Do ekipy Ania „Siostra”, Agnieszka „Gagatka” i ja Artur „Dźwiedź”, dołączył Marcin „Dąb”. Miał być jeszcze piąty członek ekipy, Paweł „Goliat”. Niestety zdrówko zaszwankowało i musiał pauzować – niemniej był naszym aniołem stróżem przez całą wyprawę i jest to rozwiązanie, jakie polecam każdemu, kto kiedykolwiek będzie się wybierał w mało znane regiony.

Wylot z Poznania z przesiadką w Warszawie. Trochę biegania z pokrowcem, w którym mieliśmy wiosła, bo bagaż niestandardowy i nadać go trzeba było na drugim końcu lotniska. Do Kairu dotarliśmy wyciśnięci jak cytryna. Takie uroki podróżowania klasą ekonomiczną.

Na lotnisku w Kairze

Najpierw trzeba było wykupić wizy. Kolejka spora, a jeszcze musimy wypełnić druczki napisane głównie po arabsku i częściowo po angielsku. I tu niespodzianka, długopisu brak. Kupić nie było gdzie. Na szczęście jeden miałem w zakamarkach bagażu podręcznego.

Połowy pytań na wniosku wizowym nie zrozumieliśmy, wiec część wypełniliśmy „na czuja”, a część wcale. Uznaliśmy, że najwyżej celnik każe nam je poprawić. Trochę nam jeszcze zeszło w kolejnej kolejce do odprawy i z dużą dozą niepewności dotarliśmy do stanowiska odpraw. Tam celnik wziął druczek. Nawet na niego nie spojrzał, przybił pieczątkę w paszporcie i kazał „przechodzić dalej”. Bagaże standardowo, nasze z taśmy, a pokrowiec z wiosłami gdzieś na drugim końcu lotniska, więc się trochę naszukaliśmy.

Egipt widziany z samolotu / fot. arch. prywatne autora

Do samolotu do Asuan mieliśmy pięć godzin. Przysypialiśmy na ławkach, setnie się nudząc, zupełnie nie świadomi, jakiego los nam zaraz spłata figla. Czekając, wyszedłem na zewnątrz się przewietrzyć. Dołączyłem do miejscowego towarzystwa, przy okazji obserwując koloryt ubiorów, postaw i twarzy. W Egipcie żyje obok siebie kilka ras, ich konglomerat bardzo mnie fascynuje. Kiedy chciałem wrócić do środka, czekała mnie niespodzianka. Otóż to były drzwi wyjściowe i stojący przy nich strażnicy szybko mi wyjaśnili, że nimi się tylko wychodzi. Wejście było kilkaset metrów dalej. Gdy już do niego dotarłem, ogarnęła mnie konsternacja.

Egipskie standardy bezpieczeństwa

Wejście jak na odprawę, wszystko z kieszeni do kuwet, bramka z czujnikiem i bagaż na taśmę, ale... bagażu nie miałem. Strażnicy aż wstali. Jak to? Chcę wejść w środku nocy na lotnisko i nie mam żadnego bagażu? Bilet zostawiłem w podręcznym. Dobrze, że z paszportem się nie rozstawałem. Nie łatwo było wytłumaczyć zaniepokojonym strażnikom, o co chodzi. Panowie znali angielski bardzo słabo, a ja jeszcze mniej. Najsłynniejszy Polski mim Ireneusz Krosny byłby ze mnie dumny. W dziesięć minut wyjaśniłem, skąd jestem, gdzie lecimy i dlaczego znalazłem się poza terenem lotniska.

Nareszcie czas odprawy na lot krajowy, wiec grzecznie stanęliśmy w kolejce. Procedura, jaką już przechodziliśmy nie raz, czyli torby na taśmę, wszelakie przedmioty osobiste do kuwety i przez bramkę, która ma w zwyczaju piszczeć choćby na wsuwkę we włosach. W Egipcie piloci i pasażerowie przechodzą kontrolę według takiej samej procedury. Bramki są wszędzie i pomiędzy wejściem na lotnisko, i wejściem do samolotu.

Co robić w Egipcie, jeśli nie zwiedzać?

Wtedy się zaczęło. Celnik zapytał, czy mogę otworzyć bagaż nadawany do luku. Podszedł drugi. Coś sobie pokazywali na ekranie prześwietlenia. Domyśliłem się, co ich niepokoi, dlatego wyjąłem z torby karczownik. Bagaż rejestrowany do luku, więc nigdy nie było kłopotu, że jest w nim jakiś nóż czy składana ogrodnicza piła, co innego w bagażu osobistym. Niestety nie w Egipcie...

Kazano nam kolejno otwierać torby, a każdy z nas miał jakieś narzędzia do wycinania trzciny. W końcu przyjechaliśmy budować tratwę. Jak je wszystkie poukładaliśmy na stoliku, to zrobił się z tego niezły skład żelastwa: karczownik, maczeta, sierpy… Pomyślałem, że sięgnę po telefon i pokażę zdjęcia z innych wypraw oraz przygotowań. Chciałem, aby zobaczyli naocznie, co planujemy. Zrobiłem krok w tył w kierunku kuwety z telefonem, ale coś mnie zatrzymało. Nie wiadomo skąd, za moimi plecami, pojawili się dwaj panowie ubrani po cywilnemu, w czarnych płaszczach z uwypukleniami na piersi... Starając się zachować uśmiech na twarzy, powiedziałem po polsku do reszty naszej ekipy: „Nie róbcie gwałtownych ruchów”.

W Egipcie / fot. arch. prywatne autora

Nie wiadomo skąd zjawiło się kolejnych pięciu mundurowych i przynajmniej trzech cywilów. Miny mieli cokolwiek zdziwione, mimo naszych tłumaczeń, co chcemy zrobić, mimo pokazywanych zdjęć z innych wypraw, artykułów w National Geographic... Nadal nie wierzyli. Przyszedł jakiś oficer i od nowa tłumaczyliśmy, co i jak. Podsumował to krótko: „A jaka jest prawda?”. Nie mieściło się w służbowych głowach, że ktoś może przyjechać do Egiptu z zamiarem zbudowania tratwy i pływania po Nilu, skoro jest tam tyle zabytków do zwiedzania. Wyjaśnialiśmy, że jedno drugiemu nie przeszkadza, że właśnie tak chcemy poznawać Egipt.

Na wyjaśnianiu trochę zeszło, a w międzyczasie skończyła się odprawa na nasz lot do Asuan. Mieliśmy natychmiast zameldować się przy bramce nr 31, inaczej nasze bagaże polecą bez nas. Takiego biegu na orientację to nie miałem nawet w czasach harcerstwa. Nie sposób teraz powtórzyć ile holi, zakrętów i schodów przebiegliśmy, by tam dotrzeć. Pomógł nam jeden z „cywili”.

Wyprawa na Nil z przygodami na starcie

Odloty krajowe były na drugim końcu lotniska. A tu jeszcze kolejna kontrola i od nowa: podręczny na taśmę, rzeczy osobiste do kuwet, ściąganie butów, zakładanie butów… Tym razem „niebezpieczna” okazała się szara taśma klejącą w bagażu „Gagatki”, którą zarekwirowano. W moim była taka sama, tylko czarna, więc nie była niebezpieczna i moją zostawili. Dosłownie rzutem na taśmę zdążyliśmy na autobus mający nas zawieźć na pas startowy.

Byliśmy zziajani i spragnieni. Na szczęście egipskie linie miło nas zaskoczyły nie tylko bardzo wygodnymi fotelami, ale też czekającą na nas wodą i smacznym śniadaniem w czasie lotu. I tu pierwsze spotkanie z egipskimi standardami odnośnie do napojów. Kawa mocna jak czort, ale takiej właśnie potrzebowałem. Herbata niczym jej nie ustępowała, aż język ścierpł – z jednej filiżanki można, po rozwodnieniu, zrobić herbatę dla całej rodziny. Jeszcze spojrzenie przez okno na wschód słońca nad Saharą i za godzinę będziemy na południowym krańcu Egiptu.

Pierwsze chwile w Asuan

Trochę drzemki w wygodnych fotelach EgyptAir niewiele pomogło. Wylądowaliśmy w Asuan wcześnie rano nieco sponiewierani. Nasz hostel był z dala od dzielnicy turystycznej oraz luksusowych hoteli. Taki Egipt dla Egipcjan – zasadniczo ten właśnie chciałem poznać. Pomimo zmęczenia wygrała ciekawość, więc ruszyliśmy na mały rekonesans po okolicy. Lokalizacja naszych noclegów dała nam okazję poznać Asuan od strony mieszkających tu Arabów, Nubijczyków, Koptów, Berberów i wszelakich innych składających się na ogólne pojęcie Egipcjan.

Hostel w mieście Asuan / fot. arch. prywatne autora

W centrum miasta przez cztery pasy ruchu piesi przechodzili, lawirując pomiędzy pojazdami i osiołkami. Nawet przy stojących tuż obok policjantach. Pierwszego dnia nie mogliśmy tej sztuki opanować. Dwa dni później zdolności przystosowawcze zadziałały.

W Asuan wylądowaliśmy z poważnymi brakami w sprzęcie. Wydawało nam się, że kupienie jakiegoś sierpa czy maczety w Afryce to nie problem. Niestety bardzo się myliliśmy – w Egipcie to nie takie proste...