Mierzeja Rewska to miejsce dla wariatów, marzycieli, włóczykijów, ale przede wszystkim dla wiatroholików, dla których łapanie wiatru w skrzydła jest sensem życia. Wspaniałe silne wiatry, uzależniają wind- i kitesurferów. Są też klify do skakania z paralotnią dla szaleńców Ikarów, a pod stopami hektary granatowego Bałtyku. I Marsz Śledzia, który jest nie tylko fajną przygodą, ale też często przeżyciem mistycznym. Przez miejscowych Kaszubów Mierzeja Rewska nazywana jest w gwarze „Szperkiem” (wał, cypel). Jej główne miasto, czyli Rewa, to nadmorska wieś położona 10 km od Gdyni. 20 min samochodem. Tak, żeby zobrazować jej położenie: trójmiejską metropolię od strony Gdańska rozpoczyna Pruszcz Gdański, a kończy za Gdynią właśnie Rewa. A dalej już tylko morze. I foki, stałe bywalczynie Bałtyku. Bardziej rozrywkowi mogą też kojarzyć Rewę z gdyńskim festiwalem Open’er, który odbywa się w lipcu w pobliskim Kosakowie, na polach wojskowego lotniska. Rewę uwielbiają też gdynianie, którzy chcą odpocząć od miejskiego, betonowego bulwaru, białej floty i turystycznych rejsów (w stylu: czapki marynarskie i pluszowe foczki). Na tutejsze dzikie plaże przyjeżdżają po oddech, ale też na rybę i żeby popatrzeć na falujące nadmorskie trawy. I pospacerować po Mechelińskich Łąkach.

CHWYCIĆ WIATR W SKRZYDŁA
Pewne wiatry są wizytówką Rewy. Surferzy odwiedzający to miejsce mają swoją teorię, że oni ten wiatr zaklinają. Wystarczy poczytać tytuły komentarzy windsurferów o wiosce na różnych forach internetowych: kwiecień wiatroholików, maj – wiatr dyma, w sierpniu wiatr dmuchnie, aż żagiel napuchnie, wiatry listopadowe – fale sztormowe… Doskonałe warunki do surfowania wynikają z niezwykłej, fascynującej formy ukształtowania linii brzegowej. Niejeden geolog by się nią zachwycił. Chodzi o długi cypel wychodzący w morze. Ciągnie się on w głąb morza przez kilometr, dzieląc ciepłe wody Zalewu Puckiego od chłodniejszych i bardziej słonych wód Zatoki Gdańskiej. Stąd miejscowi rozróżniają dwa morza: duże i małe. Gdy stoi się twarzą do morza po prawej stronie, tzw. zawietrznej, nawet przy porywistym, bardzo silnym wietrze pozostaje pas gładkiej, niewzburzonej wody. Tworzą się w ten sposób wymarzone warunki do uprawiania windsurfingu i kite’a dla początkujących, ale i zaawansowani mogą się dobrze bawić. Oprócz szkółek surfingowych (sporo jest ich dla dzieci) z wypożyczalniami sprzętu (np. Rewska Szkuta) Rewa ma również małą przystań żeglarską. Tych, którzy śledzą wiatr w prognozach pogody, mogę zapewnić, że jest on tu codziennie. Tak jak w tej portugalskiej pieśni fado znad Tagu wpadającego do Atlantyku. Pieśni o 365 rodzajach wiatrów, które burzą spokój w głowie i każą gdzieś pędzić. Słyszałam i taką opowieść: o ludziach, którzy sprzedali dom w Rewie właśnie z powodu wiatru i wrócili do rodzinnego Wrocławia. Dzięki podmuchom od maja do września wody wokół Rewy lśnią kolorowo od jaskrawych żagli, latawców i śmigających po falach desek. A bary i przystanie rybne są pełne ludków w czarnych piankach. Albo ekip w kaskach i skórzanych kombinezonach na harleyach, bo wioska to również ulubiony cel przejażdżek motocyklistów, którzy wpadają tu na świeżo złowioną rybkę. I lubią poczuć wiatr we włosach. Z kolei na adeptów kursów nurkowych, płetwonurków, lubiących przeżywać przygody w głębinach czekają w wodach Rewy trzy zatopione wraki do penetracji, zarejestrowane przez Centralne Muzeum Morskie w Gdyni.

ZOSTAŃ ŚLEDZIEM
W Rewie nie musisz jednak pływać. Możesz też chodzić. Najlepiej po morzu jak Mojżesz, chociaż Bałtyk się nie rozstąpił. To dystans 13 km. Płycizna układająca się łukiem między Kuźnicą na Helu a Rewą koło Gdyni jest naturalnym piaszczystym wałem. W historii była obszarem polowań na wypoczywające tam foki, a jej podwodne stoki służyły rybakom do wystawiania żaków na węgorze. W czasie II wojny światowej hitlerowcy założyli tam poligon wojskowy, do dzisiaj pozostało sporo zardzewiałych, wystających z wody kikutów żelastwa, podwodnych okrętów.
Poszarpaną mieliznę zamieszkują ptaki. Zdarza się też, że dziki wędrują po niej całą watahą z Półwyspu Helskiego. Gdyby nie sztucznie wykopany głęboki rów, zwany „głębinką”, można by na pieszo przez morze dojść aż do Jastarni. Jeszcze o jednym zaczarowanym, fenomenalnym zjawisku w Rewie trzeba wspomnieć. O wysepkach, które to pojawiają się, to znikają. O fragmentach lądu na powierzchni morza, w zależności od tego, czy wody Bałtyku opadają, czy wzrastają. Na fotografiach wygląda to zjawiskowo, wszystko lśni i błyszczy. Najlepiej to miejsce odwiedzić podczas corocznego Marszu Śledzia, który w tym roku odbędzie się 16 sierpnia. Przybywają na niego tłumy turystów, bo ma w sobie coś bibilijnego. Mistycznego. Przejście między Kuźnicą a Rewą zajmuje ponad sześć godzin. Według opowieści miejscowych rybaków to najpierw misjonarze chodzili po morzu, aby przedostać się do miejscowości na Helu i nauczać. Najstarsi mieszkańcy półwyspu wspominają, że zdarzało się im chodzić na skróty na drugi brzeg do kościoła albo żeby dostać się na targ do Gdyni. A dzisiaj na śmiałków, którzy podejmą się Marszu Śledzia, czyhają różne zagrożenia, zdarzają się cuda, w ludziach dokonują się przemiany. Bo w tej akcji chodzi o próbę charakteru, o determinację i chyba bardziej o samą drogę niż cel. Uczestnicy walczą z własną słabością i z trudnym żywiołem Północy. Nieraz zaplątują się w sieci rybackie zniesione przez sztormy na mieliznę, zmagają się z falami, solą i wiatrem. Widzą wystające z wody kikuty pogrzebanych statków, w tym łódź podwodną ORP „Kujawiak”. Potem nagle na horyzoncie pojawia się rajska wyspa z tysiącem ptaków: kormoranów i mew. I tam maszerujący dostają posiłek jak mannę z nieba. A dalej czyha już czarna czeluść – przegłębienie z wirami, sztuczny przekop, który ma 5 m głębokości, żeby między Zatoką Pucką i Gdańską mogły przepływać stateczki – małe jednostki.
Wracając do kliszy bibilijnej. Autorzy programu podzielili marsz na cztery etapy. Pierwszy to etap wiary. Kiedy uczestnicy wchodzą do lodowatej wody i oddalają się od brzegu Półwyspu Helskiego, po 500 metrach robi się coraz głębiej – płyną, ale muszą wierzyć, że zaraz wody nie będzie. Drugi etap: syndrom Mojżesza. Brodzą już w wodzie po kolana, a potem idą po wąskim pasie suchej ziemi pośrodku zatoki. Na wyspie Rewa Mew obcych przybyszów wita jak intruzów wędrowne ptactwo. W dużej ilości. Trzeci: etap próby. Trzeba przekąsić śledzia i zapić wódką, żeby mieć siłę stawić czoła najtrudniejszemu odcinkowi. Czwarty etap: walka o życie. Uczestnicy muszą pokonać pięciometrową „głębinkę”, trzeba płynąć, trzymając się lin przyczepionych do kutrów rybackich. Ten, który znajduje się najbliżej silnika, ma dodatkowe utrudnienie. Musi uważać, żeby nie zostać wkręconym. Aż w końcu po 6 godzinach w lodowatej wodzie z daleka majaczy Krzyż w Rewie – ziemia obiecana. Po wyjściu z wody przy Krzyżu wszyscy wyglądają jak rozbitkowie – wymoczone śledzie. Bladzi i sini. Albo jak święci, którzy chodzili po wodzie.

ODPOCZNIJ W MELANCHOLIJKACH
Dla odpoczynku po takim wysiłku proponuję Mechelinki. Można do nich dojść piaszczystą plażą pełną pięknych, obłych, wyrzeźbionych przez wodę kamieni. To jeszcze mniejsza wioska rybacka niż Rewa. Są tu kaszubskie kutry z chorągiewkami, suszące się sieci przy domkach, budach, szałerkach rybaków, fyrtel z targiem rybnym i nowo wybudowana przystań rybacka. Mechelinki to manufaktura turystyczna, klimat senny i leniwy, wszyscy znają się tu po imieniu. Niektórzy mówią nie Mechelinki, a Melancholijki, bo takie trochę zapomniane przez świat, puste i nostalgiczne. Morze pachnie tu glonami, a w powietrzu unosi się zapach smażonej flądry i gofrów prosto z drewnianych budek z tarasami.
W krajobrazie pobliskich Mechelińskich Łąk – rezerwatu, dominują nadmorskie słone łąki z trawami, szuwarami i wydmami. Te żółte łąki falują jak morze. A na wydmach właśnie na trasie od Rewy do Mechelinek rozłożyła się największa na polskim wybrzeżu kolonia mikołajka nadmorskiego. To ściśle chroniona roślina, która wygląda jak nie z tej ziemi.
Miałam znajomego, który przyjechał w okolice Rewy na tydzień z zamiarem czytania literatury rosyjskiej. Tak chciał odreagować pracę w korporacji. A skończył, skacząc codziennie z klifu z paralotnią. Panorama stamtąd jest przepiękna. Na Zatokę Gdańską, a konkretnie widać wszystko od gdyńskiej Torpedowni po Cypel Rewski. Ma się hektary Bałtyku pod stopami, niebo w ramionach, a głowę w chmurach. I to właśnie przez te widoki, poczucie wolności i smagający po twarzy wiatr zakochał się w Rewie na zawsze. Literaturę rosyjską zostawia sobie na inne miejsca.


 


Olga Dębicka

Dziennikarka, pisarka, podróżniczka. Autorka książek m.in. Marka Hłaski widzenie świata,  Fotografie z tłem. Publikowała od Dziennika Bałtyckiego  po Dialog Deutsch-Polnisches  Magazin, przez 12 lat  związana z portalem z portalem Wirtualna Polska. Obecnie od ponad 15 lat stały współpracownik National Geographic.

Laureatka nagród dziennikarskich i   literackich m.in.: Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (Polski Pulitzer), wyróżnienie pod patronatem Nowego Dziennika z Nowego Jorku, Pro Libro Legendo, Grand Press, nominowana do Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarzy, uhonorowana Golden Pen Top Journalist Award 2015.

Prywatnie mama małoletniego Kosmy, mieszka w Gdyni.