Reklama

Spis treści:

  1. Jak po huraganie Melissa wygląda Kingston?
  2. Relacja polskiej turystki z Montego Bay
  3. Polska Misja Katolicka w sercu zniszczeń

Huragan Melissa początkowo rozwinął się nad Morzem Karaibskim jako tropikalna burza, lecz sprzyjające warunki doprowadziły do jego gwałtownego rozwoju — w ciągu kilkudziesięciu godzin przekształcił się w cyklon najwyższej kategorii. Gdy dotarł do Jamajki, wiatr zrywał dachy, a ulewne deszcze zamieniały ulice w rwące rzeki.

W wielu obszarach nie było prądu, mosty się zawaliły, a służby ratownicze miały utrudniony dostęp do najbardziej poszkodowanych. Najmocniej ucierpiały regiony St. Elizabeth i Westmoreland, gdzie żywioł zniszczył setki domów i odciął od świata całe społeczności. Polacy przebywający na wyspie opisują krajobraz po burzy jako zrujnowany — zalane domy, brak łączności i długie kolejki po wodę pitną stały się nową codziennością.

Jak po huraganie Melissa wygląda Kingston?

Zdołaliśmy się skontaktować m.in. z Michałem Biernackim, polskim inżynierem od roku mieszkającym w Kingston. Na co dzień pracuje on przy rozbudowie terminala kontenerowego dla firmy CMA, a na wyspie towarzyszy mu żona i dwie córki. Jak mówi, życie w tropikach oznacza ciągłe czuwanie między spokojem a stanem gotowości. – Przyjechaliśmy tu po huraganie Beryl, więc już wcześniej doświadczyliśmy skutków takiego żywiołu, czyli wysokich cen, braków w sklepach, pustych stoisk z owocami i warzywami. Teraz przeszliśmy przez Melissę – opowiada.

Przygotowania zaczęliśmy około dwóch tygodni wcześniej, gdy pojawiły się pierwsze prognozy o możliwości przejścia huraganu przez Jamajkę. Kupiliśmy zapasy żywności, wody butelkowanej, paliwa, sprawdziliśmy agregat i zabezpieczyliśmy dokumenty – relacjonuje. Ddodaje, że rodzinę w Polsce uprzedził, iż kontakt może zostać zerwany na tygodnie, a lokalnie ustalił, kto w razie potrzeby ma łączność satelitarną.

Choć w jego okolicy nie ogłoszono ewakuacji, inżynier zwraca uwagę na brak jasnych instrukcji i powolną reakcję władz. – Według mnie komunikaty ostrzegawcze były spóźnione. Wielu Jamajczyków wierzyło, że „Bóg ochroni wyspę”, że „zawsze mamy szczęście, więc to nas ominie”. Kiedy huragan był już bardzo blisko, w sklepach zaczęło brakować podstawowych produktów, m.in. chleba, jajek – wspomina.

Na dwa dni przed nadejściem żywiołu pojawiły się informacje, że Kingston znajdzie się poza głównym nurtem cyklonu. Dzięki temu w stolicy, jak opisuje, nie widać bardzo poważnych zniszczeń. – Nie ma zalanych dzielnic, dachy zostały, tylko gdzieniegdzie zwisają kable – mówi, podkreślając, że najgorsze wiadomości dochodzą z zachodu wyspy.

Skutki huraganu Melissa w sercu Kingston
Skutki huraganu Melissa w sercu Kingston Shutterstock/Deron Levy

Relacja polskiej turystki z Montego Bay

Podobnego zdania na temat przygotowania mieszkańców wyspy do nadciągającego huraganu jest Paulina Dobrosmysloff, która w czasie żywiołu przebywała na Jamajce na wakacjach. – Naszym zdaniem Jamajczycy, a przynajmniej większość z nich, całkowicie zignorowali zbliżające się zagrożenie. Jedynym zaleceniem ze strony hotelu było to, by pozostać w pokojach, nic więcej – relacjonuje w rozmowie z National Geographic Polska.

Paulina spędzała ten czas w hotelu Riu Reggae, w popularnej wśród Polaków miejscowości Montego Bay, położonej na północno-zachodnim wybrzeżu wyspy, stosunkowo blisko szlaku huraganu. Jak opisuje, „przerwy w dostawach prądu zdarzały się, ponieważ hotel zasilany jest agregatem. Dopóki jest paliwo, nie powinno być problemów z elektrycznością. Wieczorem widać tylko linię brzegową z oświetlonymi resortami, a zaraz za murami panuje przerażająca ciemność”.

Z jej relacji wynika, że wielu gości nie wychodziło z pokoi, a dostęp do podstawowych produktów stawał się coraz trudniejszy. – Drugiego dnia po huraganie zaczęło brakować jedzenia i wody. O wodzie w kranie można zapomnieć. Na początku była jeszcze dostępna w butelkach, później zaczęła być wydawana w papierowych kubeczkach, podobnie jak porcje żywieniowe – mówi.

Turystka zwraca również uwagę na trudną sytuację mieszkańców.– To nasz drugi raz na Jamajce i po raz pierwszy spotkaliśmy się z tym, by personel hotelu prosił o pieniądze lub o jedzenie – przyznaje. Najbardziej poruszyło ją jednak zachowanie niektórych gości: „Dla mnie osobiście najtragiczniejszy jest brak człowieczeństwa, który w takich sytuacjach wychodzi na wierzch – próżność, roszczeniowość i egocentryzm niektórych osób w obliczu tragedii są po prostu przygnębiające”.

Krajobraz po przejściu huraganu Melissa. Hotel Riu Reggae w popularnej wśród Polaków miejscowości Montego Bay.
Krajobraz przed i po przejściu huraganu Melissa. Hotel Riu Reggae w popularnej wśród Polaków miejscowości Montego Bay. fot. Paulina Dobrosmysloff

Polska Misja Katolicka w sercu zniszczeń

Najbardziej dramatyczna sytuacja panuje z kolei na południowym zachodzie Jamajki, w rejonie Black River w prowincji St. Elizabeth, który znalazł się niemal w samym centrum żywiołu. To właśnie tam działa Polska Misja Katolicka, od lat niosąca pomoc lokalnej społeczności. Po przejściu huraganu teren przypomina krajobraz po bitwie – zniszczone domy, zerwane dachy, brak wody i prądu. Na miejscu pracują polscy misjonarze i wolontariusze, którzy od pierwszych chwil po przejściu kataklizmu starają się pomóc mieszkańcom.

– Przeżyliśmy huragan i jako misja podejmujemy swoje obowiązki. Zaczynamy od sprzątania – pewnie zajmie nam to parę tygodni, ale odkładanie tego na później mogłoby tylko pogorszyć sytuację. Wszystko wokół wygląda jak z filmu katastroficznego: połamane kikuty drzew, ani jednego zielonego listka. Większość ludzi w naszej okolicy straciła dachy lub całe domy. Odbudowa potrwa lata – mówi ksiądz Marek Bzinkowski. – Nie mamy wody już od ponad miesiąca, prądu także. Cała infrastruktura, czyli słupy i przewody, jest zniszczona. Optymiści wierzą, że do końca roku uda się nas podłączyć do sieci. Mimo wszystko nie tracimy ducha – próbujemy się organizować, by pomóc ludziom zdobyć chleb i materiały do naprawy domów. Cudem jest, że nasz kościół ocalał, więc możemy się spotykać na modlitwie – dodaje w rozmowie z nami.

Podobne emocje towarzyszą wolontariuszom misji. Marta, jedna z nich, przyznaje, że to doświadczenie wszystko zmieniło. – Cieszę się, że żyjemy, bo docierają wiadomości o ofiarach. To było makabryczne – kontenery i dachy fruwały w powietrzu, ludzie byli przerażeni. Nasza misja działa tu od 27 lat: prowadziliśmy szkołę, klinikę, wolontariat, pomagaliśmy w budowie domów. Teraz z tego wszystkiego prawie nic nie zostało. Jedynie kościół stoi nietknięty – tłumaczy.

Jak podkreśla, potrzeby są ogromne. – Brakuje wody do picia, benzyny do generatora, suchej żywności... Potrzebujemy ludzi do pomocy, żeby choć oczyścić teren. To, co widzimy, jest jak z filmu katastroficznego – tylko sto razy gorzej. Ale żyjemy i to cud. Wierzymy, że jeśli Bóg da siłę, damy radę – podsumowuje.

Skutki huraganu Melissa i kościół w rejonie Black River, gdzie działa Polska Misja Katolicka.
Skutki huraganu Melissa i kościół w rejonie Black River, gdzie działa Polska Misja Katolicka. ks. Marek Bzinkowski

Źródło: National Geographic Polska

Nasza ekspertka

Sabina Zięba

Podróżniczka i dziennikarka, wcześniej związana z takimi redakcjami, jak m.in. „Wprost”, „Dzień Dobry TVN” i „Viva”. W „National Geographic” pisze przede wszystkim o ciekawych kierunkach i turystyce. Miłośniczka dobrej lektury i wypraw na koniec świata. Uważa, że Mark Twain miał słuszność, mówiąc: „Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj”.

Sabina Zięba
Sabina Zięba
Reklama
Reklama
Reklama