Nie powinna nas dziwić taka sytuacja: spomiędzy drzew wypada ni stąd, ni zowąd kobieta, krzycząc coś po albańsku i energicznie machając rękami. Nie bardzo wiadomo, o co jej chodzi, ale ciągnie nas do wioski składającej się z kilkunastu drewnianych chałup krytych drewnianym gontem. Nie prowadzi tu żadna droga prócz naszego szlaku, a dojechać można tu co najwyżej konno.

Zostajemy usadzeni na honorowych miejscach, gospodarz pędzi wydoić owce, gospodyni znika robić kawę, a na stole lądują sery, owoce i warzywa. Zostaliśmy „upolowani’. Później okaże się, że podobnych punktów gastronomiczno-noclegowych, określanych dumnie z europejska jako „guesthouse”, jest na trasie sporo, a piechurów mało, trzeba się więc samemu o nich zatroszczyć.

Inna sprawa, że Albańczycy gościnność mają zapisaną nie tylko w genach, ale również w kanunie – tradycyjnym kodeksie honorowym, który wprawdzie nie funkcjonuje już oficjalnie jako prawo, ale gdzieniegdzie wciąż jest od niego ważniejszy. A kanun powiada: „Dom Albańczyka należy do Boga i gościa”. Ukłonem w stronę współczesnych realiów jest pobieranie za taką gościnę całkiem sowitej opłaty.

 

Góry przeklęte

Szlak, po którym wędrujemy, powstał oficjalnie w 2012 r. i na początku podobno ciężko było wytłumaczyć przywiązanym do tradycji góralom ideę pobierania opłat od wędrowców, ale te czasy odeszły ewidentnie do przeszłości wraz ze wzrostem ruchu turystycznego. A trzeba przyznać, że Peaks of The Balkans ma wszystko, by stać się punktem obowiązkowym na trekkingowej mapie Europy i świata. To 192 km pętli przez górskie pogranicze Albanii, Kosowa i Czarnogóry, z oszałamiającymi szczytami przypominającymi nieco włoskie Dolomity, ale z początku XX w., zanim powstały tam pierwsze via ferraty, a ludzie wciąż zajmowali się głównie wypasem owiec, a nie obsługą turystów.

Wioska, w której jemy obiad, również wygląda, jakby zatrzymała się w czasie, choć na trasie trafimy też na kurorty nawiązujące stylem do architektury Szwajcarii. Co najlepsze, Góry Północnoalbańskie (zwane też górami Przeklętymi), w które się kierujemy, są wciąż „nieodkryte”. Oficjalne statystyki mówią o blisko tysiącu osób rocznie przemierzających cały szlak, a wydają się dość wiarygodne, ponieważ przekroczenie zielonej granicy trzeba zgłosić służbom granicznym – i to co najmniej kilka dni wcześniej. W ciągu dziewięciu dni wędrówki spotykamy w sumie kilkunastu piechurów, ale faktem jest, że omijamy najbardziej uczęszczany tu odcinek: Theth–Valbona, albański odpowiedniki drogi na Morskie Oko. Choć trzeba przyznać, że skala jest nieporównywalnie mniejsza – przemierzają go codziennie raczej dziesiątki niż tysiące ludzi.


To tylko fragment artykułu " Szczyty Bałkanów". Czytaj więcej we wrześniowym wydaniu National Geographic Traveler (9/2020).