Wyrastają na najwyższe drzewa na ziemi. Wytwarzają drewno, zapewniają miejsca pracy, dbają o obfitość czystych wód, dają schronienie niezliczonym leśnym stworzeniom. Jeśli tylko człowiek im nie przeszkadza. Na stromej porębie w górach Kalifornii zakrzaczonej odroślami sekwoi, żarnowcem i sumakami 52-letni Mike Fay potknął się, zaczął zsuwać ze zbocza  i nagle poczuł, że w lewą stopę wbija mu się coś ostrego jak nóż.


Zaliczył setki kilometrów leśnej włóczęgi i niejedną drzazgę w stopie. Tym razem była to jednak drzazga nad drzazgami. Ześlizgnęła się po kości, utkwiła w ścięgnie i nie chciała wyjść. W końcu jego towarzyszka wędrówki, przyrodnik samouk Lindsey Holm, wyrwała ją szczypcami.




– Moje wrzaski niosły się echem po górach. W życiu nic mnie tak nie bolało – opowiada Fay. I trzeba jego słowa potraktować poważnie, ponieważ wypowiedział je człowiek, którego kiedyś wziął na ciosy słoń. Fay zabandażował stopę, zarzucił plecak na ramiona i ruszył w dalszą drogę. Po trzech dziesiątkach lat działań na rzecz ratowania lasów afrykańskich   [zob. NG z października 2000 r., kwietnia i sierpnia 2001 r.], Mike Fay, biolog związany z organizacją Wildlife Conservation Society oraz Towarzystwem National Geographic, teraz zajął się sekwojami.




Jednym z impulsów był widok, jaki zobaczył w stanowym parku przyrodniczym – ucięty z pnia starej sekwoi ogromny plaster o średnicy 1,8 m. Umocowana na przekroju w pobliżu granicy czerwonawego rdzenia tabliczka informowała: 1492, przybycie Kolumba.

– Ogromne wrażenie zrobiła na mnie inna  etykieta, widniejąca jakieś 8 cm od brzegu – opowiada Fay – z napisem 1849, wybuch gorączki złota. Uświadomiłem sobie, że w ciągu paru centymetrów przyrostu drzewa prawie w pień wycięliśmy las, który rósł nieprzerwanie od 2 tys. lat (tyle potrafią żyć najbardziej długowieczne egzemplarze Sequoia sempervirens).


To był szczególny rok na wędrówkę po puszczy. Przez 20 z górą lat działacze ochrony przyrody, władze stanowe i  federalne użerali się z przedsiębiorstwem Pacific Lumber Company, zarzucając mu prowadzenie rabunkowej eksploatacji lasu. Niedawno firma ogłosiła bankructwo. Z powodu kryzysu gospodarczego stanęły piły tartaków, ocalałym starodrzewom już nie groziła wycinka, nie przestała jednak zmniejszać się liczebność zwierząt, symboli wielkiego boru: puszczyków plamistych, płochliwych nadmorskich ptaków morzyków marmurkowych, a także łososi kiżuczy. Tysiące hektarów lasu spłonęło w wielkich pożarach. Ruch turystyczny drastycznie zmalał.




Fay i Holm rozpoczęli wędrówkę od południowego skraju sekwojowych puszcz. Pokonali zygzakami 2900 km przez drzewostany, które od 1850 r. rąbano co najmniej raz. W wielu jednak w tym czasie wycięto wszystko trzykrotnie.




Pewnego pięknego majowego dnia dotarli  do skraju rezerwatu leśnego Humboldt Redwoods State Park, gdzie znajduje się największy zwarty starodrzew sekwojowy na ziemi, zajmujący około 4 tys. hektarów. Aluwialne terasy nad rzekami i potokami to najlepsze siedliska dla sekwoi. Żyzna gleba, obfitość wód płynących, a także dostatek wilgoci przynoszonej znad oceanu w postaci mgieł wytworzyły najwyższe lasy na ziemi. Na 180 wszystkich znanych sekwoi o wysokości przekraczającej 106 m (rekordzistka mierzy 115,6 m) tutaj rośnie 130.




Przeprawiwszy się przez szmaragdowy potok, dwoje wędrowców znalazło się w świetlistym cieniu najpiękniejszego boru, jaki widzieli. Olbrzymy o rozmiarach rakiety nośnej statku kosmicznego wznosiły się w niebo, ich podstawy były poczerniałe od ognia. Kora na niektórych kolosach (może osiągać do 35 cm grubości!) przypominała liny otaczające pień spiralnymi splotami. Inne miały u podnóża ogromne dziuple zwane kojcami dla gęsi – bo do tego celu wykorzystywali je pierwsi osadnicy – tak obszerne, że pomieściłyby 20 osób. Wśród paproci i innych roślin runa leżały wierzchołki drzew o rozmiarach autobusu zwalone z wysokości 30 pięter przez wichry, które wciąż wypełniają korony szumem i skrzypieniem. Nic dziwnego, że wśród olbrzymich sekwoi kręcono plenery Parku Jurajskiego i Powrotu Jedi. Wciąż się wydawało, że zza najbliższego pnia za chwilę wychynie tyranozaur lub kosmaty Ewok.




Nawet dla leśników bory sekwojowe zachowują swoją magię. Kora i twardziel sekwoi zawierają dużo polifenoli, związków chemicznych chroniących przed szkodliwymi owadami i hubami. A ponieważ ich biel nie ma wiele żywicy, duże sekwoje są bardzo odporne na ogień.




Chyba najbardziej zdumiewającą cechę tych drzew stanowi zdolność do wytwarzania pędów w miejscach, gdzie miazga łykodrzewna (żywa tkanka leżąca pod korą) jest wystawiona na światło. Jeśli odłamie się czubek strzały (pnia drzewa) lub konar albo całe drzewo zostanie ścięte przez drwala, z uszkodzonego miejsca zaczną jak szalone wyrastać nowe pędy. Wszędzie w sekwojowym lesie znajduje się ogromne pniaki po ściętych olbrzymach zamienione w kręgi odrostów, często wyrosłych już w duże drzewa. To drugie pokolenie, sklonowane, wegetatywne potomstwo osobnika pierwotnego; ich DNA może liczyć tysiące lat. Szyszki sekwoi – co może się wydawać dziwne – są maleńkie, nie większe niż oliwki, i nie zawsze zawierają nasiona. To właśnie dzięki zdolności do rozmnażania przez odrosty sekwoje przetrwały epokę intensywnego wyrębu.


Gatunek ma w zanadrzu jeszcze jedną sztuczkę. Młode drzewa rosnące w cieniu starych pozostają przez dziesięciolecia jakby w  stanie uśpienia. Ale gdy tylko któryś z olbrzymów zwali się lub zostanie ścięty, a w baldachimie koron powstanie wyrwa i światło dotrze w głąb lasu, uśpiona młodzież rusza w górę na wyścigi.




Powiadają, że Historia współczesnej Ameryki wyrzeźbiona jest w drewnie sekwoi. Apele o ratowanie tych drzew rozległy się niemal równocześnie z pierwszymi uderzeniami siekier pionierów. Tutejsi Indianie – m.in. Tolowa,   Yurokowie i Chilulowie – żyli za nieprzebytą sekwojową ścianą. Łowili łososie, polowali na jelenie, zbierali żołędzie litokarpusów, dłubali czółna z pni zwalonych drzew. Kres ich epoce położył rok 1848, gdy odkryto tu złoto, a Stany Zjednoczone odbiły Kalifornię Meksykowi. Biznesmeni ze Wschodniego Wybrzeża dostrzegli źródło bogactwa jeszcze łatwiejszego do zdobycia niż złoto: czerwonawe, pozbawione sęków, niepróchniejące drewno, na które nie ustawał popyt. W końcu w tej okolicy kraju w ciągu następnych 10 lat liczba ludności miała wzrosnąć czterokrotnie. To był początek epoki wielkoprzemysłowego wyrębu i przerobu drewna.




Trzęsienie ziemi, które w 1906 r. zniszczyło San Francisco, rozkręciło wyrąb do skali rabunkowej. Popyt na drewno konieczne do odbudowy miasta sprawił, że w lasach jak grzyby po deszczu rosły osady drwali. Przemysł drzewny – takie przedsiębiorstwa jak Pacific Lumber czy Union Lumber – rozwijał się błyskawicznie. Do zrywki gigantycznych pni nie wystarczały już pary wołów. Zaczęto stosować ciągniki, a wywóz surowca odbywał się wąskotorówkami.




Ostatni i najintensywniejszy okres wyrębu  zaczął się po II wojnie światowej. Koniunktura budowlana i obfitość taniego sprzętu z demobilu posłały wówczas armię spychaczy, ciężkich samochodów do transportu dłużyc oraz drwali   z piłami spalinowymi w lasy porastające podatne na erozję zbocza i stoki.


Na początku lat 50. produkcja sięgnęła 2 mln metrów sześciennych tarcicy rocznie i utrzymywała się na tym poziomie do połowy lat 70. Stosowanie zrębów zupełnych i ciężkich ciągników spowodowało, że rosła ilość gołych poręb i rozjeżdżonych dróg, z których gleba spływała rzeką błota. W potokach było coraz mniej łososi, topniały liczebnie także inne gatunki zwierząt. Do dziś ocalało mniej niż 5 proc. pierwotnego lasu, głównie w parkach i rezerwatach, resztkach 800 tys. hektarów zajmowanych niegdyś przez puszczę.




– Bitwa o ratowanie sekwoi już się odbyła. Udało się ocalić zaledwie nędzne skrawki – mówi Steve Stillett, naukowiec z Humboldt State University. – Teraz chodzi o to, żeby nauczyć się gospodarować w pozostałych 95 proc. lasów, które właśnie zaczęły rosnąć.




Ofiarą wyrębów padły nie tylko łososie i puszczyki. Produkcja drewna w borach sekwojowych znacznie spadła w latach 90., a była wtedy i tak o połowę mniejsza niż 20 lat wcześniej. Fay i Holm niemal zawsze nocowali pod gołym niebem, ale co jakiś czas musieli naładować akumulatory laptopów czy aparatów i zrzucić dane na przenośne twarde dyski. Zaglądali wtedy do osad leśnych niegdyś mających kilkanaście pracujących tartaków, a dziś zadowolonych, jeśli działał jeden. Rio Dell, miasteczko liczące   3,2 tys. mieszkańców, ma więcej szczęścia niż pozostałe. Na drugim brzegu płynącej obok rzeki Eel leży Scotia, siedziba szacownej firmy drzewnej Pacific Lumber Company. Nie sposób rozmawiać tu o gospodarce leśnej, by prędzej czy później nie padło nazwisko Charlesa Hurwitza, dyrektora firmy Maxxam z Houston. Hurwitz zaplanował i przeprowadził w 1985 r. wrogie przejęcie spółki Pacific Lumber,   którą od 1905 r. kierowała rodzina Murphych. Jej przedstawiciele znali leśny biznes od podszewki, zaczynali jako zwykli pilarze. Pozostawiali duże fragmenty starodrzewu, prowadzili racjonalną gospodarkę, której celem było utrzymanie lasu w takim stanie, by produkcja drewna i praca dla ludzi trwały przez dziesięciolecia.




Wraz z firmą Hurwitz przejął ok. 70 proc.  starodrzewu sekwojowego pozostającego w rękach prywatnych. Na pierwszym spotkaniu z pracownikami nowy dyrektor wyłożył swoją dewizę: „Kto ma złoto, ten pan”. Hurwitz wprowadził metodę zrębu zupełnego i podwoił – a w niektórych latach nawet potroił – roczny uzysk drewna z 85 tys. ha lasów będących w posiadaniu firmy. Podejmował też próby wycięcia największego ocalałego prywatnego starodrzewu, ale wywołało to lawinę protestów, z manifestacjami ulicznymi i demonstracjami w lesie, i zwróciło uwagę władz. Dla obrońców lasu były to niebezpieczne czasy. Kilka osób ściągnięto siłą z platform na drzewach umieszczonych 100 m nad ziemią. Jedna z organizatorek protestów podczas akcji „Lato sekwoi” w 1990 r., nieżyjąca już Judi Bari, doznała ciężkich obrażeń miednicy, gdy pod jej samochód podłożono bombę. Sprawcy nie znaleziono.




W 1998 r. grupa obrońców lasu dotarła do  miejsca, gdzie – jak byli przekonani – wycinano las przed końcem pory lęgowej morzyków marmurkowych. Jeden z drwali najpierw im groził, a potem podciął drzewo tak, że upadło w stronę protestujących, zabijając jednego z nich.




Kochamy jednowiekowe drzewostany – tłumaczy Greg Templeton, jeden z leśników firmy Green Diamond Resource Company. – Zarówno sekwoje, jak i daglezje rosną szybciej, gdy mają pełne nasłonecznienie.




Stoi na rozpalonym słońcem zboczu wzgórza, przyglądając się z dumą, jak jego drwale   przekształcają 70-letni drzewostan złożony z 45–60-metrowych sekwoi w uporządkowaną porębę z pniakami, sągami, stosami gałęzi.




W latach 90. Kalifornia wprowadziła przepisy zmniejszające dopuszczalny areał zrębu z 36 do 8–16 ha. Rozjeżdżające glebę ciężkie ciągniki   do zrywki drewna zastąpiono lżejszymi ładowarkami gąsienicowymi. Nowe maszyny podnoszą pnie zamiast ciągnąć je po ziemi, przez co zniszczenia powierzchniowej warstwy gleby – a więc i erozja – są mniejsze. Na stromych zboczach używa się wyciągów linowych, które przenoszą pnie w powietrzu na składowisko. Według Templetona wprowadzenie nowych maszyn i praktyka budowania rzadszej sieci dróg leśnych, za to utwardzonych, a  także pozostawianie lasu w strefach ochronnych wzdłuż strumieni znacznie zmniejszyły ilość mułu dostającego się   do wód tarliskowych łososi.




Lasy przedsiębiorstwa Green Diamond – mozaika gęstych młodników porozdzielanych pasami starszych drzewostanów w 45-metrowych strefach ochronnych wzdłuż potoków z tarliskami łososi – to zdaniem Neala Ewalda, wiceprezesa spółki, dobre środowisko dla zwierząt. – Za 50 lat wzdłuż strumieni powstanie   sieć starodrzewu wznosząca się niczym żyłki na liściu klonu, która zajmie jakieś 20 proc. terenu – tłumaczy. – Za sto lat odtworzy się tam   las, jaki dziś możemy podziwiać w parku narodowym Redwood.




trzeba podwyższyć wiek rębny, dzięki czemu zwiększy się produkcja masy drzewnej, a las stanie się lepszym środowiskiem dla życia zwierząt. Przewędrowawszy najróżniejsze lasy i przeprowadziwszy długie rozmowy z leśnikami oraz innymi osobami zainteresowanymi i znającymi się na rzeczy, Mike Fay jest przekonany, że to najlepsze wyjście z sytuacji.




– Moja koncepcja polega na tym, żeby wycinać   mniej drzew, ale na każdym zarabiać więcej – mówi Jim Able, leśnik zajmujący się zarządzaniem małymi prywatnymi lasami, z których większość nie przekracza 400 ha powierzchni. Able oprowadza Faya po plantacji leśnej, którą zajmuje się od blisko 30 lat i przerzedza po raz trzeci. Najważniejsza sprawa, jego zdaniem, to pokrój, kształt. Jego pracownicy zaznaczają drzewa do wycięcia, nigdy nie przekraczając 30–35 proc. masy danego drzewostanu. W przeciwieństwie do cięć selekcyjnych, polegających na wyrębie dobrych drzew, a pozostawianiu byle czego (uważa to za praktykę gorszą niż zrąb zupełny), Able prowadzi cięcia pielęgnacyjne – eliminuje drzewa słabe i o brzydkim pokroju, a zostawia najbardziej proste i najsilniejsze, by korzystały z nowych, lepszych warunków świetlnych. Leśnicy stosujący zręby zupełne wycinają drzewostan co kilkadziesiąt lat, Able zaś wraca do danego fragmentu lasu co 10 lat i ocenia, które drzewa wyciąć. Nigdy nie pozyskuje więcej niż las w tym czasie wytworzył, co oznacza, że pozostałe drzewa wciąż rosną, nabierając wysokości i grubości.




Innemu celowi służy Van Eck Forest, 890-hektarowy las koło Arcaty zarządzany przez Pacific Forest Trust. Zarabia na utrzymanie sprzedażą pozwoleń na emisję gazów cieplarnianych. Lasy sekwojowe, dzięki szybkiemu przyrostowi masy, odporności na choroby i szkodniki, a także niewiarygodnej długowieczności, są najskuteczniejszą pułapką wiążącą CO2 . Kalifornijski rynek pozwoleń na emisję gazów cieplarnianych umożliwia sprzedawanie ilości węgla związanego w przyroście masy drzewnej w danym roku pod warunkiem zagwarantowania, że będzie utrzymywana w rosnących drzewach przez sto lat.


Leśnicy długo jak zaklęcie powtarzali, że  lasy muszą rosnąć jak najszybciej, by zapewnić dopływ drewna na rynek. Twierdzili, że najbardziej opłacalny wiek rębny sekwoi to 40–50 lat, choć drewno takich młodych drzew składa się głównie z bieli, drewna miękkiego, słabej jakości, niemającego legendarnej odporności sekwoi na próchnienie. Stillett, zbadawszy kilkadziesiąt okazów o wysokości od 29 do 113 m, odkrył – na podstawie pomiarów od czubka do podstawy i pobraniu próbek z wnętrza pnia – że roczne tempo przyrostu masy drzewnej zwiększa się z wiekiem drzewa przynajmniej do wieku   1,5 tys. lat. Co ważniejsze – im starsze drzewo, tym więcej ma odpornej na próchnienie twardzieli. Ta sama zasada dotyczy też najwyższych australijskich eukaliptusów, a niewykluczone, że w ogóle wszystkich drzew na świecie. Powinniśmy wreszcie wyciągnąć z tego wnioski.