Lokomotywa bucha kłębami pary. Na peronie, na którym rozesłano czerwony dywan, stoją hostessy, trzymając w rękach tace z zimnym szampanem. Czarnoskóra obsługa uwija się przy załadowywaniu walizek. Wreszcie pojawiają się pasażerowie – elegancko ubrani panowie i panie częstują się trunkiem, wymieniają uśmiechy i znikają w wagonach. Parowóz wydaje przeciągły gwizd, znika w kłębach pary i dymu, wreszcie szarpnięcie i pociąg powoli opuszcza stację z palmami, wieżą zegarową i drewnianym budynkiem dworca ozdobionym białymi balustradkami. Za oknem coraz szybciej przesuwają się zabudowania Pretorii.


Tak mógłby wyglądać opis podróży pociągiem po Afryce w czasach Karen Blixen, rzecz dzieje się jednak współcześnie. Parowóz wyrusza z prywatnej stacji kolejowej Capital Park na przedmieściach Pretorii w RPA, ciągnąc za sobą odrestaurowane wagony z lat 20. XX w. Po 100 km zastępuje go nowoczesna lokomotywa, w wagonach działa klimatyzacja, goście rozpakowują walizki, rozmawiają przy drinku, biorą orzeźwiający prysznic. To Rovos Rail – jeden z najbardziej luksusowych pociągów na świecie.

Wyłożone ciemnym drewnem i miękkimi wykładzinami wnętrza w niczym nie przypominają przedziałów. To wygodne apartamenty stylizowane na epokę wiktoriańską. Najbardziej luksusowy, zajmujący połowę wagonu Apartament Królewski, ma 16 m² powierzchni. Wystarczy na salonik z fotelami, stolikiem i minibarem, podwójne łóżko, łazienkę z prysznicem, wanną i świeżymi kwiatami przy umywalce. Żaden z gości, zwłaszcza młode małżeństwa w podróży poślubnej, nie odmawia sobie przyjemności zażycia kąpieli z widokiem na Afrykę. Żaden też nie napełnia wanny do połowy, tylko ile wlezie. Woda wylewa się zaraz na pierwszym zakręcie albo jeszcze wcześniej, jeżeli pociągiem bardziej kołysze. W mniejszych apartamentach (Luksusowy liczy 11 m², Pullman 7 m²) łazience raczej nie grozi zalanie, bo goście (maksymalnie pociąg zabiera ich 72) mają do dyspozycji jedynie prysznic.

Drewniane rolety w oknach pozwalają ukryć się w przytulnym wnętrzu. Tylko miarowy stukot kół przypomina, że za oknem przesuwają się krajobrazy Afryki. Nie mają one konkurencji w postaci ekranu telewizora – po prostu nie ma takiego sprzętu na wyposażeniu.

We wszystkich apartamentach znajdują się za to okulary – podobne do tych, jakich używa się do nurkowania z fajką i płetwami. Goście otwierają drzwi do swego pokoju, ich wzrok spoczywa na goglach i zaraz też pada pytanie o basen – co może wywołać zrozumiałą wesołość wśród obsługi. Takich ekstrawagancji jak pływalnia w pociągu, rzecz jasna, nie ma – okulary przydają się podczas wyglądania przez okno i podziwiania krajobrazu z parowozem. Wlecze się za nim nie tylko chmura dymu, ale też sadzy, która wpada do oczu. Parowozy stanowią frajdę dla pasażerów, jednak ciągną wagony tylko na początku i na końcu każdej trasy, i tylko w granicach RPA – później zastępują je „państwowe” lokomotywy: elektryczne lub spalinowe.



Skutkiem ubocznym wygodnej przestrzeni w pokojach są bardzo wąskie korytarze biegnące przez każdy wagon „sypialny”. Niegrzeszący szczupłością Amerykanie, którzy stanowią większość gości Rovos Rail, czasem ledwie się nimi przeciskają. Natomiast Japończycy, którzy zwykle mają pięć dni na zwiedzenie świata, wybierają raczej podróż innym luksusowym „afrykańskim” pociągiem – Blue Train, który trasę Pretoria–Kapsztad pokonuje w krótszym czasie.
Historia Rovos Rail sięga zaledwie 1989 r. Jego właściciel Rohan Vos (to od imienia i nazwiska pochodzi nazwa pociągu) początkowo był związany z przemysłem motoryzacyjnym. Marzył jednak o prywatnym pociągu, którym mógłby jeździć z rodziną na wakacje. Za namową swego przyjaciela, wielkiego miłośnika pociągów, zakupił kilka starych wagonów wymagających gruntownego remontu. Szybko przekonał się, głównie z powodu biurokracji, że oprócz wagonów musi też mieć własną lokomotywę. Na złomowisku wyszukał więc parowóz z 1938 r. Odrestaurował go i nazwał Bianca – imieniem jednej z córek. Później pojawiły się kolejne wagony i parowozy – wszystkie mają swoje nazwy i długą historię. Dziś Rohan Vos jest właścicielem 60 wagonów i lokomotyw oraz stacji Capital Park.
Rovos Rail to bardziej sposób spędzania wolnego czasu niż środek transportu. Pociąg zatrzymuje się w różnych ciekawych miejscach na trasie, by spotkanie pasażerów z Afryką nie ograniczyło się wyłącznie do oglądania jej z okien. Po śniadaniu zwykle jedzie się na wycieczkę – safari, zwiedzanie miasta albo kopalni. Pociąg zatrzymuje się, w tym czasie uzupełniane są zapasy, przede wszystkim wody (łazienki!).

Na powracających z wycieczek gości czeka – tak jak w Pretorii i na innych stacjach początkowych – szampan i czerwony dywan rozesłany na peronie albo wprost na torach (miejscowi, widząc taki dywan, najczęściej wypytują, czy to przyjeżdża prezydent).

Po zwiedzaniu pora na obiad. Porcelana, srebrna zastawa, świece, świeże kwiaty i pięć dań (przeważa kuchnia francuska) czeka na pasażerów w wagonie restauracyjnym. Goście mogą w nim przebywać tylko w porze posiłków. Wszyscy jedzą o jednakowej godzinie, co sprzyja integracji i nawiązywaniu kontaktów, ale też jest ułatwieniem dla obsługi.
Wolny czas pasażerowie chętnie spędzają w ostatnim wagonie, tzw. obserwacyjnym – jednym z dwóch – obok salonu miejsc „publicznych” w całym pociągu. Poza barem serwującym przekąski i napoje przyciąga ich tu otwarta weranda – w sam raz do podziwiania krajobrazów. Na najdłuższych trasach – do Tanzanii i Namibii, dokąd Rovos Rail jeździ tylko raz w roku, w salonie odbywają się prezentacje z pokazami slajdów na temat krajów, przez które przejeżdża pociąg.

Najdłuższa z tras, z Kapsztadu do Dar es Salaam, liczy 6 100 km. W ciągu dwóch tygodni pociąg przemierza terytoria RPA, Zimbabwe, Zambii i Tanzanii. Na granicy Zimbabwe z Zambią wjeżdża na most na rzece Zambezi, z którego roztacza się zapierający dech w piersiach widok na Wodospady Wiktorii. Pociąg zatrzymuje się na wiadukcie na pół godziny, by goście mogli udać się na piechotę na skraj przepaści i dokładniej obejrzeć jeden z siedmiu cudów świata stworzonych przez naturę. Wody Zambezi przelewają się na szerokości 1 700 m przez krawędź głębokiej szczeliny w ziemi, rozpylając mgłę. Chmurę wodnego pyłu widać już z odległości wielu kilometrów.




Goście mają czasem okazję zapoznać się z bliska z afrykańską fauną bez wysiadania z pociągu. I nie chodzi tu bynajmniej o komary. Przed miejscowością Victoria Falls pociąg mocno zwalnia i jeśli nieostrożny pasażer, niepomny na ostrzeżenia obsługi, nie zamknie okna, do luksusowych wnętrz potrafi wedrzeć się pawian. „Bestia” na oczach przerażonych gości porywa ze stołu owoce i inne smakołyki, po czym biegnie zdemolować kuchnię.
Prawie połowę krótsza trasa (3 400 km, 7 dni) wiedzie z Pretorii do leżącego nad Atlantykiem Swakopmund. Do atrakcji tej podróży należy wyprawa do Fish River Canyon – jednego z największych kanionów na ziemi, często porównywanego z Wielkim Kanionem Kolorado.
Bodajże największą popularnością cieszy się trzydniowa trasa wiodąca z Pretorii do Wodospadów Wiktorii. Pociąg opuszcza rankiem stację Capital Park i wolno zmierza na północ. Za stacją Soekmekaar przecina zwrotnik Koziorożca, a po pokonaniu gór Soutpansberg wjeżdża w krainę baobabów. Pasażerowie mogą podziwiać te niesamowite drzewa o zachodzie słońca. Później majestatycznie wtacza się na Beit Bridge, stanowiący granicę z Zimbabwe. Noc, następny dzień i noc goście spędzają na pokładzie Rovos Rail, by kolejnego ranka wyruszyć na wycieczkę do Hwange National Park, położonego przy granicy z Botswaną. Tam mogą nacieszyć oczy widokiem sawanny i jej mieszkańców – słoni, bawołów, żyraf i lwów. Po południu tego dnia pociąg dociera do słynnego wodospadu.

Jednym z miejsc najczęściej odwiedzanych przez pasażerów Rovos Rail jest Kimberley, „miasto diamentów” leżące w połowie drogi między Pretorią i Kapsztadem. Kiedy zwiedzający zbliżają się do krawędzi specjalnego trapu, ich oczom ukazuje się w pełnej krasie Big Hole – jedna z największych na świecie dziur w ziemi wykopanych rękami człowieka. Powstała w miejscu, gdzie w 1871 r. odkryto złoża diamentów. Dno gigantycznej studni o obwodzie ok. 1,6 km wypełnia dziś woda – turkusowa w słoneczne dni, czarna w pochmurne. Jak głosi tablica informacyjna, jej lustro znajduje się 174 m poniżej krawędzi dziury.
Półpustynia otaczająca zabytkowe miasteczko Matjiesfontein (założone w 1884 r.) leżące po drodze do Kapsztadu to Karu Małe. Z okien pociągu przez parę godzin można podziwiać wspaniałe krajobrazy ze skąpą roślinnością. Wiosną, jeśli tylko spadnie deszcz, pejzaż się zmienia – po horyzont ciągną się barwne poduchy kwitnących roślin.
Każda trasa oferuje inne widoki i wrażenia – między Kapsztadem a Port Elizabeth goście zobaczą wspaniałe winnice i ocean z hukiem rozbijający się o klify, w drodze z Pretorii do Durbanu odwiedzą parki narodowe, poznają dzikie, słabo zaludnione tereny Zambii i Tanzanii. Każda trasa to tak naprawdę inna Afryka.


CZTERY LATA W POCIĄGU

Kiedy dowiedziałam się, że w RPA jeździ pociąg, który dociera aż do Dar es Salaam w Tanzanii i że akurat poszukują pracowników, długo się nie zastanawiałam. Zawsze lubiłam podróżować i zawsze chciałam wrócić do miejsca swego urodzenia, czyli do Dar es Salaam. Porzuciłam pracę w laboratorium medycznym i na cztery lata trafiłam na pokład Rovos Rail. W tym czasie wielokrotnie przejechałam wszystkie trasy, zwiedziłam Afrykę aż do równika, zobaczyłam miasto, w którym przyszłam na świat. Z Dar es Salaam, kiedy pociąg przez parę dni jest przygotowywany do trasy powrotnej, wybrałam się nawet na Zanzibar.

Przez cztery lata mojej pracy tylko raz gośćmi Rovos Rail byli Polacy – dziadek z wnukiem z Warszawy. Zaczęłam pracę jako hostessa. Polegało to na sprzątaniu pokoi trzy razy dziennie, dyżurach w barze, bieganiu z jednego końca pociągu na drugi kilkadziesiąt razy dziennie, co przy pełnym składzie wagonów oznaczało 500 m w jedną stronę! Na szczęście po roku awansowałam i miałam mniej obowiązków. W ciągu tych czterech lat nigdy nie cierpiałam na bezsenność – nic tak nie usypia jak kołysanie pociągu.
Uważam, że ciężka praca w Rovos Rail mimo wszystko była małą ceną za możliwość zobaczenia połowy kontynentu i przeżycia tylu przygód. Obsługa pociągu razem z gośćmi brała udział we wszystkich wycieczkach na trasie: do różnych parków narodowych i rezerwatów, muzeów, kopalni. Miałam okazję odbyć m.in. safari na słoniach w Parku Narodowym Wodospadów Wiktorii, zobaczyć pustynię Namib, spróbować raftingu na rzece Zambezi i skoczyć na bungee z wiaduktu kolejowego przy Wodospadach Wiktorii. Nie żałuję, chociaż nigdy bym nie powtórzyła tego skoku.
Wszyscy, którym w Polsce opowiadam o pociągu, pytają mnie, dlaczego nie wrócę do Rovos Rail, skoro tak tęsknię. Uważam jednak, że przychodzi w końcu czas na nowe wyzwania. Nie można ciągle żyć na walizce z dala od domu. Jeśli kiedyś wrócę do Rovos Rail, to nie jako pracownik, ale gość.
Katarzyna Znatowicz – z pochodzenia Polka, na stałe mieszka w Republice Południowej Afryki. Cztery lata temu przyjechała do Polski, pracuje w jednym z warszawskich hoteli.

NO TO W DROGĘ
- Trasy trzydniowe z Pretorii do Kapsztadu (od 3 000 zł), Durbanu (od 3 400 zł), George (od 1 600 zł) i Wodospadów Wiktorii (od 3 400 zł).
- Trasa 13-dniowa z Kapsztadu do Dar es Salaam przez Zimbabwe, Zambię do Tanzanii (jeden kurs tam i jeden z powrotem w roku, zawsze w lipcu, cena od 19 tys. zł).
- Trasa 9-dniowa z Pretorii do Kapsztadu i z powrotem, trasa 7-dniowa z Pretorii do Namibii i z powrotem (jeden kurs tam i jeden z powrotem w roku, zawsze w maju, od 8 400 zł).
- 8-dniowe Golf Safarii z Pretorii przez najsłynniejsze pola golfowe Południowej Afryki (od 10 tys. zł, jeden kurs tam i jeden z powrotem w roku, zawsze w grudniu).
- Noclegi w pociągu, ale także na trasie, m.in. w domkach myśliwskich na terenie rezerwatów.
www.rovos.co.za
www.trainsafaris.com