Siedemdziesiąt tysięcy dolarów kosztuje wynajęcie całego państwa Liechtenstein na jedną noc. W cenie uwzględniono specjalną walutę emitowaną na czas wynajmu oraz zmienione na tę okazję znaki drogowe. Oferta od ukazania się kilka lat temu na Airbnb pozostaje bez odpowiedzi, nie licząc pewnej pary, która planowała wynająć Liechtenstein na miejsce swojego ślubu.

Gdzie się znajduje Liechtenstein?

Mierzący 24 km długości kraj tworzy kilka łańcuchów górskich oraz jedna mała dolina, wszystko wciśnięte niczym parówka z hot doga między Austrię a Szwajcarię. Mnie kojarzył się dotąd wyłącznie ze znaczkami pocztowymi i horrendalnie wysokimi cenami. Liechtenstein ma bez wątpienia poważny problem wizerunkowy. Prawie nikt nie traktuje go poważnie, a dla wielu jest absurdalnym wymysłem z tandetnej operetki – przeczytałem w monumentalnej (jak na wymiary przedmiotu badań) historii Liechtensteinu Davida Beattiego.

Z każdą kolejną lekturą dotyczącą tego państwa moja ciekawość tylko rosła. Liczący sobie zaledwie 37 tys. mieszkańców kraj wydaje się jednym z najdziwniejszych miejsc współczesnej Europy. Państwo nieprzerwanie od 1719 r. rządzone jest przez jedną rodzinę, od której nazwiska pochodzi jego nazwa, i już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie średniowiecznego skansenu.

To tutaj dziwaczny system feudalny wciąż gwarantuje księciu właściwie nieograniczoną władzę, a kobiety uzyskały powszechne prawo głosu dopiero w 1984 r. (w wyniku referendum, w którym wzięli udział wyłącznie mężczyźni i które ledwie przeszło, wynikiem 51,3 proc. „za”).

Jak się żyje w Liechtensteinie?

Do Liechtensteinu wybrałem się w sierpniu i trafiłem wprost na obchody Święta Państwowego (Staatsfeiertag), hucznie celebrowane co roku 15. dnia tego miesiąca. Jak się dowiedziałem na miejscu, święto zostało wprowadzone w 1940 r. – z braku jakichkolwiek ważnych dat w historii państwa wybrano wigilię dnia urodzin panującego wówczas księcia Franciszka Józefa II.

Tego dnia na obchody w zamkowych ogrodach są zaproszeni wszyscy mieszkańcy kraju, a także turyści. Już od wczesnego rana ku umieszczonemu na wysokim klifie nad Vaduz zamkowi zmierzają tłumy ludzi. Scenariusz imprezy każdego roku jest taki sam. Zgromadzeni w napięciu czekają na orszak, w którym przechodzą: książęca rodzina oraz najważniejsi lokalni oficjele w otoczeniu orkiestry i młodych ludzi w tradycyjnych strojach. Całość sprawia wrażenie średniowiecznego festynu odpustowego.

Oficjalne uroczystości rozpoczyna wspólne odśpiewanie narodowego hymnu Nad młodym Renem, który – co ciekawe – wykonuje się na zapożyczoną od Brytyjczyków melodię God Save the Queen. W corocznej mowie okolicznościowej władca przybliża zgromadzonym bieżące plany polityczne i gospodarcze, zawsze konsekwentnie wspominając o unikalnym ustroju konstytucyjnym (czyli szerokich uprawnieniach monarchy), który ma być gwarantem stabilności kraju i zamożności jego mieszkańców. Dopiero jednak część nieoficjalna wzbudza prawdziwe emocje.

Rodzina królewska podczas obchodów Święta Narodowego w 2016 roku / fot. API/Gamma-Rapho via Getty Images

Do ogrodów są wnoszone kramy z lokalnym piwem, napojami orzeźwiającymi oraz precle i kanapki. Wszystko na koszt rodziny panującej, która wciąż jest na festynie obecna. Przez kilka godzin oficjalna głowa państwa, książę Jan Adam II, jego syn – następca tronu, de facto sprawujący władze od 2004 r., książę Alojzy – oraz księżna Zofia są do dyspozycji swoich poddanych.

Każdy obywatel ma zatem możliwość podejścia do monarchy (zaliczone!), zamienienia z nim słowa (zaliczone!), uściśnięcia dłoni (zaliczone!) czy zrobienia sobie selfie (nie mogłem sobie odmówić!). Wszystko to byłoby absolutnie niewyobrażalne w innych monarchiach. Liechtensteinowie starają się prowadzić życie normalnej rodziny. Nie udzielają wywiadów magazynom plotkarskim, nie pojawiają się na pokazach mody. Owszem, mieszkają w wielkim średniowiecznym zamku, nie utrzymują jednak tradycyjnego dworu. Za to stosunkowo często można ich spotkać na ulicach Vaduz, podczas zakupów lub na filiżance kawy. Dzieci następcy tronu nie maja guwernantek, uczą się z rówieśnikami w jedynym w kraju gimnazjum.

– Tak, oczywiście, jestem najbardziej światłym władcą na świecie – mówi podczas festynu grupce podnieconych amerykańskich turystów 71-letni książę Jan Adam. W reku trzyma wielki kufel piwa, sprawia wrażenie człowieka, który ma dystans do swojej roli i potrafi żartować. Z pewnością nie można mu odmówić charyzmy.

W Europie znany jest z tego, ze mówi, co myśli, a czasami zdarza mu się coś chlapnąć. W roku 2000, w następstwie (nieudowodnionych) oskarżeń o ukrywanie nielegalnych operacji finansowych przez władze Liechtensteinu, które opublikował niemiecki magazyn Der Spiegel, książę stwierdził: „Przetrwaliśmy trzy niemieckie Rzesze, przetrwamy i czwartą”.

Atrakcje Vaduz – co warto zobaczyć? 

Kolejnego dnia, po suto zakrapianej piwem imprezie w książęcych ogrodach, wybieram się na spacer po Vaduz. Niewiele jest na świecie tak małych stolic, w których wychodząc drugi dzień z rzędu na ulicę, można być pewnym, ze minie się dokładnie te same twarze. Takie jest liczące 5 tys. mieszkańców Vaduz.

Miasto tworzy tak naprawdę jedna główna ulica – Städtle, przebiegająca tuż pod dramatycznie zawieszonym na alpejskim klifie zamkiem księcia (pamiętacie słowa Davida Beattiego o „tandetnej operetce”? No właśnie.). Potrzeba naprawdę dużo dobrej woli, aby opisać Städtle jako gwarną aleję, a mimo to właśnie tutaj swoje adresy mają najważniejsze instytucje Liechtensteinu, muzea, galerie sztuki, sklepy i restauracje. Spacerując po okolicy, w oczy rzuciły mi się przede wszystkim dwa budynki. Nowa siedziba Landtagu, czyli lokalnego parlamentu oraz Muzeum Sztuki Nowoczesnej Hilti.

Gmach parlamentu Księstwa Liechtensteinu / fot. Johannes Simon/Getty Images

Projekt Landtagu ze spadzistym dachem i planem prostokąta nawiązuje do archetypicznej formy domu. Warto zajrzeć do środka, aby przyjrzeć się wypełniającej prawie cały budynek prostej, ale nowoczesnej sali posiedzeń. Bryła przykuwa uwagę za sprawą pokrywającej ją w całości cegły klinkierowej, która nadaje parlamentowi ciekawy jasnobrązowy kolor. Zaledwie kilka kroków dalej znajduje się Muzeum Hilti.

Nowoczesny budynek został uznany przez użytkowników serwisu VirtualTourist.com za jeden z 10 najbrzydszych na świecie (sporo w tym przesady, nie jest taki zły!). Zawiera całkiem niezłą kolekcję sztuki współczesnej należącą do rodziny książęcej oraz lokalnego rodu Hiltich.

Z powodu naprawdę niewyobrażalnie wysokich cen darowałem sobie jakiekolwiek zakupy w księstwie. Świadomie nie omijałem jednak lokalnych restauracji przy Städtle. Liechtensteińskie tradycje kulinarne nie odbiegają znacząco od innych kuchni alpejskich, ze Szwajcarii czy Tyrolu. Przede wszystkim na talerzu musi być dużo, sycąco i gorąco. Moje serce skradły szpecle, czyli kładzione kluski z serem, tu podawane z musem jabłkowym i szklanką mleka (käsknöpfle mit apfelmus) oraz tatch, czyli cienki placek na słodko. Wszystko to oczywiście w towarzystwie kolejnych kieliszków owocowych sznapsów.

Liechtenstein – jak dojechać?

Liechtenstein nie ma na swoim terytorium lotniska obsługującego pasażerskie loty międzynarodowe. Aby dostać się do stolicy księstwa, najlepiej udać do Zurychu, skąd w ok. półtorej godziny dotrzemy do Vaduz. Inną opcją są dalekobieżne autobusy, które kursują z największych polskich miast. Jednak taka opcja dojazdu wiąże się z wielogodzinną podróżą (ponad 20 godzin). 

Tekst ukazał się na łamach magazynu „National Geographic Traveler Extra – 50 miast na weekend w Europie” (nr 01/2019).