Wisła ma swój Kazimierz Dolny, a Bug ma Mielnik. Nie mogę się oprzeć takiej analogii, kiedy w sierpniowy poranek idę ulicami podlaskiej miejscowości. 

Mielnik to oczywiście inna bajka niż Kazimierz, ale ma dobre warunki do tego, by być przyjemnym miejscem na weekend lub wakacje. Ulokował się na wysokim brzegu rzeki, a jego główna ulica dopasowała się do kształtu rzecznego koryta i tutejszych łagodnych wzniesień. Wdrapujemy się z Michałem na najwyższy z nich, który nosi poważną nazwę Góry Zamkowej. Rzeczywiście, był tu kiedyś królewski zamek, ale został zniszczony w czasie potopu szwedzkiego.

Do dziś przetrwały tylko ruiny kościoła. Jeśli o czymś miałabym powiedzieć, że jest malownicze, to właśnie te ruiny – fragmenty murów wyglądają, jakby je ktoś artystycznie wyszczerbił. W miejscu zamku jest platforma widokowa. Jakie stąd są widoki! Lasy po horyzont, przecięte wstęgą Bugu. W czasie II wojny światowej rzeka rozdzielała Związek Radziecki od Trzeciej Rzeszy, dziś stanowi naturalną granicę między województwami podlaskim i mazowieckim.

WINO NA ZDROWIE

Mielnik ma swoją osobliwość – winnicę, jedyną na Podlasiu i do tego położoną tak daleko na północny wschód w Europie. Właściciel winnicy – lekko chyba zaskoczony niezapowiedzianą wizytą gości w niedzielne przedpołudnie, a może trochę niezadowolony – objaśnia fenomen mikroklimatu Mielnika. Że jest dużo dni słonecznych, że zimy są łagodne, chociaż to Podlasie, a to dlatego, że miejscowość jest osłonięta od zimnych północno-wschodnich wiatrów, do tego bliskość rzeki, która daje potrzebną winorośli wilgoć. Ważna jest także gleba. 

A ta w Mielniku jest szczególna, ponieważ wieś leży na złożach kredowych. Wszystko to sprzyja uprawie winorośli, dlatego też właściciel zdecydował się 10 lat temu założyć profesjonalną winnicę i na serio zabrać się do robienia wina. Słuchamy go uważnie, degustując czerwony regent 2018, i kupujemy butelkę na wynos. Z pewnością będzie na zdrowie!

Z winnicy znowu idziemy pod górkę, tym razem sprawdzić, co kryje się pod powierzchnią mielnickiej ziemi. Kawałek za kościołem znajduje się platforma widokowa, z której można zajrzeć do jedynej w Polsce czynnej odkrywkowej kopalni kredy. Krajobraz jest surrealistyczny. Otoczona zielenią zieje w ziemi wielka biała dziura.

Eksploatacja złóż to stara historia, która zaczęła się w XVI w. od biedaszybów, a dopiero od połowy ubiegłego wieku jest prowadzona na skalę przemysłową. Trochę szkoda, że kredowe wzgórze zostało tak wyżarte przez koparki, ale trzeba przyznać, że robi wrażenie. Później schodzimy nad Bug, choć wiemy, że się spóźniliśmy. Dzień wcześniej zwinęła się impreza, która na stałe wpisała się w kalendarz Mielnika. Ominęły nas Ogólnopolskie

Prezentacje Kultur Mniejszości Narodowych – Muzyczne Dialogi nad Bugiem. Tak to jest, kiedy jedzie się gdzieś spontanicznie. Pocieszamy się tylko, że w drodze do Mielnika liznęliśmy trochę kultury – w odległych o kilkadziesiąt kilometrów Kleszczelach, które tak jak Mielnik też były kiedyś miastem królewskim. Trafiliśmy tam na Wertep, międzynarodowy festiwal teatralny, który odbywa się w różnych miejscowościach Podlasia. Część spektakli jest grana pod gołym niebem i takie właśnie obejrzeliśmy w Kleszczelach. Doskonałe! 

Noc spędzamy nad Bugiem. Nie jesteśmy jedyni. Długo szukamy miejscówki, gdzie moglibyśmy na dziko rozbić namiot. Wszystkie najlepsze miejscówki są już zajęte przez wędkarzy, rodziny z dziećmi i imprezowiczów. W końcu wybieramy trawiastą polankę bez dojścia do rzeki, ale z ładnym widokiem. I nie dociera tu disco polo z jakiegoś odległego wesela, które niesie się szeroko po nadbużańskich łąkach.

ŚNIADANIE NA TRAWIE

Rankiem przeprawiamy się na drugą stronę Bugu. W Mielniku nie ma mostu, za to latem działa przeprawa promowa. Ręcznie napędzany drewniany prom zabiera dwa samochody i trochę rowerów. Potem sunie powoli w poprzek mętnego nurtu. Jest w takiej przeprawie coś z klimatu dawnych czasów, kiedy wszystko odbywało się wolniej. To tutaj wyraźnie czuję dyskretny czar prowincji.

Na drugim brzegu ustawił się już sznur samochodów czekających na swoją kolej. Zostawiamy rzekę za sobą, ale jedziemy wzdłuż jej koryta, na wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja. Krajobraz się zmienił, zamiast lasów ciągną się pola jeszcze złote po żniwach. Po niebie gnają coraz ciemniejsze chmury. Oj, chyba zmokniemy!