DWA TYGODNIE WCZEŚNIEJ

Magda, nie zrozum mnie źle...

Była piękna – brązowa, z pięknie wykrojonym dekoltem. Co  prawda weszłam do sklepu tylko na momencik i miałam nic nie kupować, ale wzięłam ją do przymierzalni. Leżała doskonale, co przy mojej niewymiarowej figurze rzadko się zdarza. Decyzja zapadła. W myślach dobierałam już dodatki, by nazajutrz wparować dumnie do biura w nowej kreacji. Ale zerknęłam na metkę, by sprawdzić, co za linia ubrań tak świetnie na mnie leży. „9 Months?!”. Dla kobiet w ciąży! Ups! Wyszłam ze sklepu załamana. Dlatego następnego dnia, gdy Martyna wparowała do mojego pokoju z tekstem: „Magda, nie zrozum mnie źle, ale czy nie chciałabyś jechać na wczasy odchudzające?”, od razu się zgodziłam.  Dopiero później dowiedziałam się, że wytypowali mnie koledzy na kolegium redakcyjnym. Świnie!

SOBOTA

Brzuch – temat zakazany

Wiedząc, że przez najbliższy tydzień będę głodować, poszłam wczoraj z R. na kolację. Wiem, mogłam zamówić tego łososia bez pieczonych ziemniaków, ale chciałam uroczyście pożegnać się z jedzeniem. Wieczór upływał miło, choć cały czas zastanawiałam się, jak przeżyję tydzień na 1 tys. kalorii i 5 godz. sportu dziennie. Aż napomknęłam coś o brzuchu. Jego, nie moim.

Widząc minę R., od razu zrozumiałam, że to dla niego temat  drażliwy, a już na pewno wykluczony podczas romantycznych kolacji.  Swoją drogą, człowiek ciągle się uczy. Muszę dopisać kwestię brzucha do listy tematów, „których nie porusza się, gdy jest miło”. Obok kredytu, ślubu i kolejnego dziecka. R. odłożył widelec i zapytał zimno, czy jego brzuch stanowi w naszym związku jakiś problem. Chciałam powiedzieć, że absolutnie nie. Nie wiem, jak to się stało, ale wypaliłam, że w zasadzie w niczym nie pomaga. Freud by się uśmiał.

Dziś rano przed wyjazdem zjadłam tylko kanapkę, do zakupu której namówił mnie R., gdy odwoził mnie na dworzec. Taki kochany, a ja mu z tym brzuchem tak wczoraj dokuczyłam...

Do Hotelu Krynica dotarłam o 14. Powitano mnie bardzo  serdecznie, poinformowano, że o 16 jest mierzenie i ważenie. Na szczęście w pokoju czekał na mnie prezent powitalny: maleńki cukiereczek. Pewnie na otarcie łez – wszak przez najbliższe siedem dni nie będzie mi wolno zbliżyć się do cukru. Dzień zakończyłam bogatsza o wiedzę na temat swojej wagi (70,3 kg, ale na pewno waga źle chodzi, bo dzień wcześniej ważyłam się w domu i było 68,8 kg. Niemożliwe, żeby łosoś, pieczone ziemniaczki, gin z tonikiem i mojito ważyły 1,5 kg!!!), procentowej zawartości tłuszczu w moim ciele (30 proc., podobno „mogłoby być mniej”, jak eufemistycznie skomentowała to pani z gabinetu) i obwodów. Nie wiedziałam, że jedna kobieta może mieć tyle w udzie, co inna w talii... Jaki ten świat jest dziwny...

Niedziela

Jestem przerażona. Nadchodzi głód

Rano obudziłam się z przerażeniem. A jeśli nie wytrzymam  i padnę po pierwszych 10 min gimnastyki? Ostatni raz ćwiczyłam pięć lat temu. Na lekkiej gimnastyce porannej pro- wadzonej przez naszego instruktora, pana Jacka, zmęczyłam się i spociłam jak mysz. O 9 śniadanie. Kromka chleba razowego, kromka chrupkiego, dwa plasterki białego sera, 1,5 plasterka szynki, kawałek pomidorka i liść sałaty. Kawa (z chudym mlekiem, fuj!) i herbata zielona do woli. Jabłko zgarnęłam na później. Pani Marzena, właścicielka hotelu i specjalistka od wczasów odchudzających, przychodzi do nas na posiłki. Przypomina o powolnym jedzeniu, co powoduje, że mniej się zjada, bo mózg ma czas poczuć się syty. Dodaje otuchy, przestrzega przed podjadaniem, radząc, by w sytuacji ostatecznej zgrzeszyć raczej warzywkiem niż owocem. I straszy żartem, że sprzedawcy w obu czynnych w Krynicy sklepach donoszą jej, co jej wczasowiczki kupują u nich z listy produktów niedozwolonych. Po śniadaniu chwila odpoczynku i o 10 idziemy na spacer. Każda dostaje kijki (na początku tylko przeszkadzają) i ruszamy przez las. Jest mróz, mnóstwo śniegu, a my idziemy. Kryzys przyszedł po godzinie. Lewy but przemókł, szczypało mnie w twarz, no i zaczęłam być głodna. Pan Jacek zagrzewał do marszu, ale już nawet nie chciało mi się z nikim rozmawiać.  

Z siłowni i kolacji wróciłam ledwo żywa. Nie mam siły pisać i idę spać.


PONIEDZIAŁEK

Dzisiaj mam kryzys. Chcę wracać do domu...

Tym bardziej że na spacerze znowu strasznie się zmęczyłam. W tym stanie nie potrafię kontemplować przyrody, choć Krynica ma piękne trasy spacerowe. Gdy dotarłam do hotelu, postanowiłam zgrzeszyć. Na czekoladę nie starczyło mi odwagi, ale kupiłam dwa jabłka na czarną godzinę. Przemyciłam je w kieszeniach kurtki, ale tuż przed drzwiami jedno wypadło i potoczyło się po śniegu... Na szczęście nikt nie widział. Jeden owoc grzechu zjadłam przed obiadem. Z powodu silnego poczucia winy zasnęłam.  Tak strasznie chciałam wytrzymać na tym 1 tys. kalorii dziennie! Żeby poczuć się lepiej, przy obiedzie podpytałam inne panie, czy też podjadają. Okazuje się, że tak. Trochę mi lepiej.

Po kolacji godzinka telewizji i szybko spać. Żeby zdążyć przed głodem.

WTOREK

Miałam sen,  czyli czekoladowe natręctwa

Wiedziałam, że tak będzie. Miałam  sen. Byłam w dużym sklepie w Ameryce. Chodziłam po alejkach, ale nic nie kupiłam, zresztą wszystkie półki były puste. Skierowałam się do wyjścia, a tam się okazuje, że warunkiem opuszczenia sklepu jest zjedzenie drożdżówki. Byłam oburzona, że ograniczają moją wolność, ale ciastko smakowało przednio.

Na jawie jestem dzielna – dzisiaj nic nie podjadłam. Ale jutro chyba się złamię. Rano na siłowni jedna pani bezmyślnie opowiedziała, że w sklepie obok hotelu jest gorzka czekolada z wiśniami... I teraz nie mogę o tej czekoladzie przestać myśleć. Czy te wisienki są suszone, czy całe? Kostki płaskie czy wypukłe? Gdyby w okolicy nie grasowały dziki, poszłabym od razu. Jutro wymsknę się po spacerze, niby po chusteczki, tylko muszę zgubić trop wszystkowidzących dziewczyn. A propos dzików, pan Jacek opowiadał, że krynickie są wyjątkowo przebiegłe. Na własne oczy widział, jak jeden wyszedł z lasu na deptak i natychmiast namierzył dziewczynę z gofrem. Udawał, że słabnie, słaniał się na nogach. Kiedy metoda „na biednego dziczka” zawiodła, zwierzę się wnerwiło, ruszyło z kopyta i szturchnęło dziewczynę w nogę. Ta porzuciła gofra i uciekła. Słuchając tej opowieści, wewnętrznie byłam po stronie dzika. Gdybym dzisiaj na spacerze spotkała kogoś z gofrem, zrobiłabym to samo.

Idę spać, by nie czuć głodu... Jutro napiszę o sporcie.

ŚRODA

Jestem dumna. Daję radę

Po śniadaniu chwila odpoczynku i przygotowania na spacer, czyli spacerniak, jak czule nazywam te dwie godziny na mrozie. Jestem wdzięczna koleżance z redakcji, że poradziła mi kupić bieliznę termiczną. Ja, wieczny zmarzluch, wreszcie jestem skłonna uwierzyć Skandynawom, którzy twierdzą, że nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani ludzie. Maszerujemy przez 2 godz. brzegiem morza, lasem albo wałem, a temperatura utrzymuje się na poziomie –13oC. Przyznaję, że jestem z siebie trochę dumna. W życiu nie przypuszczałam, że będę łazić na mrozie z własnej woli. Widoki niesamowite. Mierzeja Wiślana skuta lodem połyskuje w pięknym słońcu. Morze, o dziwo, spokojne, a niebo tak niebieskie, jakby to było lato.

CZWARTEK

Stał się cud! Wysiłek z własnej woli

Gdyby Gok Wan, prowadzący program Jak dobrze wyglądać nago (poprawia nastrój, występują w nim kobiety „chude inaczej”), kazał ustawić mi się w odpowiednim miejscu między uszeregowane uczestniczki naszych wczasów, stanęłabym na trzecim miejscu od najchudszej. Choć gdyby liczyć osobno górę i dół, niestety musiałabym się przepołowić: góra przesunęłaby się na miejsce drugie, a dół na czwarte albo i dalej. Pani Marzena powtarza, że połowa sukcesu w odchudzaniu to akceptacja siebie. I jak mamy figurę typu A to nigdy nie dorobimy się figury B. No tak, AB to tylko w grupach krwi...

Po rowerkach poćwiczyłam trochę na siłowni i, ku wielkiemu zdziwieniu, po raz pierwszy od pięciu dni odczułam wyraźną poprawę kondycji. Mniej bolało i łatwiej ćwiczyć na poszczególnych maszynach. W nagrodę urwałam się z 10 min pierwszej godziny na kawę. Od soboty nie piłam kawy z ekspresu i poczułam się jak w niebie... Położyłam się z filiżanką w ogrodzie zimowym i zanurzyłam w marzeniach. I nagle, niczym za sprawą przekręcenia pierścionka Arabelli, wstąpił we mnie nieznany duch. Z własnej woli, a nawet z radością, poszłam na aerobik. Step touche, grapewajny i inne wistepy, drżyjcie! Dzisiaj was pokonam! I stał się cud – przy komendzie: dwa w lewo, ręce w górę, nic mnie nie zabolało! Z płyty zawodził Ricky Martin, a mnie chciało się tańczyć. Jestem mistrzynią!

Wieczorem kolejne radosne odkrycie: nie czuję głodu słodyczowego! Jedna dziewczyna opowiadała, jak kupiła i zjadła czekoladę z wiśniami. Słuchałam i w ogóle mnie nie ruszyło!


PIĄTEK

Obudziłam się chudsza niż zwykle...

Naprawdę! Poczułam, że jest  mnie mniej! Na spacer idę pełna energii i wreszcie zamiast skupiać się na tym, że nie mogę złapać tchu, podziwiam krajobrazy. A po dwóch godzinach sama przedłużam sobie spacer o kolejne 2 km. Do obiadu udało mi się wytrzymać bez podjadania, choć kupiłam dwie tabliczki tej czekolady z wiśniami i chlebek ryżowy na jutro. Jednak obiad mnie zawiódł. Indyjskie danie mi nie smakowało, choć wszyscy chwalili. Zła i głodna uległam podszeptom mózgu. Wybór padł na czekoladę, ale resztką woli odłamałam tylko dwie kostki. Niebo w gębie. I nawet nie czuję się winna. Pani Marzena kazała się nagradzać za małe sukcesy! A czy sukcesem nie jest powstrzymanie się przed zjedzeniem całej tabliczki?  

Na aerobiku chyba uwalniają się te słynne endorfiny, bo  wpadam w euforię. Towarzyszy mi Ricky Martin (z głośników), a ja, jak w transie, podryguję. Mam wrażenie, że nie wytrzymam dnia bez ruchu. Pojawia się nawet lęk, że się uzależnię i będę jak żylasta Madonna... „Jaaasneee” – po chwili przychodzi jednak opamiętanie.

Cieszę się, że jutro koniec, choć trochę żal wyjeżdżać. Zysk – minus 2 kg i o wiele lepsza kondycja... Cellulit jest mniej widoczny, a moje obwody ewidentnie zmalały! Dzwonię do R. pochwalić się wynikami. Gratuluje, cieszy się, „świetnie, że schudłaś”, mówi... Zaraz, zaraz, a twierdził, że nie muszę chudnąć! Pogadamy w domu. 

SOBOTA

Udało się. Jestem chudsza!

Rano poszłam na ostatnie ważenie potwierdzić, że nowa waga i wymiary to nie był sen. W jadalni niespodzianka – śniadanie w formie szwedzkiego stołu! Wpadam w amok i nie wiem, co wybrać, a po chwili nakładam sobie na talerz co popadnie... Opamiętałam się jednak i redukuję posiłek do potraw najmniej kalorycznych. Pamiętam, że powrót do normalnej diety musi być powolny, inaczej nie tylko wrócą mi zgubione kilogramy, ale przybiorę kolejne. Będę zatem silna! Zwłaszcza że po powrocie R. zaprasza mnie na kolację. Drogę powrotną przeżywam na chlebku ryżowym i kawie. I ledwo żywa z głodu docieram prosto z dworca do naszej lokalnej włoskiej restauracji... Pani Marzena byłaby ze mnie dumna – wybieram najmniej kaloryczne danie i rezygnuję z deseru. Natychmiast po wejściu do domu biegnę do szafy i sięgam do „półki odrzuconych”. W ulubioną parę spodni wchodzę bez problemu i już nie muszę zapinać ich na leżąco. R. mówi, że „wyraźnie schudłam”, ale najważniejsze, że ja się z tym lepiej czuję, bo „jemu się podobam zawsze”. Żadnego wsparcia... Wiem, że nie powinnam jeść nic słodkiego, ale mama usmażyła faworki, więc muszę spróbować ( jem dwa i pół, bardzo mało, prawda?). A córka przywiozła mi z Torunia pierniki przekonana, że „mama wróci z wczasów wygłodniała”. Zjadam jeden pierniczek. Dumna, blada i chuda idę spać z piękną wizją kontynuacji diety i ćwiczeń trzy razy w tygodniu...

DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ

Proza życia to sylwetki kat

Na wszelki wypadek nie ważyłam się od przyjazdu. W ulubione spodnie jeszcze wchodzę, choć unikam luster. W tłusty czwartek zjadłam cztery pączki, ale za to nie zjadłam obiadu, więc może zmieściłam się w 1 tys. kalorii? Po tych dwóch tygodniach, które minęły od powrotu, wiem jedno: strasznie trudno jest liczyć kalorie, pracując na etat (przeklęta maszyno ze słodyczami!), wychowując dziecko (i mając wyrzuty sumienia, bo dziecku pozwala się jeść słodycze tylko w soboty), będąc w związku z facetem, który jada wieczorami i lubi zabierać mnie do restauracji (przecież nie zamówię sobie herbaty, gdy on je pizzę), lubiąc słodkości (lody podobno można jeść, bo są zimne i organizm wykorzystuje dużo energii, by je spalić) i odkładając na kolejny dzień wizytę w fitness clubie za rogiem. Mam tylko nadzieję, że zdążę wprowadzić w życie mój plan racjonalnego odżywiania i regularnego ruchu przed kolejną zimą, kiedy redakcja znowu wyśle mnie na turnus odchudzający...

INFO
Hotel Krynica.  Centrum Zdrowia i Urody ul. Orzechowa 4, 82-120 Krynica Morska, tel. 055 247 6200,  www.krynicahotel.pl