Czyli co może zaoferować metropolia „Polski b” Miasto z bogatą przeszłością, dziś tętni życiem. Na pięciu wyższych uczelniach studiują tu tysiące młodych ludzi. Teraz to oni tworzą atmosferę tego miejsca. Lublin jest miastem dostatecznie dużym, by można było się w nim skryć, i dostatecznie małym, by się tu odnaleźć. To miasto akurat na miarę człowieka, czyli takie, jakie być powinno – czytam w jednym z przewodników po moim rodzinnym mieście. I choć nigdy tak o Lublinie nie pomyślałam, przyznaję autorowi rację.
Serce i architektoniczny symbol miasta to Brama Krakowska. To tutaj wieczorami spotykają się zakochani, tu zwykle rozpoczyna się wędrówkę po barach i nocnych klubach, tu grają uliczni muzycy, a stare kwiaciarki sprzedają kwiaty. Stąd też najlepiej rozpocząć zwiedzanie miasta.
Nie znam chyba nikogo, kto nie uległby urokowi lubelskiej starówki: wąskich uliczek wybrukowanych kocimi łbami, wiekowych kamieniczek. Jeden z piękniejszych zespołów zabytkowych w kraju od lat jest w remoncie. Pamiętam, jak jeszcze 10 lat temu po dzisiejszym deptaku jeździły trolejbusy, a na Stare Miasto nikt samotnie się nie zapuszczał. Dziś już jest bezpiecznie, choć nie wszyscy ryzykują spacer po bocznych uliczkach. A warto. Miasteczko jest pełne zakamarków, placyków i architektonicznych perełek, takich jak Teatr Stary.
Pośrodku staromiejskiego Rynku wznosi się Stary Ratusz. Od połowy XVI wieku był siedzibą trybunału koronnego, czyli sądu apelacyjnego dla Małopolski. Na piętrze obradowała rada miejska, poniżej mieściły się sklepy, karczma, a nawet więzienie i sala tortur. To tutaj zmarł Jan Kochanowski i – jak głosi najsłynniejsza lubelska legenda – sam diabeł zmienił niesprawiedliwy wyrok wydany na ubogą wdowę przez czterech przekupnych sędziów. Nowy wyrok diabelski skład sędziowski przypieczętował odciskiem łapy. Dębowy stół z wypaloną czarcią łapą można oglądać w Muzeum Lubelskim na Zamku, a pod budynek trybunału, dziś pałacu ślubów, co chwila podjeżdżają przy- strojone samochody i bryczki nowożeńców.
Bocznym wejściem w budynku można zejść do lubelskich podziemi. Czynna od czerwca trasa turystyczna ma ponad 200 metrów długości. Idąc w górę i w dół piwnicami staromiejskich kamienic, mijamy makiety przedstawiające rozwój Lublina od czasów wczesnośredniowiecznej osady. 40-minutowy spacer z przewodnikiem kończy krótka multimedialna prezentacja pożaru miasta w 1719 roku. Idąc dalej ulicą Grodzką w głąb Starego Miasta, natkniemy się na duży plac. Tu kiedyś stał pierwszy lubelski kościół parafialny. Dziś możemy oglądać zrekonstruowane i oświetlane nocą fundamenty świątyni.
Spacerując po Starym Mieście, koniecznie trzeba zajrzeć do bazyliki dominikanów, gdzie przez prawie 600 lat przechowywane były relikwie drzewa krzyża świętego. Niestety, w 1991 roku zostały skradzione. To tu miało miejsce uroczyste zaprzysiężenie unii litewsko-polskiej. Do dziś zachował się krucyfiks, na który przysięgał król Zygmunt August.
Ze Starego Miasta wychodzimy Bramą Grodzką, która przez lata stanowiła granicę między miastem chrześcijańskim i żydowskim. Dziś ma tu siedzibę teatr NN – grupa młodych ludzi dba o to, by pamięć o lubelskich Żydach nie zaginęła. A jest co pamiętać... W XVI w. obradował tu sejm żydowski, działała szkoła wyższa jesziwa, a na jarmarki zjeżdżali kupcy z całego kraju. Lublin był nazywany Jerozolimą Królestwa Polskiego. Dziś po żydowskim miasteczku pozostało tylko wspomnienie.
Stąd już dwa kroki do neogotyckiego Zamku. Na jego terenie znajduje się m.in. donżon, romańska baszta z XIII w. i kaplica Świętej Trójcy, którą zdobią oryginalne freski w stylu rusko-bizantyjskim, m.in. dwa portrety Władysława Jagiełły, jedyne wykonane za jego życia.
A jacy są lublinianie? Na pewno poczucia humoru im nie brakuje. Podczas jednej z ostatnich edycji międzynarodowego festiwalu teatralnego wjeżdżających do Lublina od strony Warszawy witał ogromny napis „Polska B wita”.

Obiad po staropolsku, żydowsku lub... meksykańsku
Nie tylko turyści, ale i głodni lublinianie zwykle kierują swe kroki na Stare Miasto, gdzie skupia się większa część lubelskiej gastronomii. Obok Bramy Krakowskiej mieści się restauracja „Ulice Miasta”. Piotr Bikont, znany krytyk kulinarny, nie szczędził jej pochwał. Zwabiły go tu rydze z patelni – sprowadzane z Podhala, smażone na maśle (solidna porcja kosztuje 19 zł). Specjalność zakładu to dania z gorącego kamienia. Zestaw mięs lub ryb trafia na stół razem z rozgrzanym bazaltowym kamieniem. Klient sam sobie smaży obiad, do dyspozycji mając kilka sosów i przypraw. Ta przyjemność kosztuje 34 zł. Mniej, bo tylko 9 zł, zapłacimy za miskę forszmaku – gęstej zupy z kiełbasą i kiszonym ogórkiem, potrawy wymyślonej w czasach PRL-u, ponoć w barze pobliskiego hotelu „Europa”.
Na wyrafinowaną kuchnię stawia „Old Pub” przy ul. Grodzkiej. Lokal mieści się w kamienicy z 1576 roku, ale wnętrza urządzono w stylu art deco. W czwartki i piątki dostaniemy tu świeże małże i ostrygi, przez cały tydzień – dania tradycyjnej kuchni polskiej i meksykańskiej. Szef kuchni dba też, by w piwnicy nie zabrakło win z całego świata. Godne polecenia są zwłaszcza steki w sześciu rodzajach (od 40 zł) i olbrzymie desery – szarlotka i sernik na ciepło (12 zł).
Idąc dalej ulicą Grodzką, nie sposób ominąć tzw. „Szewca”. Urządzony w stylu irlandzkiego pubu, jest najpopularniejszym miejscem spotkań lublinian. Tu niegdyś mieszkał szewc, który – jak mówią właściciele lokalu – reperował buty, pił, klął i słuchał płyt z adapteru. Stąd wiszące nad barem prawidła i nazwa lokalu. Dywany na drewnianej podłodze, wygodne stare meble i klasyczny rock lub jazz sączący się z głośników sprawiają, że nie chce się wychodzić. Wieczorami znalezienie wolnego stolika graniczy z cudem, a obsługa każe na siebie dość długo czekać. „U Szewca” można napić się irlandzkiego piwa z beczki i całkiem dobrze zjeść. Największym powodzeniem cieszą się szewskie bułeczki polane sosem czosnkowym (4 zł) i pizza (od 11 zł ).

W Lublinie nie mogłoby zabraknąć lokalu nawiązującego do żydowskich tradycji. Idąc z rynku w kierunku, z którego dobiegają melancholijne pieśni w jidysz, trafimy prosto do „Mandragory”. Turyści z Izraela mówią, że czują się tu jak we własnym kraju. W przytulnej restauracji można napić się koszernego wina korzennego i spróbować przywożonego prosto z Izraela humusu (10 zł) czy prawdziwych latkes (9 zł) – placków ziemniaczanych robionych według przepisu z 1913 roku (wyklucza on używanie mechanicznych narzędzi podczas przygotowywania potrawy).
Na koniec coś dla amatorów kuchni staropolskiej. Wyśmienity bigos i kaszankę z patelni w ilościach jak od szczodrej gospodyni serwuje „Sielsko Anielsko” na Rynku. Szczególnie warte polecenia są chłodnik (6 zł), żurek na zakwasie (7 zł) i pierogi w sześciu rodzajach (10–12 zł). Koniecznie z kieliszkiem nalewki.
A jak Lublin bawi się późną nocą? Np. w kawiarni „Czarcia ¸apa” przy ul. Grodzkiej, gdzie codziennie organizowane są dancingi. Albo przy bardziej współczesnych rytmach – w klubie „Komitet” na lubelskim deptaku, urządzonym w klimacie głębokiego PRL-u. To można poczytać „Trybunę Ludu” czy „Przekrój” z 1987 roku, a w czarno-białym telewizorze obejrzeć kronikę filmową. Piwo z preclem i wódkę z ogórkiem serwują kelnerki w białych bluzkach i czerwonych krawatach. Nikt nie wie dlaczego, ale właśnie w „Komitecie” najczęściej kończą się wieczory panieńskie lublinianek...

Pasiaki i cynamon
Naparstki i kubki z wizerunkiem miasta, biżuterię artystyczną i gliniane aniołki turysta może znaleźć w sklepikach z pamiątkami na Starym Mieście. Choć wiele takich biznesów sili się na oryginalność, niewielu rzeczywiście się to udaje.
Spacerując po starówce, warto zajrzeć do Galerii Sztuki Ludowej. To jedyny w Polsce sklep Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Nie sposób go nie zauważyć – za uchylonymi na ulicę Grodzką drzwiami widać las ptaków, aniołów i drewnianych bab we wszystkich kolorach tęczy. Tutaj swoje dzieła sprzedają artyści ludowi z całego kraju, tu przed Wielkanocą odbywają się warsztaty malowania pisanek i plecenia palm.
Z drewnianych rzeźb największym powodzeniem cieszą się aniołki w cenach już od 30 zł, ptaszki (od 6 zł) i malowane na wydmuszkach pisanki (od 6 zł). Tutaj można też kupić ręcznie wyplatane chodniki. Tzw. pasiaki powstają nieopodal Lublina, w Puławach, które są zagłębiem tkactwa i plecionkarstwa.

Po drugiej stronie brukowanej uliczki, nad „Winiarnią u Dyszona”, mieści się Galeria Grabski. Obok akwareli z wizerunkiem Lublina znanego lubelskiego malarza Jana Grabskiego można tu znaleźć obrazy młodych artystów z miasta i okolic (podobno „idą jak woda”), a także ikony. Tworzone zgodnie z VI-wieczną techniką – farby rozcieńczane jajową temperą kładzie się bezpośrednio na zagruntowane, najczęściej dębowe deski. Nie są tanie – zakup takiej ikony to wydatek rzędu co najmniej 300 złotych.
Zapach cynamonu unoszący się przy wyjściu ze Starego Miasta pochodzi ze sklepiku w bramie Grodzkiej. Wchodząc do „Sklepu cynamonowego”, wielu spodziewa się znaleźć w miejscu poświęconemu pamięci Brunona Schulza, tymczasem jest to malutka, jak z bajki wyjęta galeria. Znaleźć w niej można biżuterię z nieszlachetnych metali, koronkowe obrusy, książki, stare pocztówki i obrazki. Także te przedstawiające Żyda z monetą. Powieszone w biurze, podobno gwarantują powodzenie w biznesie.
Niewielu turystów zbacza z Królewskiego Szlaku, czyli ulicy Grodzkiej, przecinającej Stare Miasto. Zaniedbane kamienice, czasem śmieci walające się po bruku, nie zachęcają do zapuszczania się w boczne uliczki. A warto. Na ulicy Rybnej, pod numerem 7, kryje się galeria „Propaganda”. Jest to miejsce, na jakie młodzi lubelscy artyści czekali od lat. Tu swoje prace wystawiają początkujący malarze, graficy, rzeźbiarze i fotograficy. „Propaganda” specjalizuje się w malarstwie współczesnym i oryginalnej ceramice. Można tu znaleźć prawdziwe porcelanowe cacka, jakich próżno szukać w innych sklepach, a także oryginalne naszyjniki z zamszu i metalu.
Miłośnicy niebanalnych wnętrz i mody vintage powinni zajrzeć na ul. Weteranów 11. W środku akademickiego miasteczka, w podziemiach studenckiej przychodni, powstało niedawno miejsce, które jest skrzyżowaniem sklepu z odzieżą, antykwariatu, galerii sztuki i wzorcowni młodych projektantów ubrań i biżuterii. A sprzedawczyni zamiast na kalkulatorze, podlicza rachunek na drewnianym liczydle.

HOTELE
czasach, gdy przed Trybunałem handlowano zamorskimi specjałami, kamienice w rynku na ogół pełniły funkcję hoteli. Dziś na Starym Mieście jest tylko jeden hotel, „Waksman” (powyżej) przy ul. Grodzkiej 19. Spodoba się zwłaszcza zwolennikom retro: meble są tam w stylu Ludwika XVI. Pokój jednoosobowy kosztuje tu 180 zł, dwuosobowy 200 zł.
Tel. (0-81) 532 54 54. www.waksman.pl

Hotel „Europa” wznosi się na końcu deptaka przy Krakowskim Przedmieściu 49. Pierwsi goście zatrzymywali się tu już 150 lat temu, a w miejscu, gdzie dziś czekają taksówki, dawniej parkowały dorożki.
W wakacje i weekendy pokoje są tańsze – zaczynają się od 250 zł za pokój jednoosobowy. Tel. (0-81) 535 03 03. www.hoteleuropa.com.pl

Motel PZMot. znajdziemy nieco dalej od ścisłego centrum miasta, przy ul. Prusa 8. Tu ceny zaczynają się od 120 zł za pokój. Jego największą zaletą jest łatwy dojazd od strony Warszawy i Zamościa.
Tel.0-81 747 84 93.

Najtańsze noclegi – już od 35 zł – oferują w pokojach gościnnych Wojewódzki Ośrodek Metodyczny (ul. Dominikańska 5, tel. 0-81 532 92 41), Dom Rekolekcyjny (ul. Podwale 15, tel. 0-81 532 41 38) i Instytut Medycyny Wsi (ul. Jaczewskiego 2, tel. 0-81 747 80 27). W Lublinie jest niewiele kwater prywatnych.