Po pierwszym, przeciągłym i modulowanym gwizdku, nastąpił drugi, krótki. Wydawało mi się, że głośniejszy i jakby nagle urwany. Odwróciłem się. Umundurowany osobnik przed budką na obrzeżu betonowej tafli, jednoznacznym, wartkim ruchem ramienia nakazywał mi zejść z płyty lotniska.

Przed chwilą przekroczyliśmy granicę, na której nie byliśmy kontrolowani, wystarczyło okazać paszporty i znaleźliśmy się na Winston Churchill Avenue. Przywitały nas dwie flagi na wysokich masztach; biało-czerwona (dopiero w powiewie wiatru zauważę, że na białym tle umieszczono rysunek trzech baszt) i Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii. Ze wcześniejszych lektur i opowiadań wiedziałem, że jedyne tutaj lotnisko przecina droga szybkiego ruchu a na czas startu i lądowania samolotów, zamykane są rogatki, tak jak w Polsce i nie tylko, przed przejazdami kolejowymi lub, co rzadziej, przed zwodzonymi mostami. Droga przecina pasy startowe lotniska prostopadle i tylko biało malowane linie wyznaczają granice przejścia pieszych i przejazdu dla rowerzystów i osobno dla samochodów. Poza te ograniczenia wchodzić na betonowe pasy lądowiska nie wolno. Pilnuje tego zakazu zaledwie dwóch mundurowych z tej i tamtej strony skrzyżowania szosy z aerodromem.

Dawno już nie przekraczaliśmy żadnej granicy pieszo, postanawiamy zatem – mimo zaczynającej się mżawki – do nieodległej stolicy terytorium udać się dalej także pieszo. Krótkotrwałe siąpienie z nieba przeczekujemy – o ironio - pod daszkiem przystanku autobusowego. Jesteśmy tu tak krótko, a już obserwujemy pewne warte zwrócenia uwagi ciekawostki. Przed granicą trotuary były ograniczone od jezdni wysokimi krawężnikami. Tutaj krawężniki są niziutkie i pochyłe albo tylko farbą zaznaczone. Wielkie udogodnienie dla wszelkich wózków dziecięcych, inwalidzkich, także transportowych. Właśnie widzimy kelnera sunącego na drugą stronę mijanego placyku wózek z kilkoma skrzynkami piwa. Ba, że pasy ruchu dla ludzi i samochodów w poprzek lotniska wyznaczone były jedynie namalowanymi na betonie liniami i oznaczone piktogramami, to rzecz sama w sobie zrozumiała. Natomiast im dalej w głąb, tym częściej, zamiast krawężników do których „od zawsze” jesteśmy przyzwyczajeni, coraz częściej pasy poruszania się wyznaczone są białą farbą na płaskiej powierzchni drogi, placu, skrzyżowania.

Po mniej więcej kwadransie, przeszedłszy do stolicy zabytkową bramą poprzez średniowieczny mur – resztki zabudowań twierdzy - znaleźliśmy się na sporym placu Casemates Square.

Dochodząc tutaj, mijaliśmy napowietrzne przejście dla pieszych ponad ulicami. Na tej estakadzie, na jej środku, spokojnie, podobnie jak wszędzie indziej koty w niewielkich miejscowościach, tutaj wygrzewały się dwa magoty. Dwie małpy w środku miasta!

Jeżeli do tej pory jeszcze mogło być zagadką, jakie miejsce opisuję, teraz stało się to oczywiste. Gibraltar to jedyne miejsce występowania tych bezogoniastych małp na naszym kontynencie. Nie byłem w Indiach i o świętych krowach wiem tyle, co z mediów. Natomiast mogę słowem potwierdzić. Tutaj, na Gibraltarze małpy hasają wolno, przez nikogo nie przeganiane, co najwyżej przez turystów dokarmiane. Chociaż podobno jest to zabronione.

Gibraltar leży w strefie klimatu śródziemnomorskiego, gorącego i wilgotnego. Lato jest bardzo ciepłe i prawie bezdeszczowe, a zimy łagodne z umiarkowanymi opadami deszczu. Nie ma śniegu, to mogą sobie w miejsce krawężników malować paski. Gibraltar to terytorium na południowym krańcu Półwyspu Iberyjskiego, przy wyjściu z Morza Śródziemnego do Cieśniny Gibraltarskiej. Jego powierzchnia to zaledwie 6,5 km ². Długość jedynej granicy z Hiszpanią to 1200 metrów, linia brzegowa jest dziesięciokrotnie większa – 12 km. Stałych mieszkańców bez mała 30 tysięcy, a są to Hiszpanie, Włosi, Anglicy, Maltańczycy, Niemcy i Portugalczycy. Nic zatem dziwnego, że chociaż językiem urzędowym jest angielski, rozmawia się tutaj wprawdzie głównie po angielsku (turyści!) ale także słyszy się często hiszpański, włoski, portugalski, arabski, jidysz oraz yanito - dialekt andaluzyjski z zapożyczeniami z wielu języków. W myśl konstytucji Gibraltaru głową państwa jest królowa Wielkiej Brytanii Elżbieta II, którą reprezentuje na tym terenie gubernator.

Gibraltar swój dobrobyt zawdzięcza przede wszystkim unikalnemu położeniu geograficznemu, które spowodowało, że rozwinął się tutaj duży port handlowy i pasażerski. Obsługa statków handlowych i opłaty pobierane za reeksport towarów wolnych od cła są źródłami dochodów. Bo całe to mini terytorium zamorskie Wielkiej Brytanii jest obszarem wolnocłowym. Ważną rolę odgrywa turystyka. Ciekawa jest struktura zatrudnienia: przemysł – 40 proc., usługi – 60 proc. Rolnictwo zero. Nie ma. Niech wyjaśnieniem będzie nie tylko minimalna powierzchnia tego jakby państwa, ale przede wszystkim warunki naturalne.

Większość powierzchni cypla zajmuje wapienna jurajska Skała Gibraltarska o długości 4,8 kilometra, szerokości do 1 200 metrów i wysokości 426 metrów n.p.m., leżąca naprzeciwko Ceuty - terytorium hiszpańskiego w Afryce Północnej. W linii prostej odległość między tymi dwoma punktami wynosi 32 kilometry. Skała połączona jest z kontynentem piaszczystą mierzeją, na której wybudowano w 1939 roku wspomniane na wstępie lotnisko. Miejscowym przewoźnikiem jest „Gibraltar Airways". To lotnisko jest jednym z najbardziej niebezpiecznych. Stąd generał Władysław Sikorski w 1943 roku wyleciał do Londynu, ale samolot, którym leciał, spadł do morza zaraz po starcie. Historycy i politycy do dziś zagadki tej katastrofy nie rozwiązali.

Na północno - zachodnim krańcu Skały Gibraltarskiej oraz częściowo poniżej leży miasto Gibraltar - jedyne na tym terytorium. Na Gibraltarze nie ma żadnych źródeł wody ani rzek. Znaczną część powierzchni Gibraltaru zajmuje rezerwat przyrody Upper Rock Nature Reserve, w którym żyją magoty, czyli bezogonowe małpy z rodziny makakowatych. Jest to jedyny dziko żyjący gatunek małp w Europie.

Owszem, obcujemy w świecie bezpośrednich, osobistych mediów elektronicznych, ale znalazłszy się w tak niezwykłym miejscu, postanawiamy do kilku najbliższych osób wysłać tradycyjne widokówki. Zwłaszcza że wyczytaliśmy, iż cała poczta Gibraltaru wysyłana jest stąd do Londynu i dopiero stamtąd posegregowana wędruje do adresatów. Za bramą The Gate House, pozostałością po zamku Maurów wybudowanego w 1068 roku, usiedliśmy w kawiarence. Zamówiliśmy cappuccino i zajęliśmy się pisaniem. W tym czasie rozszalała się potężna, na nasze szczęście krótka ulewa. Poprzez strugi deszczu zauważyliśmy po przeciwnej stronie lokal informacji turystycznej. Tam dowiedzieliśmy się, co warto zwiedzić i że mimo małej powierzchni, ale sporych stromizn i krętych uliczek, najlepiej poruszać się autobusami. Całodzienny bilet to zaledwie 2.40 Euro. Można wsiadać i wysiadać i przesiadać się dowolną ilość razy. Dostaliśmy trochę turystycznych broszurek. Te były w kilkunastu europejskich językach, także po polsku. Przy wejściu do autobusu zabawna sytuacja. Kierowca zwraca się pytająco do mnie: Senior? Wprawdzie jesteśmy tu krótko, ale dotąd wszyscy zwracali się do nas po angielsku. Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, podobnie pytająco zwraca się do Anki: Senior? Musieliśmy mieć bardzo niepewne miny, bo pokazał nam tabelkę opłat. Dla seniorów od lat 60 w górę całodzienny bilet kosztuje zaledwie 1.1o Euro. Pojechaliśmy na przeciwległy kraniec terytorium, na przylądek, najdalej wysunięty skrawek Europy. Przylądek Europa jest faktycznie najdalej wysuniętym na południe punktem Gibraltaru a w powszechnym mniemaniu zarazem naszego kontynentu. Tu znajduje się latarnia morska o wysokości 49 m wybudowana w latach 1838-1841, zautomatyzowana w 1994. Jej światło jest widoczne z odległości 27 km. Na tym przylądku w roku 1997 król Arabii Saudyjskiej Fayad al Sand wzniósł meczet Ibrahim-al-Ibrahim. Jest to największy meczet postawiony w kraju niemuzułmańskim. Nie sposób ominąć punktu widokowego na Europa Point. Chociaż jest on powszechnie znany jako najdalej wysunięty na południe punkt Europy, w rzeczywistości tak nie jest. Jeszcze dalej leży inny, jeszcze bardziej na południe wysunięty obszar należący do Hiszpanii z miastem Tarifa, co zresztą można zauważyć gołym okiem z tego właśnie punktu widokowego. Obejrzeliśmy latarnię, obejrzeliśmy meczet. Minaret, wieża meczetu jest wyższy od latarni. Jakież to musi być przyjemne uczucie dla muzułmańskich przybyszy z naprzeciwległej Afryki, gdy już z oddali, podpływając do chrześcijańskiej Europy, widzą lśniący bielą potężny meczet z wysokim minaretem i słyszą z głośników głos muezzina. Muezzin to osoba, która wzywa wyznawców islamu do obowiązkowej modlitwy. Azan, czyli to wezwanie, słychać codziennie pięć razy, a składa się z formuł obowiązujących w całym świecie muzułmańskim.
Dla kogoś, kto odwiedza swój pierwszy za granicą kraj, inkantacja muezzina zostaje w pamięci chyba na zawsze, jako prawdziwy smak islamu. Tak przyjazna bywa Europa dla obcych. Przynajmniej tutaj, na gibraltarskim skrawku.

Janusz J. Plewniak, 2013