To ważne wydarzenie dla całej diaspory żydowskiej na świecie. Do centrum mistycyzmu przyjechało trzy tysiące wyznawców judaizmu nie tylko z krajów Maghrebu: z Maroka czy z Algierii. W końcu na samej Djerbie mieszka ich około tysiąca. Żydzi przybyli również z Francji, Rosji czy z Izraela. Impreza odbywała się z okazji celebrowania w tym czasie przez społeczność żydowską i muzułmańską święta Lag ba-Omer.

Celebrowanie radości życia

Jechałam na to wydarzenie nastawiona dość sceptycznie. Czy może to być ciekawe turystycznie? Jednak na miejscu okazało się, że dla innowierców, biernych obserwatorów z zewnątrz to widowiskowa, ludyczna impreza, ładująca pozytywną energią. To dlatego, że aż kipi tu od celebrowania radości życia. I można pozazdrościć tak silnego poczucia przynależności do wspólnoty oraz kultywowania więzi. Często są to spotkania żydowskich rodzin rozdzielonych na emigracji.

Nie spodziewałam się tego, co zobaczyłam i poczułam. Aż tak udzielającego się hedonizmu z wielopokoleniowego wspólnego świętowania, silnych relacji i emocji rodem ze „Skrzypka na dachu”. Śpiewano i grano głośno i nostalgicznie. Owszem, podczas czytania ksiąg obowiązywała atmosfera podniosła i uduchowiona, jednak  już po chwili stawała się nad wyraz swobodna. Przypominała beztroskie krążenie i krzątanie się po zaułkach synagogi i po dziedzińcu jak po własnym domu. Ale po kolei...

Od rana wraz z innymi zaproszonymi pięćdziesięcioma dziennikarzami z dziesięciu krajów zwiedzamy domy modlitw czterech różnych religii. Oczywiście meczety, ale i grekokatolicki kościółek św. Mikołaja, katolicki św. Józefa i synagogę El Ghriba. To obrazuje ekumeniczne, pokojowe współistnienie i wielokulturowość Djerby w różnych nacjach, językach, wyznaniach i temperamentach.

Spacerujemy również po dwóch żydowskich gettach: Ar-Rijad (Al-Hara as-Saghira) i As-Sawami (dawna Al-Hara Al Kabira). Odwiedzamy szkołę i przedszkole żydowskie, w których dzieci uczą się hebrajskiego i poznają Torę. Getta na pozór wyglądają jak inne tunezyjskie miasteczka. Mają przykurzone od piasku ulice i chodniki, palmy, białe domy z ozdobnymi niebieskimi oknami i drzwiami. Nad wejściami znajdują się pomalowane arabskie znaki ochronne: ryby, ręki Fatimy i menory.

Uliczki wypełnia jakże odmienna atmosfera, jak przystało na „Jerusalem północy”. Dookoła słychać „szalom” i można zjeść najlepszego brika w Brik Ishak i Le Roi de Brik, gdzie jak zapewnia właściciel, wszystko jest koszerne.

Burza piaskowa i lampki hanukowe

Po południu zaczyna mocno dmuchać i wiać. Wiatr od pustyni przynosi burzę piaskową. Pytam przewodnika, czy to chamsin (samum), taki jak w Izraelu? Odpowiada wymijająco, że to się okaże, czy będzie trwał długo, czy krótko. I co przyniesie. Czerwone chorągiewki i tunezyjskie flagi mocno powiewają na wietrze w rytm muzyki na żywo z darbukami i piszczałkami. Mam piasek we włosach i w zębach, wszędzie. Zapiaszczył się również obiektyw aparatu. I wszystko dzieje się naraz w harmidrze.

Synagoga położona jest w najstarszej wiosce Erriadh na Djerbie. Podążam za długim sznurem pielgrzymów w czerwonych t-shirtach z napisem: „El Ghriba 2023”. Wszyscy, aby przemieścić się na tereny świątyni, musimy przejść przez bramki bezpieczeństwa. Nasz przewodnik, Jalel Fathallah, mówi, że jeśli jest coś nie w porządku pomiędzy Izraelem a Palestyną, to automatycznie na Djerbie stosunki między muzułmanami a żydami stają się napięte.

Pielgrzymi w drodze na celebrację życia i spotkania z rodziną / fot. Olga Dębicka

Skąd się wzięli żydzi na Djerbie?

Żydzi zasiedzieli się na wyspie jeszcze za czasów romańskich. Po powstaniu państwa Izraela większość wyjechała. Dzisiaj 98% mieszkańców Djerby to muzułmanie. Pozostałe 2% stanowią wyznawcy judaizmu i katolicy. Historia synagogi to prawie dwa tysiące lat, dokładnie 1900, ale jej obecne mury pochodzą z XIX wieku.

Zdejmuję buty. Obowiązkowo zakładam chustę na głowę i tonę w przelewającym się falami tłumie w środku synagogi. Nad morzem głów w jarmułkach podziwiam architekturę, wspaniałe niebieskie podkowiaste łuki w dużej sali modlitw. Zdobią ją niebieskie płytki ceramiczne, rzeźbione w drzewie ornamenty, bogate tkaniny i żyrandole. Nastrój tworzą srebrne i drewniane lampki hanukowe. Uwagę przykuwa arka, piękny pojemnik na podobno najstarszy zwój Tory.

Podczas gdy na zewnątrz wiatr porywa z głów jarmułki i chusty, wewnątrz synagogi powietrze stoi jak zaklęte. Jest tłoczno i duszno od potu i setek płonących świec oraz topiącego się wosku. W falującym blasku obserwuję inne ciekawe rytuały.

Lag ba-Omer i intencje do Jahve

Nakazy absolutnie tu nie działają. Pielgrzymi nic sobie nie robią z napomnień. Mimo to na ścianach licznych na Djerbie synagog (a czynnych przynajmniej jest dwanaście) znajdują się napisy: „Jeśli rozmawiasz w synagodze, to gdzie się modlisz?”.

Jako że święto Lag ba-Omer jest przerwą w 49-dniowym tradycyjnym żydowskim okresie postu i żałoby, to w synagodze nie tylko się nie milczy, ale dużo je, pije, śpiewa, radośnie pokrzykuje i zawzięcie dyskutuje. I nie przypuszczam, aby rozmowy miały cokolwiek wspólnego z filozofią dialogu Martina Bubera, badacza żydowskiego pochodzenia, którego uwielbiałam czytać na studiach. W powietrzu unosi się zapach palonej wódki figowej  boukha. Pielgrzymi nie żałują trunku. Rozlewają go w plastikowe kubeczki. Częstują siebie nawzajem suszonymi owocami i orzechami na tacy. Przy tym z serdecznością się przytulają i poklepują po ramionach. Lag ba-Omer ma absolutnie ludyczny charakter.

Przeciskam się przez tłum tam, gdzie panuje największe skupisko ludzi przy koszach ze sprzedawanymi jajami ugotowanymi na twardo. Na skorupkach kobiety, mężczyźni i dzieci zapisują intencje oraz życzenia, z którymi przyjechali do Ghriby. Potem stojąc w długiej kolejce, ukrywają jaja z intencjami w szparze pod główną ścianą. Tam też za szybą wiszą setki cennych przedmiotów w srebrze i złocie ofiarowanych dziękczynnie przez pielgrzymów z całego świata.

W drobnych jak robaczki literach w językach hebrajskim i francuskim ukryte są intencje do Jahve z prośbą o cudowne uzdrowienie, sprawy małżeńskie, miłość, zgodę w rodzinie i ogólnie pojęty dobrobyt. Przypominają mi się sceny ze „Sztukmistrza z Lublina” Isaaca Singera pisanego w jidysz, o zmaganiu się z własną tradycją, kiedy życie wali się w gruzy.

Po prostu razem

Z galeryjki fotografuję tocząca się licytację korony. Licytatorzy prowadzący kwesty przekrzykują się nawzajem. Kiedy cena osiąga 11 tysięcy tunezyjskich dinarów, dobito targu. Całość datków zostaje przekazana Rabinowi Djerby na potrzeby synagogi.

Poznaję trójkę eleganckich pielgrzymów. Muzułmanin Anounar Benbrahim ubrany w szlachetnie wyglądającą dżalabiję w kolorze złoto-zielonym zapewnia mnie, że to również święto islamu. Przy okazji tłumaczy mi znaczenie swojego imienia (to po arabsku: jasność, światło, diament), wskazując na serce i na blask hanukowej lampki. Przedstawia mi swoje dwie przyjaciółki żydówki, siostry: Lydie Arous i Monique Halimi, które przyleciały tu na tydzień z Paryża. Wszyscy są Algierczykami, wyemigrowali z Konstantyny. Monique opowiada, że nie wyobraża sobie, by co roku tu nie przyjechać. Byłaby to strata dla duchowości.

– Ensemble, c'est tout. (Po prostu razem) – puentuje w języku francuskim kwintesencję pielgrzymki Lydie.

To żydowska pielgrzymka, ale wśród świętujących są też muzułmanie / fot. Olga Dębicka

Pierwsze postrzyżyny i swaty

Dwaj młodzieńcy z rodziną stojący z boku w jarmułkach, częstują mnie wódką figową. Jeden z nich to Nathane Berdah z rodzicami, Carole i Philippe, którzy również przylecieli z Paryża. Uczestnictwo w Gharibie to coroczne ważne wydarzenie dla ich rodziny. Rodzice wspominają tradycję pierwszych postrzyżyn chłopca w Gharibie, kiedy Nathane miał 3 lata. Opowiadają również o tym, że kobieta i mężczyzna wyswatani w święto Lag ba-Omer są nadzwyczaj szczęśliwą parą, czego mają dowody w swojej rodzinie. Tymczasem na dziedzińcu synagogi rozkręca się w najlepsze jarmarczna impreza kupna i sprzedaży. Nabyć można złotą i srebrną biżuterię, dewocjonalia, ubrania, ciasta i słodycze. Poza świątynią trwa w najlepsze piknik. Wiatr roznosi dym i zapach pieczystego grillowanego kurczaka, wołowiny i kaszy kuskus.

O zachodzie słońca wyrusza długi ogon procesji ze zlicytowaną koroną. Setki osób w tłumie wylewają się na zewnątrz z chorągwiami i muzyką, tańcami, oklaskami i okrzykami. Wrażenie potęguje porywisty, gwałtowny, suchy wiatr z unoszącym się piaskiem i pyłem z ulicy. Nadyma kolorowe stroje pielgrzymów jak balony. Niektóre panie wyglądają zjawiskowo i filmowo, we fruwających falbanach, lokach, perukach.

A ja opatulona w chustę, zdrożona jak każdy z pielgrzymów, wracając po godzinie 21 do hotelu, stwierdzam, że ta pielgrzymka daje moc! W ogóle nie czuję się zmęczona. Zanim będę spać snem sprawiedliwego, pójdę jeszcze na wieczór beduiński. Tymczasem wiatr po burzy piaskowej przyniósł ulewny deszcz i grzmoty. Okazał się on dla przyrody i przykurzonych domostw na pięknej, śródziemnomorskiej Djerbie zbawienny i oczyszczający jak katharsis. Przynajmniej jedna modlitwa została wysłuchana.