Do celu nie prowadzi żaden drogowskaz ani tabliczka. O drogę pytam pracownika hotelu. – Chciałbyś zobaczyć penisy? – upewnia się, a ja nieco zmieszany kiwam potakująco głową. Moje zażenowanie dla Tajów byłoby jednak zapewne niezrozumiałe.

Mieszcząca się w parku hotelu Swissôtel Nai Lert Park w Bangkoku kapliczka nie jest bowiem sprośną wystawą fallusów, lecz miejscem kultu bogini płodności Chao Mae Tuptim. Stąd też na ścieżce prowadzącej do świątyni poustawiane są figurki dzieci. Gdy zbliżam się do celu – ogromnego fikusa – ich miejsce zajmują setki wyrzeźbionych w drewnie lub kamieniu fallusów. Każda pozostawiona tu rzeźba – duża lub mała, przystrojona szarfą lub malowana – oznacza prośbę o potomstwo.

Wiele z tych figurek zostało wyrzeźbionych z dużym pietyzmem i dbałością o oddanie anatomicznych szczegółów. Przyglądam się tej kolekcji i próbuję odgadnąć, jak te figurki tu trafiły. Niektóre są tak duże, że nie da się ich zmieścić do torebki. Kobiety zmierzające do kapliczki musiały więc paradować przez miasto, trzymając w objęciach ogromne fallusy.

Łapię się na tym, że wpadam w utarte koleiny zachodniej mentalności. Penis to tutaj przede wszystkim symbol płodności. Jego widok w ramionach kobiet wcale więc nie musi kojarzyć się z seksem.

(mg)