Kiedy z Alfonsem Siemetzkim idę kilkusetletnimi zakamarkami Reszla, wszyscy kłaniają nam się w pas. Jego wyprostowana sylwetka i pełna optymizmu twarz nie zdradza, że mężczyzna ma już 82 lata. Ulicami miasteczka zwykle spaceruje z przyjacielem Henrykiem Fisahnem. 

Przed wojną chodzili razem do gimnazjum. Mówili po niemiecku, tak jak niemal wszyscy mieszkańcy pruskiego wówczas Roessel. Dziś też rozmawiają ze sobą w tym języku. Pomyślałem, że ich przyjaźń to idealna metafora Warmii i jej mieszkańców.

Już w czasach I Rzeczypospolitej Warmiakami nazywano wszystkich, którzy tu zamieszkiwali. Wśród mieszczan przeważali potomkowie kolonistów niemieckich, wśród chłopów – Polacy, głównie potomkowie przybyszów z Mazowsza. W miejscowych zwyczajach, oprócz wpływów polskich i niemieckich, przetrwały liczne relikty po pogańskich Prusach.

Atrakcje Warmii: Reszel

Reszel słusznie ma opinie najpiękniejszego miasta na Warmii. Jako jedyne przetrwało bez szwanku nie tylko wojnę, ale i późniejszą obecność Armii Czerwonej. W 1945 r. krasnoarmiejcy traktowali te tereny jako ziemie wrogich Niemców, wszystko wiec doszczętnie palili.

O Reszlu zapomnieli – dzięki czemu do dziś zachował on niemal w całości średniowieczny układ, z krzyżującymi się pod katem prostym uliczkami. W dodatku po wojnie nie oszpecono go blokowiskami. Pozostaje miastem kompaktowym – żeby je obejść, wystarczy pół godziny. Ale żeby porządnie zwiedzić, trzeba co najmniej dnia.

Położone na skraju Pojezierza Mrągowskiego od zawsze wyróżniało się bogactwem. Już w 1389 r. mieszkańcy, jako jedni z pierwszych w Europie, zafundowali sobie wodociągi, które działały aż do XIX w. Wodę rozprowadzano dębowymi rurami do wykopanych w mieście studni. Siedem lat temu, przy okazji remontu Ratusza, natrafi ono na pozostałość jednej z nich. Zrekonstruowano ja, obecnie stanowi atrakcję turystyczną.

Gdy mijamy Kolejową, pan Alfons pokazuje kamienicę, w której mieszkał. Ulica nazywała się Poststrasse. Jego ojciec był sędzią w reszelskim Magistracie. Miał pokój na pierwszym piętrze, skazywał za drobne przestępstwa. Maksymalna kara, jaka mógł nałożyć, to 5 tys. marek.

Pan Alfons, choć ma polskie nazwisko, wyjechał do Niemiec w 1947 r. Jak niemal wszyscy przedwojenni mieszkańcy. Pan Henryk, choć nazwisko ma czysto polskie, jako jeden z garstki autochtonów, został. Ich przyjaźń przetrwała mur berliński i granice na Odrze i Nysie. W pewnym sensie kompletny przypadek sprawił, że jeden jest dziś Niemcem, a drugi Polakiem. Choć pewnie oni sami woleliby powiedzieć o sobie: Warmiacy.

Dziesięciolecia, jakie minęły od wojny, to wystarczający czas, by zapomnieć o wzajemnych krzywdach. Niemcy mówią: Die Zeit heilt alle Wunden, Polacy: „Czas leczy rany”. Może dlatego kilka lat temu pan Alfons zebrał datki od członków niemieckiego Stowarzyszenia Absolwentów Reszelskiego Gimnazjum i odrestaurował zegar znajdujący się na budynku dawnego Kolegium Jezuickiego. Za zasługi dla miasta otrzymał tytuł Honorowego Obywatela.

Swą historię, dramatyczną jak dzieje miasta, opowiada mi w stylowej restauracji Na Zamku. Niezwykły nastrój gotyckich wnętrz tej biskupiej rezydencji upodobał sobie malarz Franciszek Starowieyski, którego obrazy można oglądać w mieszczącej się tu Galerii Sztuki Współczesnej.

Na zamku znajduje się też inna osobliwa atrakcja: rekonstrukcja celi Barbary Zdunk, ostatniej w Europie „czarownicy” spalonej na stosie. Oskarżono ją, że w 1807 r. przy pomocy diabła wznieciła w miasteczku pożar. Podobno król pruski wykazał się wtedy miłosierdziem, nakazując katowi, by przed egzekucją dyskretnie udusił kobietę. W 200. rocznicę tego wydarzenia władze miasta postanowiły je zrekonstruować, co wywołało protesty środowisk feministycznych. 

Lidzbark – wizytą u Krasickiego

Kiedy Barbarę Zdunk palono na stosie, co światlejsi mieszkańcy miasta brali się za głowę. Przecież Warmia przez stulecia była symbolem nowoczesności i oazą światłych umysłów! Tutejsi biskupi, na mocy bulli papieskiej i układów z Krzyżakami, wywalczyli sobie także status władców świeckich.

Była więc Warmia rodzajem księstwa, tyle że rządzonego przez biskupów. W przeciwieństwie do Mazur długo pozostawała „polska” i „katolicka”. Do dziś jej granice wyznaczają maryjne kapliczki, które Warmiacy stawiali, by się odróżnić od „protestanckich” Mazurów.

Jeśli ktoś chce poczuć klimat dawnej wielkości tej krainy, powinien przyjechać do Lidzbarka Warmińskiego. Artystka Krystyna Taranacka przybyła tu po wojnie z rodzicami jako „Zabugowiec”. Na Ziemiach Odzyskanych określano tak Polaków z dawnych Kresów (głównie „wilniuków”). Kwaterowano ich w nielicznych ocalałych kamienicach – razem z Centralakami (przybyszami z Polski Centralnej) i niemieckojęzycznymi autochtonami. W 1947 r. dołączyli do nich Ukraińcy z Rzeszowszczyzny i Lubelszczyzny, wysiedlani tu w ramach akcji Wisła.

– Warmia zawsze przypominała deptak w modnym kurorcie – opowiada artystka, z która rozmawiam w jej pracowni mieszczącej się w położonym niedaleko Wysokiej Bramy Domu Warmińskim. Kilkanaście lat temu zafascynowała się tutejszym ludowym strojem. – Zawsze pełno tu przybyszów z różnych stron świata, a jedni podpatrywali drugich. Przykład? Za rządów Krasickiego ludność wprowadza do ubiorów elementy purpurowo-złote, co jest ewidentnym nawiązaniem do szat kościelnych dostojników – wyjaśnia Krystyna Tarnacka.

Rekonstrukcja tradycyjnego ubioru zajęła jej lata konsultacji z etnografami, analiz starych, niemieckojęzycznych ksiąg, wreszcie rozmów z nielicznymi przedwojennymi mieszkańcami regionu. Największym wyzwaniem był bogato zdobiony noszony przez mężatki czepiec. Zaczerpnięte z niego motywy zdobnicze śniły się jej po nocach, zaczęła więc przenosić je na szkło użytkowe, porcelanę, tkaninę, serwety, a nawet pisanki i choinkowe bombki. Teraz o jej pracach jest głośno w Polsce i za granicą. – A kiedy zamówiono u mnie tradycyjny strój dla Barbie i Kena, mianowałam siebie Warmianką z zasiedzenia – tłumaczy z uśmiechem.

Dziś rekonstruować trzeba nie tylko miejscowy strój, ale i sam Lidzbark. Niestety, miał on dużo mniej szczęścia niż Reszel. Armia Czerwona zamieniła w gruzy jedną trzecią budynków, do tego doszła niezbyt udana odbudowa, podczas której w miejsce starych kamieniczek z czerwonej cegły stawiano socjalistyczne „makabryły”.

Obecnie z trudem przywraca się blask historycznemu centrum. Widok starego miasta pozostaje jednak nieco surrealistyczny – chyba nigdzie indziej nie zobaczymy powojennych czteropiętrowców otoczonych gotyckimi murami obronnymi!

Z pracowni pani Tarnackiej idę do położonego w widłach Łyny i Symsarny zamku biskupów warmińskich. Obiekt, który prof. Wiktor Zin nazwał „Wawelem Północy”, to najlepiej zachowany zamek gotycki w Polsce – właściwie nic tu nie jest rekonstrukcją. W rezydencji, której gospodarzem przez 28 lat był Ignacy Krasicki, gościli wybitni artyści i uczeni.

Tutejsi biskupi zamieszkiwali zamek nie tylko jako dostojnicy kościelni, ale tez władcy świeccy małego państewka, stąd na lidzbarskim dworze wykształcił się osobliwy kościelno-książęcy ceremoniał. Nawet na posiłki władca chodził w uroczystej procesji, wśród modlitw i pobożnych śpiewów. Biskup nie mógł też opuszczać swych pokojów bez komży i peleryny, a także bez towarzystwa osobistego pazia. Gdy chciał wyjść z komnaty, przywoływał go do siebie, wypuszczając na korytarz specjalnie wytresowanego psa.

Na mnie największe wrażenie robią dwukondygnacyjne krużganki, najstarsze z zachowanych w Polsce. Odkryto tu unikatowe freski, które przez 600 lat schowane były pod trzydziestoma warstwami tynków i farb. Historycy sztuki uznali znalezisko za sensację. Obecnie, z pomocą pieniędzy z Islandii, Liechtensteinu i Norwegii, przeprowadzane są prace konserwatorskie, których pierwsze efekty są już widoczne.

Nie mniejszą sensacją są niezwykłe losy przedzamcza, które jeszcze trzy lata temu było kompletnie zrujnowane. W części gotyckiej znajdowały się magazyny należące kiedyś do PSS „Społem”. Woda się lała z dachu na parter, nie było stropów ani tynków. Po pożarze w 1994 r. mało kto wierzył, ze obiekt zostanie uratowany.

Na szczęście w 2011 r. ruinę kupił przedsiębiorca i mecenas sztuki Andrzej Dowgiałło. Odrestaurował on budynek i zaadaptował na luksusowy Hotel Krasicki ze SPA Św. Katarzyny, które otwarto w maju 2011 r. W dizajnerski sposób łączy on tradycję i nowoczesność. Już w pierwszym roku funkcjonowania Międzynarodowe Stowarzyszenie Hotelarskie przyznało mu tytuł najpiękniejszego hotelu świata. Wieży Zegarowej znajduje się małe obserwatorium astronomiczne, co nawiązuje do faktu, ze przez 10 lat na zamku mieszkał Mikołaj Kopernik i właśnie tu napisał część swego dzieła O obrotach sfer niebieskich.

Mnie w Krasickim najbardziej urzekł jednak basen. Świadczy on bowiem zarówno o estetycznej fantazji twórców, jak i szacunku dla przeszłości. W miejscu, gdzie się znajduje, archeolodzy odnaleźli fragment łodzi z XII w. Architekci Katarzyna i Grzegorz Dzusowie postanowili do tego faktu nawiązać.

Zaprojektowali więc zatoczkę w kształcie łodzi, na suficie zaś umieścili wielką fotografię znaleziska. Bizantyjsko-barokowe wnętrze pływalni ozdabiają reprodukcje obrazów Rubensa – chyba po to, żeby nikt z zażywających tu relaksu nie miał kompleksów. Sprawdziłem – działa!

Z jakich dań słynie Warmia? 

Na obrazy Rubensa, tym razem ku przestrodze, powinien też popatrzeć każdy, kto zechce posmakować tradycyjnego warmińskiego jadła. Bo w Karczmie Warmińskiej w Gietrzwałdzie o przejedzenie nietrudno. Stojącą u stóp kościelnego wzgórza restauracja od czternastu lat przyciąga gości, którzy mogą tu zaspokoić nie tylko głód klasyczny, ale i estetyczny.

Sam obiekt przypomina skansen – sale kupiecką, włościańską i ziemiańską urządzono z taką precyzją, że można odnieść wrażenie podróży w czasie. Podwórze wypełniają kopie warmińskich chat i zabudowań gospodarczych, a wnętrze w każdą niedzielę wypełnia ludowa muzyka wykonywana na żywo przez kapelę ludową Warmia. Najważniejsza jest jednak kuchnia! Zwłaszcza michy pierogowa i mięsna nie pozostawią nikogo obojętnym! Ich smak to w znacznej mierze zasługa Urszuli Gajewskiej, menedżerki, która osobiście przekopywała stare, często poniemieckie książki kucharskie, by zrekonstruować prawdziwe warmińskie smaki.

– Tutejsza tradycja kulinarna łączy w sobie wpływy polskie i pruskie, a dzięki ludności, która przybyła tu po II wojnie światowej – także litewskie, kresowe i ukraińskie – mówi pani Gajewska. Niestety w okolicach prawie już nie ma przedwojennych mieszkańców. Nie było więc komu ocenić, czy przyrządzane w karczmie potrawy smakują prawdziwie.

– Jakiś rok temu dostałam jednak list od pewnej staruszki z Niemiec. Pisała ona, że niedawno była w naszej karczmie. Łamaną polszczyzną dziękowała za to, że kiedy jadła naszą kaczkę z jabłkami, poczuła smak dzieciństwa. Mam jedną uwagę: moja mama trochę inaczej to podawała!, napisała, rysując na kartce talerz z prawidłową wersją tradycyjnego serwowania dania. Przyznam, że jej recenzja była dla nas największą nagrodą – opowiada pani Gajewska.

Historia Warmii

Swój oryginalny pomysł na dotarcie do korzeni Warmii znalazł też olsztyński filozof, historyk i literat Marcin Wakar. Z pomysłodawcą i współtwórcą pierwszych komiksów w gwarze warmińskiej rozmawiam w jego olsztyńskiej willi. Na pomysł współczesnego odczytania starych podań wpadł kilka lat temu, gdy w bibliotece Ośrodka Badan Naukowych w Olsztynie trafił na stare teksty pisane gwarą warmińską.

– Zaczytujemy się baśniami braci Grimm, a przecież legendy, które przez pokolenia opowiadali Warmiacy, w niczym im nie ustępują – przekonuje. Punktem wyjścia były dla niego nagrania zebrane w latach 50. i 60. przez dziennikarkę radiową Marynę Okecką-Bromową, która z mikrofonem w ręku wypytywała najstarszych mieszkańców okolic o zapamiętane z dzieciństwa gawędy.

To była dosłownie ostatnia chwila, by zarejestrować odchodzący świat. Swym projektem zainteresował grafika Jarosława Gacha, który wykonał rysunki do komiksów. W tłumaczeniu opowieści na gwarę pomógł Edward Cyfus, literat i autochton, który ten zapomniany dziś język wyniósł jeszcze z domu.

Żeby ostatecznie zrozumieć, czym jest Warmia, sięgam więc do jednego z komiksów Wakara i Gacha.

To jest czarojtów wyspa. Tan, co kele ni płynónc bandzie, na zawdy sia czarowatowam łostonie.

Czytam, ale przyznam, że nie do końca rozumiem treść.

Na szczęście pod spodem widnieje tłumaczenie:  

To zaczarowana wyspa. Kto koło niej przepłynie, zostanie zaczarowany.

Warmia to najwyraźniej właśnie taka wyspa.

Co warto zobaczyć na Warmii? 

  • Muzeum Budownictwa Ludowego. Park Etnograficzny w Olsztynku

Choć Olsztynek to już Mazury, znajdują się tu gigantyczne zbiory dotyczące także regionu Warmii. Założony w 1909 r. w Królewcu Skansen przeniesiono tu w latach 30. ubiegłego stulecia. Obecnie stanowi jeden z największych tego typu obiektów nie tylko w Polsce, ale i w Europie

  • Zamek biskupów warmińskich w Lidzbarku Warmińskim

Jeden z najcenniejszych zabytków gotyckich w Polsce. Dziś mieści się tu oddział Muzeum Warmii i Mazur. 

  • Cerkiew Apostołów Piotra i Pawła w Lidzbarku Warmińskim

Unikatowy, niedawno odrestaurowany drewniany gmach wybudowany w latach 1818–1823 jako kościół protestancki. Obecnie siedziba parafii prawosławnej. 

  • Zamek w Reszlu. Galeria Zamek. Oddział Muzeum Warmii i Mazur

Położony nad brzegiem Sajny XIV-wieczny zamek, czasowo wykorzystywany jako więzienie. Po II wojnie światowej przeszedł generalny remont. Dziś mieści się na nim oddział Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, hotel oraz restauracja.