San Juan, stolica Portoryko. Ląduję tu w czasie głębokiej nocy. Jednak po pierwszej transatlantyckiej podróży człowiek ma bardzo daleko do łóżka. Chce patrzeć, a nie spać. Pierwsze obrazy, które jak telegrafem zapisałem w telefonie, brzmią: wilgotność. Stop. Salsa w burzy. Stop. Bieda, ale porządek. Stop. Kamieniczki w kolorach tęczy. Stop. Kostka z niebieskiego kamienia. Stop. Wymarłe hotele. Stop. Karaiby w porze deszczowej to wyzwanie. Start

Salsa w deszczu

W czasach zachwytu wszystkich nad wszystkim na pytanie „jak było?”, nie wypada odpowiadać: „tak sobie”. Szczególnie kiedy ucieka się na koniec świata. Widział Karaiby i narzeka? Wariat. Półwariat, bo są tam miejsca, dla których rzeczywiście warto zamknąć się w samolocie na 24 godziny. San Juan, las tropikalny El Yunque, Casa Grande w okolicach Utuado w Portoryko, Santo Domingo i Punta Cana w Dominikanie. Ale to nie będzie beztroska podróż w słońcu. Zaczynamy w miejscu, gdzie pod koniec XV wieku, szukając złota, kotwicę rzucił Krzysztof Kolumb. Przepraszam. Ja też nie lubię tych przewodnikowych oczywistości – historycznych historyjek, które nudzą i nie pomagają w zwiedzaniu. Ale tutaj pana Krzysztofa trudno pominąć. Kiedy się człowiek stąd, z San Juan, nie ruszy, nie zrozumie, dlaczego mu radzą: „jeśli chcesz być w Portoryko 14 dni, spędź tydzień w stolicy”. To przecudna plątanina kolorowych kolonialnych kamieniczek, które w różnym stanie ciągną się wzdłuż stromych uliczek od portu aż do murów San Cristobal i fortu San Felipe del Morro. Żadnych wielkich domów, poza hotelokasynami tuż przy porcie. Kolonialne cuda mają najwyżej pięć pięter, każde w innym jaskrawym kolorze, od jasnego różu i żółci po ciemne fiolety. W każdym balkonik i knajpa lub sklep na dole. Proszę sobie nie wyrzucać, że jak obłąkani krążą państwo ulicą San Francisco w tę i we w tę. Że regularnie mijają tego samego łysiejącego staruszka w brązowej koszuli, który przy wejściu do zakładu złotniczego sprzedaje kupony na loterię. To nie udar – tam ładnie jest po prostu. Obwarowanie starówki San Juan najlepiej zwiedzać po zewnętrznej stronie murów. Są świetnie zachowane, UNESCO nie pozwala im się rozpadać. Drzwi do nich są na końcu skromnej, ślicznej uliczki Caleta de San Juan biegnącej od katedry. Ale uwaga! Portorykańskiej stolicy nie ma sensu zwiedzać łapczywie, na jeden raz. Zawsze można wrócić. Zrobimy to! Jeszcze będziemy tańczyć salsę w deszczu! Z każdego miejsca do San Juan jest blisko, szczególnie że inne miasta wyspy nie porywają.

Leśna joga

Ponce na południu, Isabela na północnym zachodzie czy Yabucoa i Fajardo na wschodzie – szkoda na nie czasu. To kraj mieścinek, w których, jak w szablonie, powietrze się nie rusza, wymuszając tę samą oszczędność na ludziach. Szczególnie w porze huraganów, czyli między czerwcem a listopadem. Mocniej wieje i często pada, ale słońca nie brakuje.   Na wyspie są wtedy tylko ci miejscowi, którzy muszą, i tylko ci obcy, którzy nie lubią zwiedzać w tłumie. Na to karaibskie nicnierobienie i „nigdzie niepędzenie” można się albo uodpornić, albo wyjechać do Ameryki. W drodze na południe, kiedy zgubiłem drogę do Ponce, spotkałem poczciwego staruszka, byłego nowojorskiego taksówkarza. Podszedł do młodego faceta z aparatem, żeby opowiedzieć z dumą o swoim powrocie. Spędził rozgadane kilkanaście lat w żółtym fordzie na ulicach NY, ale większą frajdę czerpał z milczenia w skrawku cienia na ławce w centrum Santa Isabel. Podobnie jak były prawnik z Nowego Jorku, który w okolicach Utuado, w sercu wyspy, w tropikalnym lesie zbudował centrum jogi. Na dawnej plantacji kawy, cukru i tytoniu, na palach, żeby nie ścinać ani jednego drzewa, stoi pięć amerykańskich domków i sala do medytacji. „No TV, A/C or Radio”– tak się to miejsce reklamuje. Ściany w leśnej restauracji pokryte są okładkami amerykańskich magazynów: „trudno tu trafić, jeszcze trudniej wyjechać”. Próbowałem tam dotrzeć samochodem wczesną nocą. To nie jest możliwe bez bardzo dokładnej lokalnej mapy. Będziecie się gubić, nakręcicie się kierownicą jak na torze gokartowym, ale przez całą drogę będą wam kibicować wszyscy mieszkańcy tropikalnego lasu. Proszę opuścić szyby, włączyć salsę w radiu i nie zaplątać się w liany! Właściciel dał się porwać temu miejscu   w czasie wakacji z żoną. To Steven Weingarten. Przekonywał mnie, że jego dziadek żył w Polsce. Steven sprzedał swój dom na Long Island, zamknął kancelarię w Nowym Jorku i nie mając pojęcia o hotelarstwie, zaczął przygodę z Casa Grande. – Krochmalić w portorykańskiej głuszy ręczniki – bezcenne!

Wenecja na Karaibach

A może to wiercenie się, szukanie, wymyślanie nowych miejsc na końcu świata nie ma sensu? Może tu trzeba usiąść na tyłku, nacieszyć się odległością i zostać mistrzem w robieniu niczego. W ostateczności z nudów można pomóc Portorykańczykom sprzątnąć z ich przeogromnych plaż drzewa, plastik i inne brudy, które w przypływie złości wyrzuca ocean. Albo na trzy dni uciec do Dominikany. Tylko głupiec nie zaszaleje – 40 minut samolotem, 12 godzin promem. Potem samochód i w drogę. Dominikana w reklamach i Dominikana w realu to dwa inne kraje. Nie widziałem wszystkiego, ale nie sądzę, żeby południowo-wschodnia część kraju, od Santo Domingo do Punta Cana, była w gorszym stanie niż tereny graniczące z Haiti. Całkiem niezłe drogi prowadzą do miast widm. San Pedro de Macorís czy La Romana nie porwą, choć to do nich zalotnie podpływa Morze Karaibskie. Jazda nocą przez pozbawione drogowskazów Higüey daje tyle rozrywki, ile rosyjska ruletka. Zmierzch wysyła na ulice jedynie tutejszych. Biały za kierownicą wynajętego auta zawsze jedzie pod prąd, ale proszę nie dać się nabrać na ich wskazówki. Tylko zdrowy rozsądek i kompas zaprowadzą was do domu. Proszę wpisać w jakąkolwiek wyszukiwarkę hasło Punta Cana. Piękne zdjęcia, prawda? Każde zrobione w zamkniętym, przeogromnym hotelu, z którego nie ma sensu wyściubiać nosa na zewnątrz. Skoro są tony białego piasku, po co ruszać się dalej? Bieda wszędzie wygląda przecież tak samo. A jednak tutaj piszczy głośniej. Banany, kokosy prosto z palmy, faworki z mięsem cały dzień stojące nad ogniem lub leżące pod żarówką. Ileż można?! No ale chodzą, proszą, żeby kupić. Jak nie kupić, przecież oni tacy biedni, a my na tym ich białym piasku, zapatrzeni w turkus morza jak intruzi. Nie wypada. Jeden kokos równa się jednej kąpieli bez skrupułów. Dominikana jest bardziej dzika niż Portoryko. Nie tylko z uwagi na kolor skóry i kształt ciała mieszkańców. Tu lepiej widać przepaść między biednymi przedmieściami a hektarami wakacyjnych osiedli udających karaibską Wenecję. Resort w resort zbudowany tak, żeby klient nie spocił się w drodze z salonu do jachtu.

Lubię bluźnić, dlatego napiszę, że Portoryko dla mnie mogłoby się składać z San Juan i domku w tropikalnych okolicach Utuado. Do stolicy warto wrócić nie dla kąpieli na Isla Verde, choć to piękna namiastka wybrzeży USA. Warto wrócić nie dla stromych uliczek, miniatur San Francisco. Do San Juan trzeba przyjechać na tańce. Nie ma znaczenia – pora deszczowa czy środek lata. Każdy przewodnik zaprasza do Nuyorican Café. Że to kultowe miejsce, piszą. Że bez odwiedzin tutaj nie można się przechwalać wizytą w Portoryko. Że wstyd tu nie być. Prawdziwa zabawa jest jednak na ulicy przed słynną knajpą. Lokalni grajkowie mają więcej do pokazania i zagrania niż ci wewnątrz. Przypadkowi świadkowie w jednej chwili zamieniają spacer na taniec. Bez rumu i bez musu wąski brukowany przesmyk między znanym hotelem i barem staje się najgorętszym parkietem Karaibów. Od znających kroki po salsodziobów. Ten taniec nie wymaga miejsca, stewardesy powinny przypominać o tym w drodze powrotnej do domu.

Portoryko

  • Powierzchnia: 9104 km kw
  • Język urzędowy: hiszpański, angielski
  • Strefa czasowa: GMT -4,00 (czas polski GMT: -5)
  • Waluta: dolar USA 
  • Najbezpieczniej między grudniem a czerwcem. Od lipca rozkręca się na Karaibach sezon huraganów. Nie musi, ale może uderzyć.
  • Portoryko to samorządne terytorium stowarzyszone ze Stanami Zjednoczonymi, dlatego żeby się tam dostać, trzeba przejść procedurę wizową jak przy wylocie do USA. Koszt – zależnie od kursu dolara – około 450 złotych.
  • Ambasada USA w Warszawie, Aleje Ujazdowskie 29/31, tel. 22 504 20 00.
  • Konsulat Generalny USA w Krakowie – ul. Stolarska 9
  • Bezpośrednich lotów do Portoryko nie ma. Trzeba szukać połączeń w internecie. Najczęściej leci się z przesiadką w Dublinie, Frankfurcie, Kopenhadze lub Nowym Jorku. Lot (z dwiema przesiadkami) kosztuje ok. 3,4 tys. zł.
  • Koszt tygodniowej wycieczki wraz z przelotem, zakwaterowaniem w hotelu 2-gwiazdkowym ze śniadaniem wynosi ok. 5 tys. zł.
  • Taki sam wyjazd z zakwaterowaniem w hotelu 5-gwiazdkowym to ok. 6,5 tys. zł.
  • Na lotnisku w San Juan świetnie przygotowany system wynajmu aut „rent a car”. Dwa tygodnie w lipcu/ sierpniu kosztują ok. 2 tys. zł. Polecamy rezerwację w Internecie  – wtedy o umówionej godzinie bus wybranej firmy zawiezie na parking konkretnej wypożyczalni (i odwiedzie w dniu zwrócenia auta).
  • Poziom przestępczości jest dość wysoki.  Kradzieże samochodów zdarzają się często. Zwiedzając wyspę, należy unikać samotnego zapuszczania się w biedniejsze dzielnice oraz pilnować swoich rzeczy osobistych.
  • W stolicy kraju San Juan jest sporo hoteli. W innych miastach gorzej z noclegiem, ale odległości między miastami nie są duże. Hotele w San Juan dla jednej osoby kosztują od 300 do 1200 zł za noc.
  • Ceny posiłków zbliżone są do tych z Polski. Za obiad trzeba zapłacić ok. 10 dolarów. W miejscowych restauracjach można zjeść zarówno stek z frytkami, jak i miejscową leguminę z dyni.
  • Lokalne piwo kosztuje około 1,5 dolara, mała butelka niegazowanej wody 1 dolara.
  • Niewielki obiad dla dwóch osób to około 120 zł.
  • Jedzenie nie jest zbyt wyszukane, królują fast foody. Najprościej i najtaniej kupić mielone mięso lub rybę zawinięte w ciasto faworkowe, pieczone w głębokim oleju i sprzedawane w lokalnych lub przydrożnych barach.
  • Największa plaża – Isla Verde, jest w stolicy.
  • Najpiękniejsze i najdziksze – na wschód drogą numer 187.
  • Miejsca polecane dla surferów to małe, biedne mieściny tuż nad oceanem.
  • Stanley Karnow, America's Empire in the Philippines
  • Alfredo Roces, Grace Roces, Culture Shock!: Philippines
  • Luis H. Fracia, Eye of the Fish

Dominikana

  • Stolica: Santo Domingo
  • Powierzchnia: 48 500 km kw.
  • Ludność: 9 milionów
  • Język: hiszpański
  • Waluta: peso dominikańskie 
  • Na wyspie temperatura nie spada poniżej 22 stopni, a deszcz pada przez cały rok. Jednak najlepiej wybrać się tam w okresie od listopada do kwietnia. Wtedy opady są nieco mniejsze.
  • Licznych turystów ściąga styczniowe święto Marii Panny z Altagracia, patronki Dominikany. Uroczystościom religijnym towarzyszą wówczas imprezy taneczne, śpiewy i festyny.
  • Każde miasto obchodzi też święto patrona (fiesta patronal), również połączone z festynami i zabawami ludowymi.
  • Obywatele polscy nie mają obowiązku posiadania wizy przy wjeździe do Dominikany. Konieczne jest jednak  wykupienie karty turystycznej za 10 dolarów oraz pokazanie biletu powrotnego.
  • Na wyspę najlepiej dostać się samolotem. Nie ma bezpośrednich lotów z Polski. Najlepiej przesiąść się w Nowym Jorku. Koszt biletu w dwie strony to ok. 2700 zł.
  • Obecnie wiele jest biur podróży organizujących wycieczki do Dominikany, więc jeszcze można wybierać. Tygodniowy pobyt na wyspie w hotelu 4-gwiazdkowym, z wyżywieniem all inclusive wraz z przelotem kosztuje od ok. 4,8 tys. zł.
  • W Dominikanie funkcjonuje dobrze rozwinięta komunikacja miejska. Większe miasta połączone są autostradą. Można także wynająć samochód – ok. 200 dolarów za 4 dni.
  • Międzynarodowe prawo jazdy nie jest wymagane. Transport wodny nie jest zbyt dobrze rozwinięty. Jeśli chcemy z Dominikany przedostać się na inną wyspę, warto polecieć samolotem.
  • Taksówki są dostępne, ale dość drogie. Uwaga: zwykle nie mają taksometrów, więc należy wcześniej umówić się z kierowcą na konkretną kwotę.
  • W hotelach zazwyczaj serwowane są dania europejskie z egzotycznymi akcentami.
  • Będąc w Dominikanie, koniecznie trzeba zasmakować karaibskich drinków.

Konsulat RP w Santo Domingo
Konsul Honorowy: José Radhames
Minino Rodriguez
Los Nogales No. 7, Ens. Bella Vista,
Santo Domingo
República Dominicana
tel. 532-54-13, 532-78-98; fax 533-21-100


Jarosław Kuźniar