Pod cienką igłą nakłuwającą skórę rodzi się wzór pełen detali. Punkt po punkcie. Tatuowany mężczyzna milczy, zmrużywszy oczy i starając się nie poruszyć. Krople potu na jego czole zdradzają, że ze wszystkich sił próbuje walczyć z bólem. Wiem już, że w jego ślady raczej pójść się nie zdecyduję.

Skupiony na swoim zadaniu artysta powtarza ruchy, które w tej części Azji wykonywane były już ponad 2 tys. lat temu. Sztuka tatuażu – jantra lub sak yant – przywędrowała do Tajlandii z Kambodży. Wzór wykonywany był za pomocą zaostrzonego bambusowego patyczka. Używa się ich do dziś, mocując jednak na zakończeniu jednorazową igłę. Tak wykonany tatuaż, pobłogosławiony  przez odpowiednią osobę, zyskiwał moc amuletu.

Ilość stosowanych wzorów jest w zasadzie nieskończona, te najbardziej klasyczne to diagramy, powtarzające się układy geometryczne, religijne sentencje oraz sylwetki zwierząt. Sporą popularnością cieszy się Hah Taew Yant, czyli pięć pionowych linii z tekstem buddyjskich modlitw. Rozsławiła go Angelina Jolie, przyozdabiając nim swoje plecy.

Zrobienie tradycyjnego tajskiego tatuażu zajmuje sporo czasu. Igła prowadzona ręką jest jednak mniej inwazyjna niż maszynka, więc skóra goi się szybciej. A po dopełnieniu rytuału i modlitw znak ma szansę stać się czymś więcej niż tylko zwykłym wzorem na ciele. 

Ceny rysunków w Tajlandii zależą od ich wielkości. Przykładowo ten o wymiarach 10 x 10 cm to wydatek od ok. 450 zł.

(mg)