Ulubiony region Polaków. Latamy tam pod dobre wino i nieziemskie jedzenie
Chrześcijaństwo i wino to dwie tutejsze religie. Poza tym jednak warto wiedzieć, że Kachetia to kolebka gruzińskiego romantyzmu.

Spis treści:
Osiem tysięcy lat temu ktoś zasadził w tym miejscu winorośl. I wiedział, jak z jej owoców zrobić wino – mówi mi Patrick McGovern z Muzeum Archeologii i Antropologii Uniwersytetu Pensylwanii. Stoimy na niewielkim wzniesieniu otoczonym zielonymi polami, niecałe 30 km na południe od Tbilisi. Mój rozmówca jest dyrektorem prac wykopaliskowych prowadzonych na kopcu Gadachrili Gora – najstarszym znanym nam miejscu, w którym człowiek produkował ten szlachetny trunek.
Pośród ruin domów z cegły mułowej z epoki kamienia naukowcy znaleźli pyłki świadczące o tym, że wokół wsi uprawiono winorośl. Analiza chemiczna fragmentów naczyń wykazała na nich obecność kwasu winowego – to pradawny „odcisk palca” mówiący o tym, że w glinianych dzbanach chlupotało niegdyś wino. – Mieszkańcy Gadachrili Gora potrafili wywołać fermentację soku winogronowego. Winiarstwo narodziło się właśnie tutaj – twierdzi McGovern.
Sighnaghi – miasto miłości
Podróżując przez gruzińską Kachetię, na te winne ślady natrafiam nieustannie, choć czasem ich dostrzeżenie wymaga nieco uwagi. Następnego dnia jadę do Sighnaghi, zwanego miastem miłości. Miano to nadane zostało co prawda nieco na wyrost, głównie w nadziei na to, że zwabi turystów. Miłosnych historii nie ma tu za wiele, ale jest za to czynny całodobowo urząd stanu cywilnego; ślub można więc tu wziąć o dowolnej godzinie.
Nawet jeżeli jednak nie przywiodą was tu porywy serca, Sighnaghi może się podobać. Spędzam kilka godzin na wędrowaniu po brukowanych uliczkach otoczonych kolorowymi domami z ażurowymi balkonami i zdobionymi bramami skrytymi za kaskadami kwiatów.
Miasto przeszło rewitalizację – zaraz po odzyskaniu niepodległości przez Gruzję zaczęto robić tu wiele, by usunąć ślady sowieckiej przeszłości i nadać ulicom zachodniego sznytu. Budżetu starczyło jednak tylko na odnowienie domów z pierwszej linii, zwykle przy głównych traktach. Z tego powodu wiele osób zarzuca włodarzom, że uczynili z Sighnaghi park dla turystów. Ale nie mam zamiaru tego oceniać, Gruzja ma trudną historię i warto docenić nawet tę próbę zmian.
Jeszcze w XVIII w. w Sighnaghi żyło zaledwie sto rodzin, głównie kupców oraz rzemieślników zajmujących się wyrobem dywanów, kilimów i tkanin. Echem tej tradycji są stoiska na głównych ulicach kuszące przyjezdnych kolorowymi artykułami. Najważniejsze wydają się jednak zabytkowe mury obronne, które sprawiają, że gruzińskie miasto porównuje się często do Carcassonne.
Niegdyś miały 4 km długości i obwarowane były aż 23 wieżami, co czyniło Sighnaghi miastem niemal nie zdobycia. Dziś z tej obronnej konstrukcji zostały niecałe 2,5 km, ale ogrom murów wciąż robi wrażenie. Gdy wspinam się na ich szczyt, dostrzegam rozciągające się wokół miasta połacie pszenicy, ale też równe rzędy tyczek, na których wspiera się winorośl. To sygnał, że Kachetia nadal żyje winem, a Sighnaghi jest doskonałą bazą wypadową po okolicznych winnicach.
Klasztor Bodbe
Dużo subtelniejszy ślad obecności wina w tutejszej historii wiąże się z klasztorem Bodbe, do którego zawozi mnie poobijana marszrutka. Trzęsący się autobusik wypełniony jest Gruzinami, którzy w milczeniu wysłuchują okrzyków kierowcy do tajemniczego rozmówcy w telefonie. Po dwóch godzinach nasłuchu nieustannej telefonicznej kłótni, z której nie rozumiem ani słowa, wysiadam pod kamiennym budynkiem o strzelistej wieży, napawając się nagłą ciszą.
Klasztory są w Gruzji niemal równie ważne jak wino. Chrześcijaństwo pojawiło się tu już w I w. n.e., a oficjalnie religia została przyjęta w 337 r. (Gruzja była drugim lub trzecim, zależnie od interpretacji dokumentów, krajem świata, który przeszedł na tę religię). Drogę wyznaczył król Mirian II, decydując się na chrzest, po tym jak pochodząca z Kapadocji chrześcijańska niewolnica Nino uzdrowiła jego żonę. Nieco bardziej prawdopodobną wersją jest ta, że chodziło jednak o politykę. Mirian chciał uniezależnić się od zaratustriańskich kapłanów, zmienił więc po prostu wiarę.
Niezależnie od faktów Nino została po śmierci uznana za świętą i pochowana właśnie tu, na terenie klasztoru Bodbe. Przedostanie się do jej grobu okazuje się jednak wyzwaniem. Gdy przekraczam próg kościoła z IX w., trafiam na gęsty tłum wiernych biorących udział w nabożeństwie. W powietrzu wibrują atonalne hymny, dorośli ukradkiem zerkają w telefony, a dzieci przeciskają się pomiędzy lasem nóg. Prawosławne msze potrafią trwać 3, a czasem i 5 godz. Wycofuję się więc do ogrodu obok klasztoru, odprowadzając wzrokiem osoby zmierzające w dół po kamiennych schodach. Idą do źródła św. Nino, którego woda ponoć potrafi uleczyć wszelkie choroby.
Nie mogąc dostać się do grobu świętej, przeglądam w telefonie zdjęcia, aż trafiam na wizerunek przechowywanego w stołecznej katedrze Sioni krzyża zrobionego przez Nino. Uplotła go z własnych włosów oraz… dwóch gałązek winnej latorośli. Nie dziwi mnie to – w tym kraju winu bliżej do sacrum niż profanum.
Dzalisi
Niemal nabożną czcią Gruzini otaczają też kwewri – ogromne cebulaste dzbany, które zakopuje się w ziemi i wlewa do nich winogronowy sok, by fermentował. Ten sposób wyrobu wina nie zmienił się od tysięcy lat. Kwewri są wyrazem ciągłości – bez trudu można je znaleźć w nowoczesnych winiarniach, ale też na archeologicznych stanowiskach.

Natrafiam na nie między innymi w ruinach Dzalisi, mającego ponad 2,2 tys. lat rzymskiego miasta leżącego 50 km na północy zachód od Tbilisi. Podążając za grupką turystów, przemierzam rampy poprowadzone nad wykopaliskami, by podziwiać mozaikową podłogę starożytnego pałacu. Jej powierzchnia podziurawiona jest dziwnymi lejami – niezwykłymi zagłębieniami zdolnymi swobodnie pomieścić człowieka. To właśnie pozostałości kwewri.
Dzalisi było niegdyś dużym ośrodkiem miejskim Iberii, czyli starożytnego królestwa rozciągającego się na terenie dzisiejszej Gruzji, w VI w. zdobytym przez Persję. Dziś miejscowość zachęca do spacerów po okolicznych wzgórzach lub kontynuowania starożytnej tradycji i pławienia się w gorących źródłach. Ja jednak, szukając winnych tropów, zachodzę do jednej z restauracji, by sprawdzić, jakie trunki podaje się tu do posiłku. Do wyrazistego, skrzącego się bielą koziego sera, sałatek posypanych orzechami oraz prosiaka pieczonego na desce i podanego z ostrym śliwkowym sosem (nazywanym tkemali) właścicielka lokalu podsuwa mi dzban z winem nienoszącym żadnej nazwy. Domowe trunki nie są tu niczym dziwnym – niemal każdy dom na wsi ma przynajmniej małe poletko winorośli.
Tsinandali
W końcu porzucam na chwilę winny świat, by zajrzeć do pałacu i ogrodów Aleksandra Czawczawadze, żyjącego na przełomie XVIII i XIX w. myśliciela, polityka i poety. Posiadłość w Tsinandali była letnią rezydencją ojca gruzińskiego romantyzmu uważanego dziś za bohatera narodowego. Chodzę po przestronnych salach budynku, nasłuchując skrzypienia drewnianych podłóg pod stopami, patrząc na poważne twarze nieznanych mi mężczyzn, których wizerunki zdobią ściany, i po kryjomu muskając palcami oryginalną zastawę stołową na okrągłym blacie.
Oprócz przewodzenia ruchowi intelektualnemu Czawczawadze pisał tu z zapałem dość rzewne opowiadania, poematy i liryki. Dziś jest kimś w rodzaju gruzińskiego odpowiednika naszego Adama Mickiewicza. Pisarz zginął w 1907 r. na skutek zamachu podczas konnej przejażdżki – szczegóły tego zdarzenia do dziś nie są w pełni wyjaśnione.
Do Tsinandali przyjechałem, by poczuć literackiego ducha, ale i tu nie da się uciec przed winem. W jednej z sal pałacu natykam się na bogatą kolekcję butelek znalezionych w piwnicach budynku. Pośród nich jest nawet polski miód pitny.
– Czawczawadze był nie tylko znawcą, ale też producentem wina – mówi mi przewodniczka. – Posiadał niewielką winiarnię, w której powstawało wyrabiane do dziś białe wino tsinandali. Zresztą co tu dużo mówić, w Gruzji nie możesz zostać bohaterem narodowym, jeżeli nie jesteś miłośnikiem wina – śmieje się.
Mukhrani
Szukając bardziej współczesnego oblicza gruzińskiego świata win, na koniec mojej podróży jadę do zabytkowego zamku w Mukhrani. Jego historia sięga XVIII w., kiedy to został wzniesiony na polecenie hrabiego Ivane Mukhranbatoniego, potomka królewskiej rodziny Bagrationi. Château Mukhrani robi wina od lat, dziś stawia jednak mocno na nowoczesność, stosując najmodniejsze światowe metody i technologie.
Do Mukhrani przyjeżdżają jednak nie tylko amatorzy winogronowego trunku. Historyczny budynek przyciąga znawców architektury, a ekskluzywna restauracja – smakoszy poszukujących nowych doznań. Jest tu także zabytkowy monastyr, a niedaleko rozciąga się Park Narodowy Borjomi-Kharagauli, jeden z największych tego rodzaju obszarów chronionych w Europie. Czyni to z Mukhrani miejsce interesujące niemal dla wszystkich.
– Przez tysiąclecia proces fermentacji był dla ludzkości tajemnicą – mówi Luka oprowadzający mnie po Château Mukhrani. – Nasi przodkowie wrzucali po prostu do dzbana winogrona i pozwalali działać bogom. Po kilku miesiącach otrzymywali napój, który zmieniał stan umysłu. Tutaj było to jak religia. I prawdę mówiąc, dla Gruzinów nadal czymś takim jest.
Zapraszającym gestem wskazuje stojące na stole pomiędzy krzewami winorośli kieliszki pełne różowego wina tavkveri, białego chinuri czy wreszcie czerwonego saperavi. Unosimy je, jakbyśmy byli uczestnikami tajemniczej ceremonii, tyle tylko że zamiast „amen” wypowiadamy gruzińskie „na zdrowie”. A więc gaumardżos!
Kachetia – informacje praktyczne
Transport
- Najłatwiejszym, ale też najtańszym sposobem poruszania się po Kachetii są tzw. marszrutki, czyli niewielkie autobusy zabierające po kilku-, kilkunastu pasażerów. Za podróż z Tbilisi do Sighnaghi zapłacisz ok. 15 zł od osoby.
- Nieco droższe będą współdzielone taksówki osobowe – za tę samą trasę zapłacisz 20–30 zł od osoby. Taksówki są szybsze, kierowcy czekają jednak z kursem, aż zgłosi się odpowiednia liczba pasażerów. Ta sama zasada dotyczy marszrutek, ale są one popularniejsze; zebranie „kompletu” podróżnych odbywa się więc zazwyczaj szybciej.
Nocleg
- Zandarashvili Guest House w Sighnaghi – położony pośród zieleni pensjonat; od ok. 50 zł.
- Pensjonat Nato & Lado położony niemal w samym centrum, od ok. 70 zł. Niektóre pokoje są nieco ciemne, ale do dyspozycji jest też duży taras ze świetnym widokiem.
- Kabadoni Boutique Hotel – z basenem i strefą spa, od ok. 320 zł.
Warto wiedzieć
Większość winnic w Kachetii organizuje wycieczki po posiadłościach wraz z degustacją wyrobów. I tak w winnicy Vazisubani w Gurjani godzinna sesja i testowanie 5–6 gatunków win produkowanych w kwewri to koszt ok. 80 zł. Z kolei winnica Buera proponuje degustację w wersji premium – za 345 zł. Podczas niej poznajesz nie tylko wszystkie tajniki produkcji, ale masz też okazję spróbować czterech różnych win z górnej półki.
Źródło: archiwum NG

