To nie jest przedstawienie ani koncert gospel. Kościół jest domem modlitwy, która przybliża ludzi do Jezusa Chrystusa! – ogłoszenie takiej treści wita mnie przed Abyssinian Baptist Church, najsłynniejszym kościołem nowojorskiego Harlemu. Kościołem legendą założonym w 1808 r. przez grupę czarnych baptystów w proteście przeciwko segregacji rasowej w swojej wcześniejszej świątyni. Przy wejściu ciemnoskóry czterdziestolatek ubrany w jaskrawozielony garnitur uprzejmie, ale stanowczo informuje mnie, że na niedzielną mszę o dziewiątej rano nie wejdę. Nie, nie chodzi o biały, niepasujący do otoczenia kolor skóry. Po prostu od jakiegoś czasu tutejsze nabożeństwa stały się atrakcją turystyczną i to dla wiernych zrobiło się nie do zniesienia. Przybysze z Europy, Azji i południowego Manhattanu, słowem: obcy – nie przychodzą tu dla Jezusa, chcą jedynie popatrzeć na ich gorliwą modlitwę. Ich modlitewny zapał, w trakcie którego potrafią krzyczeć i śmiać się jak dzieci. Ich ekstazy, w rozmowie z Bogiem przecież zupełnie normalne, dla przybyszów dziwaczne, wręcz śmieszne. No i przede wszystkim posłuchać najlepszego chóru gospel na świecie. A oni przecież nie są aktorami, jedynie modlą się do Boga tak gorąco, jak potrafią. Niezmiennie od dwustu lat. Dla turystów wyznaczyli mszę o jedenastej – jak chcę, mogę spróbować przyjść. Na nią też nikogo specjalnie nie zapraszają, tyle że nie ma zakazu wstępu. Próbuję. Już kilka godzin wcześniej przed świątynią ustawia się długa kolejka. Dla pechowców ochrona ma wiadomość: można próbować w jednym z sąsiednich kościołów. Odkąd biali odkryli, że msze gospel na Harlemie to atrakcja turystyczna, tutejsze parafie nauczyły się na tym zarabiać. Wszędzie jest ten sam zapał, wszędzie ten sam gospel i wszędzie ten sam Bóg. Tylko sława chóru trochę mniejsza. Turyści zajmują miejsca w galerii, nad nawą. Tłum czarnych kobiet w ogromnych kolorowych kapeluszach ozdobionych jeszcze większymi sztucznymi kwiatami, ich mężów w równie barwnych garniturach i dzieci w galowych strojach zasiada w ławkach na dole. „Alleluja!” – rozbrzmiewa głos chóru. Entuzjastyczny śpiew wydobywający się z gardeł ubranych w długie suknie chórzystów niemal podnosi budynek do nieba. My, na galerii, siedzimy jak zaklęci, ale po chwili nieświadomie poddajemy się atmosferze. Niektórzy mimowolnie zaczynają powtarzać psalm. Turyści? Widzowie? A może już uczestnicy nabożeństwa? Sam nie wiem, kiedy zlatują ponad dwie godziny mszy, w trakcie obowiązuje zakaz opuszczania kościoła. Zupełnie niepotrzebny, nikomu nie przyszłoby to nawet do głowy. Na koniec przemawia pastor. My, na górze, słyszymy co drugie słowo. Niewykluczone, że mówi coś o polityce, wierni są wyraźnie poruszeni. Tutejsze wspólnoty protestanckie znane są ze społecznego i politycznego zaangażowania, zresztą były tutejszy pastor, Adam Clayton Powell, w 1944 r. został pierwszym czarnym nowojorczykiem wybranym do amerykańskiego Kongresu. Jego postać upamiętnia przykościelne minimuzeum. Po mszy wychodzę na skwarną ulicę środkowego Harlemu, gdzie ciągle bije serce czarnej Ameryki. Jeszcze na początku XIX w. były to wiejskie przedmieścia Nowego Jorku ograniczającego się wówczas do Manhattanu. Chwilę później zaczęła się tu osiedlać dobrze ustawiona burżuazja. Dopiero na początku XX w. któryś z białych, anglosaskich, protestanckich właścicieli wpadł na pomysł, by wynająć część swej kamienicy czarnoskórej rodzinie. Za nią przyszły następne. Już po kilku latach miejscowa gazeta Harlem Home News ostrzegała przed „czarnymi hordami gotowymi niszczyć domy białych i przejmować ich majątek”. Od lat 20. biali wynieśli się stąd zupełnie. Jeszcze przez jakiś czas (w okresie tzw. The Harlem Renaissance) przychodzili do tutejszych klubów, by słuchać czarnych muzyków. We wciąż działającym Apollo Theater pierwsze kroki swojej kariery stawiała wtedy Ella Fitzgerald, tu grywali Duke Ellington i Miles Davis. Później jednak na dziesięciolecia dzielnica okryła się złą sławą. Do dziś zresztą przewodniki turystyczne wspominają o niej lakonicznie. Jakby chcąc odbębnić obowiązek, świadome, że turyści tu i tak nie trafią. Jeszcze w roku 1990, rekordowo tragicznym dla dzielnicy (zamordowano tu wtedy 261 osób), Lenta Główczewska, polonijna artystka, pisała na łamach Zeszytów Literackich, że Harlem to „dzielnica upadku i narkotyków. Mieszka się tam pośród wypalonych domów i odrapanych ścian, często bez szyb”. Idąc główną arterią dzielnicy (125 ulicą nazywaną „Piątą Aleją Harlemu”), widzę, jak wiele się od tego czasu musiało zmienić. Owszem, ciągle są tu slumsy, ale coraz mniej. Zdarzają się rozróby, ale prawie nigdy w dzień. Ubrani w długie galabije uliczni sprzedawcy na kocach i straganach spokojnie sprzedają egzotyczne towary: pachnidła, olejki, afrykańskie ozdoby i religijne książki. Za rogiem kilku półnagich chłopaków ćwiczy na rozłożonych kartonach breakdance’a. Z rodzinnych restauracji dobiega zapach pieczonych bananów, słodkich ziemniaków i głośny śmiech ubranych od stóp do głów na biało kościelnych chórzystek, które dziś, po mszy, przyszły tu na obowiązkowy niedzielny brunch. Chyba właśnie teraz jest najlepszy czas, by zobaczyć Harlem. Nie jest już groźnie, ale wciąż jest autentycznie. Jak długo jeszcze? Poprawa bezpieczeństwa, jaka nastąpiła tu w ostatnich latach, połączona ze stosunkowo niskimi cenami nieruchomości sprawiła, że najpierw zaczęli się tu wprowadzać artyści, a w ślad za nimi – klasa średnia. Także dobrze ustawieni, bogaci czarni. Niestety tych prawdziwych mieszkańców nie stać na czynsz, więc z roku na rok jest ich coraz mniej. Mniej też małych knajpek, niewielkich warzywniaków i sąsiedzkich społeczności. Stary Harlem, a wraz z nim bieda i wykluczenie jednak nie znikają. Przenoszą się na Bronx oraz do biednych dzielnic Brooklynu i Queensu. Tylko czy tam ktoś będzie umiał śpiewać tak Bogu jak w Abyssinian Baptist Church? NO TO W DROGĘ: Gdzie ■  Abyssinian Baptist Church – (132 W 138th St.). Msza gospel z możliwością udziału turystów – niedziela, godz. 11.00 (trzeba przyjść znacznie wcześniej). W tym samym czasie podobne nabożeństwa odbywają się w sąsiednich kościołach (m.in. słynnym Canaan Baptist Church). Wymagany jest skromny strój. www.abyssinian.org Warto Zajrzeć ■  Restauracja Sylvia’s – (328 Lenox Ave). Słynna rodzinna restauracja serwująca dania amerykańskiego Południa. W czasie niedzielnego brunchu – występy artystów gospel. www.sylviasrestaurant.com