Tym razem Traveler udał się w podróż z piosenkarką Kasią Cerekwicką

Ankieta Travelera

  1. Przed podróżą Sycylia kojarzyła mi się z... przede wszystkim z filmami o mafii.
  2. Pierwsze wrażenie... raczej zaskoczenie: gdzie jest upał? Odwiedziłam Sycylię na początku czerwca i przyznam, że nie skarżyłam się na nadmiar gorąca…
  3. Urzekło mnie… Taormina – elegancki, znany na całym świecie kurort, oraz miasteczko Cefalu, w którym panuje niezwykły klimat: wąskieuliczki, niewielkie kamieniczki i knajpki z wyśmienitą włoską kuchnią. Każdy, kto kocha makarony i pizze, znajdzie tu kulinarne niebo. Szalenie podobało mi się również Palermo. O 13, z powodu sjesty, miasto zamiera, by o 16.30 ponownie obudzić się do życia
  4. Denerwowało mnie… samochody stojące w wiecznych korkach. Tak jak wszędzie.
  5. Miejscowi ludzie są… bardzo pomocni i przyjaźni. Stwarzają fajny, pozytywny klimat. W trakcie całego pobytu nie zauważyłam tutaj nikogo, kto sprawiałby wrażenie obrażonego lub niezadowolonego.
  6. Nie mogłam zrozumieć… pewnej przewodniczki mówiącej w ojczystym języku.
  7. Niebo w gębie poczułam, gdy… zjadłam prawdziwą włoską pizzę z rukolą i doskonałą szynką parmeńską. Mniam... 
  8. Niezapomniane miejsce... malutka, urocza restauracyjka położona nad brzegiem morza w Cefalu.
  9. Z podróży przywiozłam… wspaniałą torebkę.
  10. Po powrocie tęsknię za… hmmmm!!!

Turystyczny podbój Sycylii zaczynam od Palermo. Z dwiema koleżankami z Piazza Marina idę jedną z głównych i najstarszych arterii miasta – Via Vittorio Emanuele. Po obu stronach ulicy co krok wyłaniają się bogato zdobione kamienice, do których przyklejone są kościelne mury. Z ciekawością zaglądam w wąskie uliczki, co kilka metrów odchodzące od Via Emanuele. Szerokie na metr lub dwa, prowadzą w głąb starego miasta, kusząc prawdziwą przygodą. Idąc w stronę katedry, mijamy Piazza Pretoria, nazywany niegdyś placem Wstydu. Skąd taka nazwa? W XVI wieku postawiono tu fontannę Pretoria. Piękne, ale nagie figury w otoczeniu trzech kościołów wywoływały skandal. Jak mówi legenda, krążące po zaułkach Palermo siostry zakonne były tak zniesmaczone ich widokiem, że pewnej nocy postanowiły pozbawić marmurowe figury ich seksualnych atrybutów. Ze szczelnie zasłoniętymi oczami (by nie kalać zmysłów nagością) podeszły do fontanny z młotkami i poobtłukiwały figurom… nosy. Dzisiaj po dawnym akcie wandalizmu nie ma śladu, gdyż tę piękną fontannę odrestaurowano w 2004 roku. Tuż za fontanną rozciąga się wspaniały Piazza Bellini. Ten niezwykły plac otaczają wtopione w kamienice barokowe pomniki, bogato zdobione fontanny i posągi. Stoję oczarowana i dopiero po kilku chwilach dostrzegam, że ubrany w słomkowy kapelusz z czerwonymi pomponami gniady koń łakomie skubie pasek mojego aparatu fotograficznego. – Za 40 euro obwiozę was po całym Palermo! – krzyczy do nas stangret. Dziękujemy grzecznie i już po kilku minutach stajemy przed prawdziwą chlubą stolicy Sycylii. Katedrę w Palermo wybudowano w 1185 r. w miejscu meczetu, który wyparł z kolei bizantyjski kościół. Budowla utrzymana w romańskim stylu prezentuje się iście królewsko. Potężne mury złocistego koloru zajmują znaczną powierzchnię. Katedra w Palermo jest doskonałym przykładem mieszaniny różnych stylów architektonicznych. Wśród chrześcijańskich symboli widać kolumny z wyrytymi inskrypcjami z Koranu – to pozostałość po dawnym meczecie.

Nie wszystko na sprzedaż

W pobliżu Corso Calatafimi odwiedzamy Palazzo dei Normanni, dawną twierdzę i rezydencję królewską władców Sycylii. Jednak prawdziwa przygoda z Palermo rozpoczyna się wraz z decyzją, by odbić z Villa Bonanno gdzieś w bok. Wędrując labiryntem wąskich uliczek, mijamy pozornie wyludnione domy, pozbawione pięknych fasad i malutkich balkonów. Przez otwarte drzwi zaglądam do środka. Jeden pokój z kuchnią, kanapa, telewizor i obraz Matki Boskiej. Nic więcej. Są jeszcze starzy ludzie. Babcie spowite czernią, które skostniałymi palcami rozwieszają na rozciągniętych pomiędzy oknami sznurkach pachnące świeżością pranie, i niechętnie spoglądający na intruzów starsi panowie, siedzący przed domami na zniszczonych krzesłach. We wciśniętym pomiędzy dwie kamienice drewnianym garażu stoją trzy konie leniwie przeżuwające siano. W oddali majaczy zachwycająca kopuła starego kościoła. Tuż za rogiem znajduje się targ Ballaro ze straganami przyklejonymi do obdrapanych fasad kamienic. Ponad kolorowymi płóciennymi dachami majaczą dachy i kopuły kościołów Palermo. Jest pora sjesty, więc ludzi niewiele. Niektórzy handlarze śpią na zapleczu kramików, inni grają w karty lub czytają gazety. Na ziemi walają się zgniłe owoce, resztki ryb i warzyw. Z dość dużą prędkością mija mnie skuter z trzema ogromnymi workami ślimaków. Dopiero po chwili dostrzegam kierującego nim chuderlaka. Na straganach z owocami kuszą winogrona, brzoskwinie i wiśnie. – Poproszę kilogram moreli – zwracam się z uśmiechem do sprzedawcy. – Jest sjesta! – burczy pod nosem.

Stambuł pod Palermo

Około dziesięciu kilometrów od Palermo znajduje się Conca d’Oro, otoczona łańcuchem gór wiecznie zielona dolina, której główną atrakcją jest Monreale. Tutejszy ośrodek miejski powstał w XI w. wokół opactwa benedyktyńskiego. Największą atrakcją jest tu dwunastowieczna katedra wraz z klasztorem, wybudowana w stylu romańskim. Uwagę przykuwa bizantyjska mozaika, zajmująca powierzchnię ponad sześciu tysięcy metrów. Jej misterne piękno przedstawia sceny ze Starego i Nowego Testamentu, a wielbiciele tego rodzaju sztuki podkreślają, że więcej mozaik zebranych w jednym miejscu zobaczyć można tylko w Stambule, w świątyni Hagia Sophia. W ciągu czterech godzin z Cefalu docieramy do podnóża Etny. Majestatyczny, ciągle aktywny wulkan pokryty jest czarną, zastygłą lawą, spomiędzy której tu i ówdzie wyzierają zielone kępy drzew i krzaków, a także spore warstwy unoszących się na wietrze śmieci. Aby zobaczyć kipiący kocioł gorącej lawy, trzeba uiścić opłatę 51 euro za wjazd na szczyt wulkanu kolejką, a następnie kilkuminutową jazdę jeepami. Życie na Etnie jest dla odważnych, przypomina egzystencję na tykającej bombie z opóźnionym zapłonem. Nie odstrasza to jednak rolników, którzy ślepą miłością kochają żyzną, nawożoną lawowym pyłem glebę. Dzięki niej tu, jak nigdzie indziej, rosną słodkie, winne latorośle.

Wizyta w Taorminie, niewielkim miasteczku położonym u stóp Etny, przypomina audiencję na królewskim dworze. Tu wszystko jest piękne,  począwszy od niewysokich domów przyklejonych do zbocza, a skończywszy na cudownych widokach. Trudno uwierzyć, ale jeszcze w pierwszej połowie XX w. było to ulubione miejsce odpoczynku Grety Garbo, która szukała tu samotności i ciszy. Dzisiaj, gdy patrzę na morze czerwonych dachów oplatanych przez smukłe zielone cyprysy, trudno mi uwierzyć, że było to wtedy mało znaczące miasteczko, które czekało na „odkrycie” przez wielkich artystów.

Bombowy spektakl

Pora na morską wyprawę w słoneczny dzień. Wyspy Eolskie, których nazwa wywodzi się od imienia Eola, rzymskiego boga wiatru, zachwycają swym naturalnym pięknem nawet najbardziej wybrednego podróżnika. Statek płynie szybko, pozostawiając za sobą białe bałwany spienionych fal. Pierwszy przystanek to wyspa Lipari, która swym krajobrazem przypomina portugalską Maderę. Zielona i górzysta, pozbawiona słodkiej wody, którą dwa razy dziennie sprowadza się z Neapolu, Messyny i innych portów. Najmniejszą, a tym samym najbardziej elitarną wyspą archipelagu jest Panarea, oaza bogaczy i przystań dla najwspanialszych jachtów świata. Z jej brzegów roztacza się wspaniały widok na wyspę Stromboli, nazywaną przez mieszkańców „czarnym olbrzymem”. Znajdują się tu zaledwie dwie wioski, rozdzielone jęzorem zastygłej lawy. Wulkan Stromboli, podobnie jak Etna, do dziś jest aktywny i co kilka minut zaprasza na niezwykły spektakl, polegający na wyrzucaniu w powietrze dymiących, rozgrzanych kul, zwanych „bombami chlebowymi”. Wyspa Vulcano wita natomiast wszystkich przybywających smrodem zgniłych jaj. Słynie z wulkanicznej plaży i siarkowych basenów. Plaża jest wąska i pełna turystów, masowo przywożonych tu na jednodniowe wycieczki. Kilka metrów od brzegu cumują łodzie, z których rozgrzani słońcem cudzoziemcy skaczą do wody. Z podziwem patrzę na tych „bohaterów”, mimo smrodu zażywających zdrowotnych kąpieli. Cefalu, w pobliżu którego znajduje się mój hotel, to niewielkie sycylijskie miasteczko stanowiące kwintesencję wyspy. Przyklejone do olbrzymiej skały, zdaje się zsuwać do lazurowego morza. Wąskie uliczki, kolorowe kamienice, suszące się tuż nad głowami przechodniów pranie, kawiarnie i sklepiki. Jest pora sjesty, ulice są więc puste i tylko na głównym placu, tuż obok pięknej normandzkiej katedry, siedzą na ławkach starsi panowie. Kobiet prawie nie widać. Wszystkie sklepy   i restauracje są zamknięte. Jedynie lodziarnie zapraszają szeroko otwartymi drzwiami. Lody na Sycylii to prawdziwe niebo w gębie, szczególnie brioches gelato, czyli dwie kule smakowe podawane w maślanej bułce. W gorące dni pragnienie najlepiej jednak gaszą sorbety, zwłaszcza o smaku cytrynowym lub migdałowym. Dziś na samo wspomnienie cassata siciliana cieknie mi ślinka.