Stoimy pod żółtą tablicą. W tym miejscu zaczyna się szlak, który liczy sobie ponad 500 km. W myślach próbuję przełożyć to sobie na liczbę kroków. Wychodzi dobre 100 tys. stąpnięć! Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Kroki, które zrobimy, będą kontynuacją. Powtórzeniem ruchów wykonywanych wieki temu. Szlak Licyjski – biegnący wzdłuż południowego wybrzeża Turcji, od Ölüdeniz do Antalyi – jest drogą wytyczoną ponad 2,5 tys. lat temu.

Traktem przecinającym Licję, starożytną krainę na półwyspie Teke zamieszkaną przez ludzi potrafiących wykorzystać strategiczne położenie ich krainy w basenie Morza Śródziemnego. Te ziemie przemierzali niegdyś handlowcy, awanturnicy, poszukiwacze szczęścia. Śladem po tamtych czasach są dziesiątki kamiennych miast i grobowców, porty morskie, warownie, akwedukty. Przybijały tu greckie statki, później przywędrowały rzymskie legiony – Licja jako ostatni punkt śródziemnomorski została włączona do cesarstwa, nawet wówczas zachowała jednak sporą niezależność.

Baba Daği – idealne miejsce na na paragliding

Baba Dağı wprawia moje serce w niebezpieczny taniec. Mająca blisko 2 tys. m góra testuje wytrzymałość organizmu. W rozgrzanym powietrzu nasze płuca pracują jak umęczone miechy. Plecak zmienia się w kulę gorąca. Przesuwamy się w milczeniu, nasłuchując warkotu terenowych aut wiozących turystów pragnących spłynąć ku morzu, wisząc na kawałku mocnego materiału. Idziemy na betonową platformę, z której można zacząć lot. U celu, niczym spragnione niemowlęta, ssiemy końcówki butelek.

Wlewamy w siebie litry wody, patrząc, jak piloci paralotni rozkładają kolorowe skrzydła oplecione niewiarygodną liczbą linek. Sprawdzają uprzęże, naciągają taśmy, objaśniają procedury lotu. Przypięty do siedziska, otoczony opieką profesjonalisty – loty odbywają się w tandemie – musisz jedynie pokonać nagły ścisk w żołądku, gdy biegniesz prosto w przepaść. Na zakończenie dobrze jest też nie połamać sobie nóg przy lądowaniu. Przez pozostały czas można się skupić na zachwycie. W kominach powietrznych lotnie wirują niczym stado ogromnych motyli.

Baba Dağı jest jednym z bardziej cenionych spotów paralotniarskich w Turcji. Powietrzna droga prowadzi nad szmaragdową taflę morza przeciętą wąskim półwyspem piachu. U jego nasady rozlało się Ölüdeniz zmieniające się z wysokości kilkuset metrów w szachownicę rdzawych dachów. Powietrze jest tu łaskawe, pozwalając przedłużać lot niemal w nieskończoność.

Niektórzy mają tyle szczęścia, że udaje im się wylądować wprost na słynnej Błękitnej Plaży. Droga idzie ostro do góry. Kluczy pomiędzy sosnami, w których koronach skryły się cykady. Wypełniają przestrzeń metalicznym jednostajnym dźwiękiem. Szlak wiedzie ku grani, zostawiając poniżej Dolinę Kabak.

Większość skoków paralotniarzy, którzy wybierają lagunę Ölüdeniz, odbywa się z góry Babadag w masywie taurus / fot. Getty Images

Rozgrzane kamienie wykorzystujemy jako punkty widokowe. Przysiadamy na nich, pogryzając ciasteczka energetyczne. Wiatr chłodzi skórę. Sięgamy wzrokiem granatowej linii morza stapiającego się z niebem. Ten widok towarzyszy nam do końca dnia. Panorama za panoramą. Nie mogąc się z nią rozstać, rezygnujemy z noclegu pod dachem i rozwieszamy lekkie hamaki. Zasypiam ukojony ruchem materiałowej kołyski, otulony zapachem żywicy spływającej po korze drzew.

Nieustannie dokonujemy złych wyborów. Wciąż się gubimy. Brniemy w ślepe ścieżki, na których końcu czekają jedynie kozy o zdziwionych spojrzeniach. Ślęczymy nad papierową mapą i wpatrujemy się w ekran wyprowadzającego na manowce GPS-u. – Ile razy się zgubiliście? – to pytanie, którym piechurzy witają się na Szlaku Licyjskim. Słyszymy je częściej niż „dzień dobry”, sami je zadajemy. Czasami to nasza wina.

Nad starożytnym zatopionym dziś miastem Dolichiste, w lagunie Kekova, można popływać kajakiem / Fot. Getty Images

Podziwiamy rozciągający się w dole atłas Morza Śródziemnego. Kłócimy na temat meandrów ewolucji lub sensowności koncepcji Boga, korzystając z tego, że mamy wreszcie czas, by rozmawiać o wszystkim. Próbujemy uspokoić walące serce podczas wspinaczki. Wtedy przegapiamy subtelne znaki, które mają nas prowadzić. Kręcimy się ukarani za brak uważności. Czasami jednak nasze dobre chęci nie wystarczają. Szlak jest wymagający. Kluczy po stokach, wykonuje niespodziewane skręty, szutrowane drogi zmienia nagle na ledwo widoczne ścieżki.

W wielu miejscach oznakowanie sprowadza się do kropki farby zostawionej przez pędzel Kate Clow – mieszkającej w Turcji Brytyjki, twórczyni tej drogi, która dwie dekady temu opracowała przebieg szlaku i napisała o nim książkę przewodnik. Gdy udaje nam się w ciągu dnia pokonać 20 km, uznajemy to za sukces. W tym tempie na przemierzenie całego szlaku potrzebujesz minimum miesiąca. My chcemy przebyć jego połowę. Potrzebujemy ponad dwóch tygodni.

Ruiny starożytnego miasta Myra w Demere

Za najbardziej spektakularne miejsce uchodzi Yediburunlar, wyniesiony ku niebu punkt, z którego widać zatokę. Skaliste półwyspy wcinają się w morze niczym palce potwora. Wieczorami krajobraz przybiera posępny charakter, wraz ze znikającym słońcem woda robi się dojmująco czarna. Patrzymy na ten spektakl przez okna pensjonatu Yediburunlar Lighthouse. Ulokowany na skraju klifu budynek jest znakiem nowych czasów – dekadę temu piechurzy zdani byli na siebie.

Dziś mogą nocować w przybytkach oferujących wszystkie wygody. Zastanawiam się, czy korzystanie z nich nie jest zaprzeczeniem idei klasycznej pieszej wędrówki – spartańskiej, hipnotycznej, pradawnej. Po całym dniu maszerowania zanurzenie się w te oazy luksusu rozwiewa jednak wątpliwości.

Z Islamaru aż do Patary – to ponad 22 km – idziemy po starożytnych kamieniach. Ciężkie kwadratowe bloki wiją się koślawą linią między drzewami oliwnymi. Każdy z nich ma otwór, przez który puszczono ceramiczną rurę. Ten pradawny akwedukt zadziwia precyzją wykonania. Kamienie przylegają do siebie na milimetry, tworząc wodociąg, który ponad 2 tys. lat temu niósł życiodajny płyn do królewskiej Patary.

Do malutkiego miasteczka Demre turystów przyciągają ruiny starożytnej myry. zostały po niej np. wspaniałe licyjskie grobowce wykute w skałach. Fot. Getty Images

Starożytni inżynierowie wyposażyli urządzenie w odwrócony syfon ułatwiający zmienianie ciśnienia wody. Przez Demre, 7-tysięczne miasto, przemykają autokary z wycieczkami. Przystają w drodze do Kemer, by pasażerowie mogli spojrzeć na ruiny starożytnego miasta Myra. Założone ponad 2,5 tys. lat temu było jednym z ważniejszych punktów Licji, w czasach rzymskich cieszyło się przywilejami stolicy prowincji.

Po tutejszych ulicach przechadzał się odpoczywający w drodze do Rzymu św. Paweł. Myrę zaszczycił obecnością cesarz Hadrian, żył tu również biskup Mikołaj – dziś ukazywany przez kulturę masową jako pocieszny grubasek w czerwonym kubraku rozdający wigilijne prezenty. Nad rzymskim amfiteatrem piętrzą się skalne grobowce.

Wykute w kamieniu, pełne zdobień i płaskorzeźb, naśladują bogate domostwa lub świątynie. Powstały ok. V w. p.n.e., służąc zamożnym mieszkańcom metropolii. To oni przyczynili się do stworzenia Unii Licyjskiej, związku miast, który można chyba uznać za protoplastę dzisiejszej Wspólnoty Europejskiej. Wieki temu ktoś stwierdził, że lepiej żyć razem niż osobno. Powstała pierwsza znana nam organizacja demokratyczna w dziejach. Skupiająca 23 miasta. W XI w. Myra się w końcu poddała. Miasto, nękane trzęsieniami ziemi, powodziami i najazdami wrogów, opustoszało.

Najpiękniejszy szlak w Turcji 

Ostatni odcinek naszej wyprawy jest płaski. Polną drogą przemierzamy zacieniony las. Zostało nam jeszcze 7 km. W równym tempie, wreszcie bez konieczności planowania każdego kroku na ścieżce wspinającej się po skałach. To ten moment, w którym każda długodystansowa wędrówka zamienia się w czynność hipnotyczną. Ciało, przyzwyczajone do codziennego rytmu, pracuje jak naoliwiona maszyna.

Umysł odpuszcza, myśli płyną swobodnie, łamiąc wszelkie ograniczenia. Być może po to właśnie wyrusza się na szlak. Wieczorem jemy oliwki. Opieramy się plecami o ścianę latarni morskiej Gelidonya, niewielkiego świetlnego punktu porzuconego pośród oliwek, sosen i dębów ostrolistnych. Po zmroku pulsuje równym trzysekundowym rytmem.

Sączymy zbyt ciepłe piwo. Hamaki tkwią rozpięte między drzewami. Skubiemy płaski turecki chleb. Pod nami słońce unosi się przez chwilę na powierzchni morza, aż topi się w nim, zostawiając po sobie jaskrawą łunę.

Wybierasz się na wakacje do Turcji? Zobacz, jak możesz zaoszczędzić pieniądze podczas wyjazdu.

Tekst ukazał się na łamach magazynu „National Geographic Traveler Extra – 26 miejsc w Turcji” (nr 03(06)/2021).