„Pojechałam po słońce i gwiazdy, a zostałam dla widoków” – najpiękniejszy stan USA z bezpośrednim połączeniem z Polski
Kalifornia potrafi zaskoczyć – od luksusowych butików w Beverly Hills, przez medytacje w słuchawkach w Santa Monica, aż po mistyczne sekwoje i kulinarne rytuały nad Pacyfikiem. Sprawdziliśmy, jak wygląda podróż przez najciekawsze miejsca Zachodniego Wybrzeża USA. Poznaj plan idealnej wyprawy, w której każdy znajdzie coś dla siebie – i gwiazdy kina, i miłośnicy ciszy.

- Wiktoria Michałkiewicz
Spis treści:
- Szary dres i czerwone ferrari – jak wygląda codzienność bogatych mieszkańców LA?
- Kalifornijski roadtrip śladami Kerouaca, Coachelli i hollywoodzkich marzeń
- Gdzie rosną baśniowe olbrzymy – Park Narodowy Sekwoi
- San Francisco: między Doliną Krzemową a beatnikami i cioppino
- Jak zaplanować podróż do Kalifornii
Dzień na Montana Avenue w kalifornijskiej Santa Monica zaczyna się wcześnie. Już ok. 7 rano ustawia się kolejka do jednej z kultowych kawiarni, La La Land, gdzie w weekendy w tłumie czekającym na słynne caramel brûlée latte stoją gwiazdy filmowe i mieszkańcy z całego sąsiedztwa (niektórzy spełniają oba te kryteria). Rozglądam się w poszukiwaniu Leonarda DiCaprio albo (najchętniej!) Ryana Goslinga, ale tym razem ich nie dostrzegam.
Szary dres i czerwone ferrari – jak wygląda codzienność bogatych mieszkańców LA?
Towarzyszy mi za to cały zastęp Kalifornijczyków w klasycznym porannym uniformie: szarym dresie w rozmaitych fasonach. Jednolity i bez logotypów jest zarezerwowany dla technologicznych nerdów, którzy (jeśli mieszkają tutaj) są założycielami wartych fortunę start-upów. Ten składający się z bluzy z kapturem, który można szybko naciągnąć na twarz, upodobali sobie ci, których twarze są na pierwszych stronach serwisów plotkarskich.
W dresie chodzą też multimilionerzy – właściciele posiadłości osłoniętych dyskretnymi żywopłotami albo wysokimi murami, których nie sforsują nawet najbardziej wytrwali paparazzi. A także influenserzy o perfekcyjnych ciałach i twarzach udoskonalonych wypełniaczami. Ci ostatni po kawę wpadli zaraz po pierwszym tego dnia treningu. Pieniądze nie grają tu roli, więc na co dzień nie trzeba się z nimi obnosić – o ile się je ma.
Widać je za to wyraźnie w bocznych uliczkach, gdzie przed domami wartymi miliony dolarów stoją samochody z prywatnych kolekcji właścicieli. Do wyboru: ferrari lub maybach, w zależności od nastroju. Od czasu do czasu między luksusowymi autami przejeżdża robot dostarczający jedzenie na wynos albo najnowszy model samochodu elektrycznego bez kierowcy. Przyszłość już tu jest.
Ocean Avenue
Spacerem docieram do Ocean Avenue, gdzie między palmami – znakiem rozpoznawczym Los Angeles – niektórzy już kończą poranny jogging, a inni przyszli wyprowadzić perfekcyjnie uczesanego pieska i nacieszyć oczy widokiem niekończącej się plaży z błękitnymi budkami ratowników. Przypomina to scenografię „Słonecznego patrolu”, kultowego serialu z lat 90. Parę kroków dalej mam już panoramę mola w Santa Monica – z diabelskim młynem, który jest prawdopodobnie tak znany jak filmy, w których „grał”.

Ławki przy deptaku przejęli z kolei ci, których cały dobytek mieści się w sklepowym wózku: kilka koców, kubek, talerz, na szczycie góry ułożonej z zakurzonych poduszek i śpiworów czule zawinięty jedyny towarzysz życia – pies. To miasto nie ma litości dla tych, którym się nie powiodło. Nadal rządzi tu filozofia amerykańskiego snu. Nic dziwnego – w końcu to tu narodziła się idealistyczna (i nierealistyczna) wizja życia, w którym można urzeczywistnić każde marzenie, jeśli tylko się chce i ciężko pracuje.
Aglomeracja
Mieszanka zachwytu i oszołomienia towarzyszy mi tutaj na każdym kroku. Tracę cierpliwość, stojąc w korkach, kiedy próbuję przemieścić się z jednego punktu do drugiego w niekończącej się aglomeracji, która składa się z kilku rozłożystych miejscowości: legendarne Hollywood z wielkim napisem na wzgórzach, nadmorska Santa Monica, luksusowe Malibu, Downtown ze słynnymi wieżowcami i imponującą Museum District. To wreszcie kultowe Beverly Hills z horrendalnie drogimi butikami przy Rodeo Drive i rozsławioną przez niekończący się serial „Melrose Place” lokalną kawiarnią Fig & Olive, w której przesiadują Kim Kardashian i Halle Berry.
Wszystkie „miasteczka” mają własny charakter i… są oddalone od siebie minimum o 40 minut jazdy samochodem. Jednak za każdym razem, kiedy wreszcie docieram do celu, nie mogę opanować zachwytu. Tak jest np. pod muzeum Getty’ego. Nagrodą za wspinaczkę przez park jest fantastyczna panorama na Los Angeles. We wnętrzach oglądam wybitne dzieła sztuki: od „Irysów” van Gogha po prace amerykańskich klasyków fotografii: Roberta Mapplethorpe’a, Ansela Adamsa czy Walkera Evansa.
Dzień kończę na sesji medytacji w jednej z niezliczonych szkół jogi. Oczywiście to doświadczenie w stylu LA: nasz „guru” stoi na podium, a w trakcie medytacji mamy na uszach słuchawki. Na deser zostaje seans filmowy w lokalnym kinie Aero na rogu Montana i 14 Ulicy. Neonowy szyld nie zmienił się od 1940 r., a w programie można znaleźć same klasyki.
Kalifornijski roadtrip śladami Kerouaca, Coachelli i hollywoodzkich marzeń
– Plany na przyszłość? Targi sztuki na pustyni! – następnego dnia mówi mi z typowo kalifornijskim entuzjazmem Nicholas Fahey, właściciel galerii Fahey/Klein przy La Brea Avenue, niedaleko West Hollywood. Odwiedzam galerię, w której właśnie zawisły zdjęcia legendarnego fotografa mody, Alberta Watsona. Od razu przychodzi mi na myśl porównanie do festiwalu Coachella, na który co roku do kalifornijskiego pustynnego miasteczka w hrabstwie Riverside zjeżdża kilkadziesiąt tysięcy osób – w tym gwiazdy mody, muzyki i kina.
Bo Kalifornia to nie tylko film i przepych, ale też duchowość i niesamowita natura, która daje wytchnienie od wszechobecnego nadmiaru. To właśnie spektakularna przyroda – pustynia, góry i ocean – zainspirowały słynnych poetów pokolenia bitników do stworzenia kultowych powieści, które z kolei stały się biblią następnych pokoleń podróżników. Wydana w 1957 r. „W drodze” Jacka Kerouaca – powieść, która powstała w trakcie 20-dniowego transu wywołanego alkoholem i narkotykami – została okrzyknięta przez krytyków „New York Timesa” głosem generacji.
Jej kultowość sprawiła, że kalifornijski roadtrip do dziś jest punktem obowiązkowym dla niezliczonych turystów z całego świata. Na liście miejsc są przeważnie park Yosemite i wzgórze Fremont Peak (uwielbiane przez innego słynnego literata, Johna Steinbecka). W książce „Włóczędzy Dharmy” Kerouac przewidział modę na backpackerskie podróże i wycieczki w góry w poszukiwaniu mistycznych przeżyć.
A tych nie trzeba szukać daleko. Wystarczy wypożyczyć samochód przy stacji Union Square i ruszyć w drogę. Trasa numer 1 wiedzie przez wzgórza aż do oceanu, na wysokości Oxnard. Rzeczywistość jest piękniejsza niż sen, a wiatr furczy we włosach na zakrętach słynnej trasy, którą przemierzali bitnicy i bohaterowie niezliczonych filmów. Sama czuję się jak protagonistka jakiejś hollywoodzkiej produkcji, szczególnie w czasie przystanku na molo w Santa Barbara. Zatoka mieni się pastelowymi kolorami przy zachodzącym słońcu, a najlepsze nadal przede mną: krab z Santa Barbara Shellfish Company, kalifornijski sen w prawdziwym życiu.
Gdzie rosną baśniowe olbrzymy – Park Narodowy Sekwoi
Nie wszystkie gwiazdy lubią miejski splendor. Te największe najlepiej czują się w mistycznym krajobrazie, zasnute mgłą, a zimą odgrodzone od cywilizacji oblodzonymi górskimi drogami.

Jadę do słynnego Parku Narodowego Sekwoi. Można tu zobaczyć największe drzewa na świecie. To one, w całej swojej niemożliwej do ogarnięcia okazałości, wzbudzają w odwiedzających jedną reakcję: westchnięcie zakończone pełnym podziwu „wow”. Są ku temu powody – las gigantów wyłania się zaraz za podjazdem. Drzewa są tu jak z baśni, mają gargantuiczne wręcz rozmiary. W Giant Forest, sercu parku, rośnie ponad 8 tys. sekwoi. Największe z nich osiągają ponad… 90 m wysokości i ok. 10 m średnicy. Ich waga może dobiegać do 200 ton!
Po ogarnięciu wzrokiem ogromnego pnia, przy którym człowiek wygląda niczym krasnal, który zgubił się gdzieś w zaczarowanej krainie, przychodzi kolejny zachwyt – na widok koron tych gigantów. Ich gałęzie są równie imponujące, powykrzywiane i sękate. W kolorze szarym i brązowym, w kontraście do pnia, który jest czerwono-pomarańczowy. W 1978 r. gałąź słynnego Generała Shermana, który uznawany jest za największe pod względem objętości drzewo na świecie, odłamała się od pnia – miała „jedyne” 45 m długości.
Trudno w to uwierzyć, ale te baśniowe rośliny stoją tu od ponad 3 tys. lat! Kora pokryta ogromnymi bruzdami jest jak mapa czasu, na której widać też blizny po pożarach. Sekwoje są w większości ognioodporne, nawet uderzenia piorunów zostawiają w nich tylko pewne ślady. W tym drugim najstarszym (po Yellowstone) parku narodowym w Stanach Zjednoczonych zakaz wycinki drzew sprawił, że zachował się tu unikatowy krajobraz, w tym granitowe monolity, jeziora i jaskinie, które zamieszkuje 315 gatunków zwierząt, w tym wszędobylskie niedźwiedzie.
Na moich oczach turyści jak zaczarowani oplatają pień Generała Shermana. A nie jest to zadanie łatwe – potrzebna jest synchronizacja grupy co najmniej 15 osób! Wreszcie wszyscy patrzą w górę. Wśród niemego zachwytu nad niekończącą się perspektywą najlepszą puentą jest spontaniczny komentarz: „to prawdziwa bajka!”.
San Francisco: między Doliną Krzemową a beatnikami i cioppino
Im bliżej San Francisco, tym więcej szyldów reklamujących najnowsze technologiczne udogodnienia z udziałem sztucznej inteligencji i aplikacji ułatwiających życie. Nie ma wątpliwości – jestem w Dolinie Krzemowej. Chociaż niemal dwa stulecia minęły od czasów gorączki złota, która zmieniła San Francisco w największe miasto Zachodniego Wybrzeża, pęd do rozwoju i rywalizacja napędzają to miasto do dziś – tym razem stawką jest przyszłość. Dawno minęły już czasy, kiedy wielkie wynalazki powstawały w garażach przyjaciół z uniwersytetów – swoją drogą najlepszych na świecie! Tak zaczynali Steve Jobs czy Bill Gates. Teraz stoją tu siedziby największych technologicznych koncernów. Przy tym jednak czuć tu sporo luzu.

Wspinając się na wzgórza San Francisco: od Haight-Ashbury, gdzie trzeba zobaczyć Painted Ladies, czyli charakterystyczne kolorowe domy w wiktoriańskim stylu, przez Telegraph Hill, po Russian Hill, można poczuć artystyczny i kontrkulturowy klimat miasta. Są tu małe, przytulne kafejki, bary z muzyką na żywo i księgarnie – w tym słynna City Lights założona przez wydawcę wszystkich wielkich pisarzy: Jacka Kerouaca, Charlesa Bukowskiego, a przede wszystkim Allena Ginsberga, od którego wszystko się zaczęło. Dlatego przy kasie wystawione są kopie „Skowytu” – legendarnego tomiku Ginsberga, od pierwszego do ostatniego wydania.
Pamiątka z księgarni towarzyszy mi w spacerze po kulinarnej kolebce San Francisco, Fisherman’s Wharf. To do tego portu przyjeżdżali w XIX w. włoscy imigranci, głównie rybacy z Ligurii. Do dziś szczycą się tym nabrzeżne restauracje serwujące owoce morza i ryby w niezliczonych odmianach. Ale tylko mistrzostwo w przyrządzaniu jednego dania gwarantuje status legendarnego miejsca – i to od lat. Utrzymuje je rodzina od pokoleń prowadząca Anchor Oyster Bar.
Roseann Grimm jest przedstawicielką kolejnego już pokolenia, które przyrządza cioppino, jednogarnkowe danie z kraba, małży, krewetek w sosie pomidorowym z czosnkiem, według przepisu swojego dziadka Nicoli DeSimone, rybaka z Amalfi. Kiedy zanurzam chrupiący chleb w aromatycznym sosie, mogę stwierdzić z przekonaniem, że tego uczucia nie może pobić nawet widok zasnutego obłokami Golden Gate. Mam za to ochotę nucić bez przerwy słowa utworu Rogue Wave: „California – lead us there”.
Jak zaplanować podróż do Kalifornii
Dojazd
Bezpośredni lot z Warszawy do Los Angeles oferuje LOT. Od 4 tys. zł w obie strony.
Transport
- W Downtown Los Angeles najłatwiej poruszać się metrem. Cena przejazdu to 1,75 dol. W miastach funkcjonuje aplikacja Uber i Waymo – taksówka bez kierowcy; waymo.com.
- Jadąc co najmniej na kilka dni, opłaca się wypożyczyć samochód. Od 320 zł za dzień.
- Między miastami kursują autobusy FlixBus i Greyhound. Od 160 zł za przejazd pomiędzy San Francisco a Los Angeles.
- W San Francisco już za kilka dolarów warto wypożyczyć rower za pośrednictwem aplikacji lyft.com.
Nocleg
- Orange Drive Hostel. Pokoje w hollywoodzkiej willi, tuż obok Hollywoodzkiej Alei Gwiazd. Ok. 400 zł za pokój 2-os. ze wspólną łazienką.
- CitizenM (Los Angeles, San Francisco) – sieć hoteli w dobrych lokalizacjach, od 440 zł za pokój 2-os.
- Autocamp – glamping w PN Sequoia. Przyczepa premium dla maks. 4 osób: 740 zł.
Jedzenie
- Santa Monica Farmers Market – w każdą środę, sobotę i niedzielę w czterech lokalizacjach w Santa Monica można kupić produkty prosto od wytwórców, w tym np. trufle czy… jaja emu.
- Dear John’s – kultowa restauracja, w której przesiadywał Frank Sinatra, odrestaurowana z zachowaniem stylu.
- Japantown – najstarsza dzielnica japońska w USA istnieje w San Francisco. To mekka miłośników kuchni azjatyckiej. Warto odwiedzić Daeho.
Źródło: National Geographic Traveler
Nasza ekspertka
Wiktoria Michałkiewicz
Dziennikarka i reportażystka. Publikuje m.in. w „National Geographic Traveler”

