Taki jest właśnie Zoppot ze starych, czarno-białych fotografii i pocztówek: Kurhaus, Dom Zdrojowy, muszla koncertowa z widownią wypełnioną po brzegi, drewniane molo stawiane i rozbierane przed zimą. Sielskie obrazki tłumów kuracjuszy wygrzewających się w słońcu na pierwszej platformie mola, tak zwanej patelni.

Jak narodził się Sopot?

Początki uzdrowiska sięgają 1823 roku, kiedy osiadły tu lekarz armii napoleońskiej Jean Georges Haffner zbudował Zakład Kąpielowy, a rok później Dom Kuracyjny. W tym czasie pojawiły się też drewniane łazienki-przebieralnie nad brzegiem morza, kilkudziesięciometrowy pomost – pierwowzór obecnego mola – oraz park.

W XIX wieku dla lgnących do luksusu dżentelmenów i bogatych elegantek z Polski i Europy powstawały tu: hipodrom – tor wyścigów konnych, korty tenisowe założone na plantach uroczyska na północ od Domu Zdrojowego, luksusowe rezydencje ludzi biznesu, koncertowa Opera Leśna.

Bawią i fascynują opowieści o przedwojennych zawodach konnych na hipodromie, gdzie konie były wyłącznie czystej krwi arabskiej, ale jeźdźcy ścigali się nawet na strusiach, i gdzie odbywały się turnieje strzeleckie. I gdzie omawiano sensacje życia towarzyskiego.

Rarytasy z aukcji

Fascynujące sopockie pamiątki kolekcjonuje w swoim domu Grzegorz Krzyżowski, sopocianin i historyk. W jego parterowym mieszkaniu przy alei Niepodległości, w kamienicy wybudowanej w latach dwudziestych XX wieku dla stolarza Reinholda Friebosego, kiedyś znajdował się sklep kolonialny. W kolekcjonowaniu interesuje go wszystko, co ma związek z Sopotem: medale, pocztówki, fotografie.

Pokazuje na przykład medal z brązu w kształcie tulipana – na awersie fragment Zakładu Balneologicznego z datą: 1903 rok, na rewersie herb miasta. Najstarsza w jego zbiorach pocztówka pochodzi z 1890 roku i przedstawia drewniany Dom Zdrojowy i krótkie jeszcze molo, które nie miało nawet 100 metrów!

Autorem najciekawszych widokówek był John Faltin – opowiada Krzyżowski. – To jego pseudonim artystyczny, na chrzcie otrzymał imiona Johannes Theodor. Z zawodu księgowy, z zamiłowania fotograf, wykonywał zdjęcia na zlecenie gminy i urzędu miasta, współpracował też z wytwórniami widokówek.

Jego fotografie dokumentują rozwój Sopotu na przełomie XIX i XX wieku, który z letniskowej miejscowości zmienił się w bogate miasto. W Muzeum Sopotu można oglądać pierwszą monograficzną wystawę prezentującą dorobek Faltina, na którą składa się 150 zdjęć.

Krzyżowski pocztówki kupuje na aukcjach internetowych, na przykład na amerykańskim eBayu. Zdarza się, że kosztują kilka złotych, ale niektóre osiągają ceny nawet sześćset, siedemset, tysiąc złotych.

Co ciekawe, negatywy starego Sopotu nierzadko są mylone przez zbywających z fotografiami Nicei, Królewca czy Druskiennik! Nie na wszystkie kolekcjonerskie rarytasy na aukcji stać pana Krzysztofa. Kolekcjoner przeżywa, że nie mógł kupić bileciku wizytowego Rainera Marii Rilkego z czasu, kiedy poeta przebywał w Sopocie. Wystawiono go na sprzedaż za 2 tysiące euro!

Szwajcarskie werandy

W Sopocie znajduje się około 150–200 zabytkowych willi i rezydencji, ale warto zobaczyć chociaż kilka najważniejszych. Wyrastały jak grzyby po deszczu na przełomie XIX i XX wieku. Najstarsze sopockie zabytki to Dworek Hiszpański i młodszy od niego klasycystyczny Dworek Sierakowskich, pamiętający kilkudniową wizytę Fryderyka Chopina. Ma w nim swoją siedzibę Towarzystwo Przyjaciół Sopotu. Odbywają się tu koncerty, wystawy, spotkania literackie i wykłady.

Warto pozaglądać do tajemniczych ogrodów przez furty i płoty, odkryć nawiedzone domy, podziwiać ozdobne werandy, drzwi i okna. Zachwycają werandy w stylu szwajcarskim, drewniane wykończenie taniego budownictwa letniskowego. Te położone na piętrze pełniły funkcję „letniego salonu” do spotkań towarzyskich i jedzenia posiłków, a te na parterze służyły jako wejście do domu i przejście do ogrodu.

„Podróżować znaczy żyć” Olga Dębicka, wyd. Travel Freedom

Dla mnie najciekawsze wille znajdują się przy ulicy Obrońców Westerplatte. Stoję pod numerem 24. Zbudowany w 1870 roku dom gdańszczanina, radcy handlowego Johanna Immanuela Bergera to podobno najbardziej nawiedzony dom w Sopocie. W połowie lat osiemdziesiątych XX wieku był scenerią polskiego horroru "Medium" o zjawiskach paranormalnych.

Tajemniczo wyglądająca budowla wyłania się zza gąszczy zieleni i jesiennej mgły. Po obu stronach drzwi wejściowych znajdują się dwie figury – personifikacje sztuki i nauki. Widzę, że współcześni mieszkańcy wracają do domu ze szkoły i z pracy, więc w domu raczej nikt już nie straszy.

W górnym Sopocie największe wrażenie robi modernistyczna Willa Mokwy, od wieku w rękach tej samej rodziny. Zbudowana dla lekarza i podróżnika Maksymiliana Łukowicza, została nazwana Adelaide od miasta, w którym urodziła się jego córka Stefania, skrzypaczka. W 1922 roku wyszła za mąż za malarza Mariana Mokwę i odtąd dom przy ulicy Kasprowicza 8, prezent ślubny od ojca, stał się siedliskiem tej rodziny. Mokwa zasłynął przede wszystkim jako twórca pejzaży morskich. Stworzył wiele obrazów pokazujących związek Polski z morzem. Był również inicjatorem i fundatorem budowy Galerii Morskiej w Gdyni.

Kapelusze pani Bożeny

Wracając, zahaczam o Pracownię Kapeluszy Damskich „KROSS” pani Bożeny Magnuszewskiej, mieszczącą się przy ulicy Niepodległości 735. Modystka wita mnie w progu. W butiku jakby czas się zatrzymał na przedwojniu. Stara kamienica, dzwonek, skrzypiące drzwi, szklane gabloty, zapach filcu w powietrzu… Bożena Magnuszewska pracuje od 59 lat, a wierne klientki błagają, by nie przechodziła na emeryturę.

– Jak Sopot, to elegantki i kapelusze. I to nie tylko ślubne zamiast welonu – opowiada pani Bożena – ale i tak zwane chanelki w stylu Coco Chanel, w kształcie budki, garnuszka, turbany, sportowe, z takimi dodatkami jak woalki, pióra, kwiaty, kokardy.

Kapelusze pani Magnuszewskiej nie są tak fantazyjne i ekstrawaganckie, jak te widywane podczas wyścigów konnych Royal Ascot w Anglii, ich styl jest bardziej zachowawczy. Ale w księdze pamiątkowej, którą prowadzi, ma wpisy wielu usatysfakcjonowanych klientek, wśród których są prezydentowe: Danuta Wałęsa i Jolanta Kwaśniewska.

Zapach perfum na Monciaku

Pani Jadwiga Pancek, z którą umówiłam się na kawę i lody „u Włocha”, w kultowej lodziarni Milano de Marco Gelateria na Monciaku – zachowała w pamięci taki oto obrazek. Nieopodal stał automat z perfumami i za wrzuconą drobną monetę można było kupić jedno psiknięcie z atomizera. Przechodnie korzystali z tej możliwości na przykład przed randką. Pamięta też lampiarza przemieszczającego się na rowerze, który zapalał i gasił lampy gazowe wzdłuż ulicy.

Najpopularniejszym obiektem, z którym turyści spacerujący Monciakiem, jak nazywana jest ulica Bohaterów Monte Cassino, robią sobie selfie, jest Krzywy Domek. Jednak porównywanie go do architektury Antonia Gaudíego to mocna nadinterpretacja. Krzywy Domek wygląda jak wyjęty z rysunków grafika Pera Oscara Gustava Dahlberga, Szweda mieszkającego w Sopocie i w Paryżu. To one zainspirowały projektujących budynek architektów.

Na pytanie, co zawyrokowało, że artysta wybrał na swoje miejsce do życia właśnie Sopot, odpowiada krótko: żona Anna. Dahlberg, jak czarodziej w długim płaszczu i kapeluszu, włóczy się ulicami, wdrapuje po schodach, studiuje wiekowe dachy i starzejące się werandy. Sopot w jego rysunkach dzięki charakterystycznej falującej, rozbujanej kresce jest oniryczny niczym ze snu.

Ikona Sopotu to oczywiście Grand Hotel. W 1938 roku cena za dobę w kasynie hotelu była dwa razy wyższa niż w innych, dodatkową atrakcją była możliwość korzystania z kąpieli morskich bez opuszczania pokoju, dzięki specjalnemu systemowi pompującemu wodę i doprowadzającemu ją do łazienek prosto z Zatoki Gdańskiej. I wreszcie symbol miasta – sopockie molo. Dzisiejszy kształt uzyskało w 1927 roku. Ma 512 metrów i jest najdłuższym drewnianym pomostem w Europie.

Parasolnik i inni

Monciak to również jeden wielki performance. Scena dla miejscowych ekscentryków, oryginałów, dziwaków – przebierańców. Taki koloryt lokalny. Parasolnik, Peter Konfederat, George Kanada – trochę chorzy psychicznie, lubili zaczepiać nieznajomych dla rozmowy i napiwku.

Legendarny Parasolnik, czyli Czesław Bulczyński, znany tu w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, mieszkał na rogu ulicy Grunwaldzkiej i Dzierżyńskiego (dziś 3 Maja) i naprawiał parasole. Jego żona stała na Monciaku z wagą lekarską i za pieniążek można było się zważyć.

Niewysoki, z gęstą czarną brodą, Parasolnik występował w hełmie wikinga z rogami, w ciżmach z zakręconymi noskami, innym razem przebrany za Cygankę, a nawet za piec kaflowy. Na plaży przy molo występował w ekstrawaganckiej bieliźnie – obowiązkowo w biustonoszu! Sławny Parasolnik doczekał się swojego pomnika – autorem rzeźby jest Tadeusz Foltyn. Na wyobraźnię działa napis na postumencie: „Obłoczek nadziei i kropla uśmiechu pod parasolem uszytym ze snu”.

Był też George Kanada, uznawany trochę za mitomana. Pseudonim stąd, iż mężczyzna twierdził, że ma rodzinę w Kanadzie. Z palcami w pierścieniach, ekstrawaganckim stroju, wyglądał jak rajski ptak. Zagadując przechodniów, utrzymywał się z tego, co kto mu wrzucił do kapelusza.

Następny z oryginałów to Peter Konfederat (lata siedemdziesiąte, osiemdziesiąte), zwariowany na punkcie militariów. Naprawdę posiadał ciekawe eksponaty. A wszystkie jego happeningi odbywały się pod flagą konfederacji z czasów amerykańskiej wojny domowej. W przypływie dobrego humoru pisywał piórem wiersze. I co ładniejszej dziewczynie podarowywał za darmo w formie listu, który na miejscu na ławeczce przy delikatesach na rogu Monte Casino i ulicy Haffnera, lakował i wyciskał pieczęć.

Znany był też z łatwego zarobku. Kolportował „Wieczór Wybrzeża”. Kupował w kiosku Ruchu za 50 groszy, a sprzedawał po złotówce. Potrafił wparować do Złotego Ula w swojej czapie zwierza na głowie, z naręczem gazet, nawołując nachalnie. Miał swoje stałe wesołe grepsy.

Od kilku lat turystów zabawia sopocki klaun z wymalowaną twarzą, śpiewający z gitarą. Sopocki SPATiF niedawno świętował siedemdziesiąte urodziny. W latach pięćdziesiątych wpadali tu Zbyszek Cybulski, Bobek Kobiela, Kalina Jędrusik i sopocianin Jerzy Afanasjew. To były czasy teatrzyku Bim-Bom, Cyrku Rodziny Afanasjeff i Tralabomba.

Dzisiaj po dawnej cyganerii artystycznej pozostały jedynie wyklejanki i fotografie na ścianach. Ale wówczas latem plejada ówczesnych celebrytów, tak zwanej warszawki, lansowała się na Monciaku, spacerując z jednego końca na drugi. Punktem orientacyjnym, przy którym się wszyscy umawiali, była knajpa Złoty Ul – dzisiaj Browar Miejski Sopot.

Prosto z przelewającego się w górze ulicy Bohaterów Monte Cassino tłumu nagle wstępuję w kościelny chłód i ciszę. Wchodzę przez wielkie wrota do garnizonowego kościoła św. Jerzego. W prawym bocznym ołtarzu znajduje się drewniana płaskorzeźba Matki Bożej z Dzieciątkiem, stylizowana na obraz Częstochowskiej. Przez ponad 30 lat pływała na statku „Batory” pod polską banderą. I zdaniem marynarzy to właśnie dzięki jej opiece „Batory” jako aliancki transportowiec zawsze wychodził bez szwanku podczas wojny. "Lucky ship" (szczęśliwy statek) albo "Lucky shit" (cholerny szczęściarz) – tak go nazywali.

Po wycofaniu statku w 1971 roku z morskiej służby przekazano rzeźbę właśnie tutaj. Przez sopocian w dojrzałym wieku uznawana jest za cudowną. Matka Boska z „Batorego” jest patronką „rozbitków życiowych”.

Szemrzące potoki

W dokumentach po raz pierwszy nazwa Sopot (Sopoth) pojawiła się w 1283 roku w akcie darowizny wsi przez kancelarię księcia Mściwoja II dla konwentu cystersów z Oliwy. Nazwa pochodzi prawdopodobnie od słowiańskiego słowa oznaczającego potok. Przed wiekami nazwę Sopot nosił jeden z potoków, prawdopodobnie dzisiejszy Grodowy na terenie miasta.

A gdzie usłyszymy szemrzące potoki? Na przykład w pobliżu Grodziska, najstarszego zabytku w kurorcie. Rzadko kto, spacerując ulicą Haffnera, ma świadomość, że już w VIII wieku istniała tu wczesnośredniowieczna osada obronna. Obecnie jest skansenem archeologicznym. Sopot ma wymarzone położenie, są tu lasy, pagórki, potoki, plaża, morze… Gęste lasy zachęcają do wędrówek.

Warto się wybrać na czterokilometrowy spacer Szlakiem Wiewiórek, wiodącym od sanatorium Leśnik przez grzbiet Glinnej Góry do rezerwatu Zajęcze Wzgórze. Z punktu widokowego na szczycie widać leśny stadion lekkoatletyczny. Można stąd podziwiać panoramę miasta i spokojną taflę Bałtyku z molo.

Dla chcących głęboko pooddychać są w Sopocie baseny solankowe, między innymi w Parku Południowym i na skwerze ks. Ottona Bowiena, gdzie stoją grzybki inhalacyjne, lub w sopockim Klubie Żeglarskim czy w sanatorium Leśnik. Wód solankowych można się napić również w pijalni w Domu Zdrojowym. Są dobre dla zdrowia i urody, ale podobno również uspokajają i wyciszają.

Dobry adres

Odkąd obejrzałam stare widokówki z Sopotu, żałuję, że ludzie teraz wysyłają fotki via Whatsapp czy Messenger, wrzucają selfie na Instagram. I listonosze nie przynoszą już tak pięknych pocztówek z wakacji, bo nikt ich nie wysyła…

I tak odkryłam prawdziwą twarz Sopotu – kurortu i uzdrowiska, ze zmarszczkami, bruzdami, ale jakże piękną. Sopocki bon ton. Bo to miasto ma maniery i klasę damy! Pamiętam, jak kompozytorowa Szarlotta Jabłońska wspominała przedwojenną restaurację w Zoppot Indrabar z otwieranym dachem, w której na randki umawiała się z przyszłym mężem i mogli podziwiać rozgwieżdżone niebo.

Warto również wspomnieć, że dopiero w 1963 roku na popularnym Monciaku, zakazano ruchu samochodowego i odtąd jest to deptak.

Sopot jest miastem „skrojonym na ludzką miarę”, jak pisała Agnieszka Osiecka. Na tyle małym, że wszystkie sprawy załatwisz pieszo. Jest kameralny, ludzie tu żyją blisko siebie. Sopocianie pielęgnują sąsiedzkie więzi, integrują się podczas pikników na sopockich błoniach i placu Przyjaciół Sopotu, bawią się na deskach Opery Leśnej i podczas świąt ulic.

W mieście jest około 300 domów ozdobionych werandami, które tworzą klimat sielskości z cichymi podwórkami, ćwierkającymi wróblami, kotami wygrzewającymi się w słońcu. To dobry adres do życia. 

_______

Olga Dębicka – dziennikarka, pisarka, podróżniczka. Autorka książek, m.in. „Dziwka i Madonna. Marka Hłaski widzenie świata” i „Fotografie z tłem. Gdańszczanie po 1945 roku”. Publikowała od Dziennika Bałtyckiego po Dialog Deutsch-Polnisches Magazin, przez 12 lat związana z portalem Wirtualna Polska. Od 17 lat stała współpracowniczka National Geographic. Laureatka wielu dziennikarskich nagród, m.in. Nagrody Stowarzyszenia Polskich Dziennikarzy (Polski Pulitzer), wyróżnienie pod patronatem Nowego Dziennika z Nowego Jorku, Pro Libro Legendo, Grand Press, nominowana do Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarzy, uhonorowana Golden Pen Top Journalist Award 2015.