W przeciwieństwie do Delhi, które przypomina brutalnie rozpychającego się mężczyznę, czy Bangaluru, któremu bliżej do nastolatka wpatrzonego w ekran smartfona, Kalkuta jest kobieta. Stateczna dama, która nosi stare koronki, choć już zmurszały i przydałoby się cerowanie.

Jest najmłodszym z wielkich indyjskich miast, ale tylko ona ma w sobie wdzięk wspaniałego wczoraj.

Inni pędzą ku przyszłości. Delhi się rozrasta, buduje satelickie miasta. Bombaj pnie się wzwyż, bo nowoczesność musi się pomieścić z biedą. A Kalkuta drepcze, próbując dogonić postęp. Przeszła ostatnio rozległy lifting i kilka zabiegów upiększających. Wzdłuż centralnej alei Chowringhee leżą nowe chodniki, pyszni się kwitnący park, w którym jeszcze kilka lat temu na ubitej ziemi przysypiały bezpańskie psy. Lśniący gmach Victoria Memorial, pamiątka po brytyjskim panowaniu, jest onieśmielający i obcy – jak obiekt pozostawiony przez kosmitów. Przed odrestaurowanym ceglanym budynkiem głównego targowiska New Market szumią nowe fontanny – zadziwiający dowód troski o komfort mieszkańców w mieście, w którym trudno o bieżącą wodę. Dawne rezydencje Brytyjczyków, o pałacowych kopułach zdobionych zegarami, przechodzą metamorfozę. Otoczone rusztowaniami z bambusa cierpliwie czekają, aż bosonodzy mężczyźni odmalują ich frontony.

Robota ciągnie się miesiącami, a odzyskana uroda i tak uleci z pierwszym atakiem monsunu. Mimo to sprawa została przesadzona – Kalkuta zdecydowała się na nowoczesność. By szybciej ku niej iść, wszczepiła sobie endoprotezę – w dzielnicy Salt Lake, niedaleko sennego lotniska i wiecznie zakorkowanej obwodnicy, przyjął się nowy byt: osiedle podzielone na numerowane sektory, z centrami handlowymi i multipleksami.

Również w śródmieściu, przy Park Street i Esplanade, przybywa klimatyzowanych salonów z telefonami i kawiarni z mrożoną kawą.

Jedno, czego Kalkuta nie odmładza, to jej serce, bijące w najstarszej, północnej części. Tu zegary wciąż pokazują XIX wiek, w wąskich uliczkach rzemieślnicy wykuwają metalowe dzwonki dla rikszarzy, którzy pobiegną z drewnianym wózkiem nawet w najcięższą ulewę. W małych świątyniach tlą się kadzidła, a handlarze przekrzykują się, negocjując ceny. Wysyłają tragarzy, by na głowach przenieśli kopy twardych guaw i delikatnych, czerwieniejących mango. Wokół poczty głównej przy dawnym placu Dalhousiego kucają pakowacze – obszywają przesyłki płótnem, kaligrafują adres, lakują, stemplują. Staromodne pakunki, przesiąknięte zapachem pleśni, lecą dokądś w zimnych ładowniach odrzutowców. Wokół domu Rabindranatha Tagorego, nagrodzonego Noblem geniusza literatury i muzyki, rozciąga się nieregularna siec uliczek.

Zabłądzić w którakolwiek to zanurzyć się w opowieść, która toczy się od wieków. W małych knajpach ze stołami z surowego drewna leżą umyte liście bananowca. Wąsaty kelner wyrzuca na nie gorę sypkiego ryżu, kawałki ryby w marynacie, duszone warzywa – wszystko, co bengalska kuchnia ma najlepszego. Obok, w gęstym syropie, pływa gorący gulab dźamun albo biała roszogula – życie jeszcze nigdy nie było tak słodkie.

Nieopodal, w położonej nad brzegiem Hugli dzielnicy Kumartuli, rzeźbiarze budzą do życia ukochane bóstwa.

Słomiany szkielet otulają miękką gliną – spod ich dłoni wyłaniają się krągłe piersi, słoniowe trąby i ostre tygrysie kły. Kiedy wyschną, zostaną pomalowane na jaskrawe barwy widoczne nawet nocą, podczas upojnych religijnych festiwali.

Szybki przejazd metrem na południe to podroż po jeszcze silniejsze przeżycia. W świątyni Kali, sąsiadującej z najstarszym wciąż działającym przytułkiem założonym przez Matkę Teresę, drżą młode kozy. Jeszcze chwila i zostaną złożone w ofierze. Znużeni kwiaciarze wyplatają girlandy – czerwone kwiaty przypominają krople krwi. Przed świątynią zamieszanie – trwa handel nadzieją na lepsze jutro.

Z dachu restauracji w jedynym wieżowcu przy New Market widać miasto, które właśnie się przebudziło. Zrzuca z siebie pleśń i upalny letarg. Warto je zobaczyć, zanim gorączka przyszłości wszystko tu zmieni.

3. Sposoby na tanie Indie

1. Loty z Europy do Kalkuty są drogie. Lepiej w Delhi przesiąść się na linie indyjskie lub kolej.

2. Jeden kurs żółtą taksówką wystarczy, by poczuć urok jazdy słynnym ambasadorem. Potem polecam autobusy i tramwaje (całe miasto za 10 rupii).

3. Tanią i dobrą knajpkę najłatwiej znaleźć w porze lunchu, podążając za tłumem. Je się w tłoku,

ale zdrowo. I bez sztućców.