoniecznie bardzo wygodna. Za to zapewniająca zachwyt znajomych po powrocie.

Elitarne wymagania

– Zamożni klienci zwykle pytają o all inclusive, spa, spokojną okolicę i… czy mogą liczyć na dobre, zagraniczne alkohole – zdradza Radomir Świderski z biura turystycznego Rainbow Tours. – Coraz częściej mamy też do czynienia z miłośnikami pewnych marek, uważanych za elitarne. Wśród klientów biura są tacy, którzy od lat wypoczywają tylko w pięciogwiazdkowych hotelach konkretnej sieci.

Płaci się też za elitarność. Luksusowe miejsce to takie, w którym nie zobaczymy zbyt wielu rodaków. Często na końcu świata, na który niełatwo dotrzeć. Albo też takie, na którym jesteśmy całkiem sami (z wyjątkiem obsługi spełniającej nasze marzenia). Co zdarza się na małych wyspach czy wulkanicznych atolach na Pacyfiku, Karaibach czy Oceanie Indyjskim. Luksus musi mieć walor nowości i świeżości, a tym wciąż można się pochwalić. Według statystyk jedynie dwa procent Polaków było kiedykolwiek poza Europą.

– Pojęcie wakacji de luxe cały czas się zmienia. Tak samo jak modne kierunki. Kiedyś luksusowe wydawały się wyjazdy do Egiptu, Grecji, Bułgarii czy na Wyspy Kanaryjskie. Dziś zamożniejsi klienci pytają o RPA, Kubę czy Sri Lankę. Oczywiście ośrodki z górnej półki można znaleźć w każdym z tych krajów. Chodzi raczej o modę i właśnie elitarność – mówi Radomir Świderski i dodaje, że oferta wyjazdów „Egzotyka de luxe” szybko zdobyła sobie spore grono miłośników. I grupa ta wciąż rośnie. Magda Plutecka-Dydoń z Neckermanna dodaje do tej listy: Zjednoczone Emiraty Arabskie, Seszele, szwajcarski kurort Gstaad, Lazurowe Wybrzeże we Francji, Malediwy i Dominikanę. Już same nazwy brzmią egzotycznie, magicznie wręcz. A to przyciąga jak magnes.

Ale, jak się okazuje, luksusem może być nie tylko wyjątkowy standard hotelu czy spa. Coraz częściej zamożni klienci biur podróży są skłonni dobrze płacić za spokój i intymność. Stąd coraz większa popularność tzw. hoteli tylko dla dorosłych, a więc takich, do których nie są wpuszczane rodziny z dziećmi. Rozkrzyczanymi – należy dodać. W ostatnim czasie Neckermann Polska zanotował 20-procentowy wzrost sprzedaży takich ofert.

Sąsiad musi wiedzieć

Podróż w takie wyjątkowe miejsce to wydatek nawet 20 tys. zł na osobę za 10–14 dni wypoczynku, a więc nierzadko nawet 100 tys. zł za całą rodzinę. Siłą rzeczy nie jest to oferta skierowana do mas. Dlaczego warto płacić tak duże pieniądze? Zdaniem Marzeny Mróz, redaktor naczelnej polskiej edycji magazynu Business Traveller, dla wielu Polaków jest to swego rodzaju „kupowanie marzeń”: – Bardzo ważne jest to, żeby sąsiad wiedział o naszych superwakacjach. Żeby miał świadomość, że mieszka obok osoby wyjątkowej i bogatej, która może sobie na taką ekstrawagancję pozwolić. To kwestia prestiżu i podkreślenia społecznego statusu. Jest w tym nieco snobizmu.

Marzena Mróz większość z modnych kierunków odwiedziła w ostatnich latach służbowo. I jak przyznaje, zwykle za wysoką ceną szła bajeczna jakość wypoczynku: „naprawdę widać było, za co się płaci”. Największe wrażenie zrobił na niej słynny Burdż al-Arab w Dubaju, najbardziej wypasiony hotel na świecie, który nazywany jest „świątynią luksusu”. Ale też wnętrza hotelu Belles Rives na południu Francji, utrzymanego w stylu art déco. Czy hotel Peninsula w Hongkongu – z widokiem na zatokę, po której pływają kolorowe dżonki, i „w którym wydaje ci się, że jesteś na płynącym luksusowym jachcie”. Każde z tych miejsc zachwyca przepychem wystroju, niezwykłą architekturą, atmosferą, no i własną legendą. Bo to również ma znaczenie. We wspomnianym Belles Rives bywali m.in. Rudolf Valentino, Ernest Hemingway, Miles Davis, Édith Piaf czy Paloma Picasso, a Scott Fitzgerald napisał bestsellerową powieść Czuła jest noc.

Dubaj to ostatnio ulubione miasto wszelakiej maści miliarderów i celebrytów, którzy czas wolny spędzają w słońcu na sztucznych wyspach, na jachcie lub motorówce, ewentualnie grając w golfa czy tenisa. Znane twarze i niezwykłe historie budują prestiż, renomę miejsca. Są hotele, które goszczą koronowane głowy i takie, które uwielbiają gwiazdy sportu czy filmu. I nie omieszkają się tym pochwalić. Bo jest grupa klientów, którzy są w stanie naprawdę słono zapłacić za możliwość przespania się w łóżku, w którym wcześniej noc spędziła Sharon Stone, Alfred Hitchcock czy Charlie Chaplin.

W najbardziej luksusowych hotelach i na plażach Marzena Mróz widziała polskich turystów: „Byli tacy, którzy na tle zblazowanych Amerykanów czy Niemców wyglądali zachwycająco: w znakomicie skrojonych ubraniach, uśmiechnięci, z dobrymi manierami”. Ale też takich, dla których taka podróż, jak mówi, była udręką: – To jest grupa ludzi, którzy stosunkowo niedawno dorobili się dużych pieniędzy i chcą je jakoś wydać. Nie zawsze wychodzi im to na dobre. Nieraz widziałam, jak się męczyli w ekskluzywnych hotelach czy restauracjach. Fatalnie ubrani i uczesani, nieznający języków ani lokalnych obyczajów. Nie wiedzieli, jak się zachować, jak obsłużyć windę czy toaletę. Czasem nie potrafili zamówić dań z karty. Wtedy lepiej postawić na inny luksus. Bo ten w podróży ma przecież wiele obliczy.

 

Maciej Wesołowski