Oto Ernest Pismak, twórca kawałów. Za chwilę napisze najzabawniejszy dowcip świata i w konsekwencji umrze ze śmiechu”. Kawał ten jest tak śmieszny, że zabija każdego, kto go przeczyta. Jest bezlitosny niezależnie od płci, wieku, narodowości. Ukatrupia niemieckich żołnierzy na froncie, brytyjskich policjantów, którzy chcą przed nim chronić społeczeństwo, nie oszczędza też pomocy domowej, która przypadkiem go przeczytała. Zagrożenie śmierci ze śmiechu staje się na tyle poważne, że policja musi dowcip pochować na wieczne czasy, by już nigdy więcej nie został opowiedziany.

- Ta wizja Monty Pythona 32 lata później staje się  rzeczywistością. Za sprawą dr Richarda Wisemana, który postanowił podejść do tematu empirycznie i w naukowy sposób dowiedzieć się, czy istnieje uniwersalny dowcip, który śmieszy wszystkich.Jeżeli tak, to jaki.

Aby znaleźć odpowiedź, rozpoczął projekt LaughLab, czyli laboratorium śmiechu. Podczas rocznych badań zebrał ponad 40 tys. dowcipów ze wszystkich stron świata, na które można było później głosować za pomocą tzw. gigglometer (czyli „chichotometru”). W ocenianiu śmieszności kawałów wzięło udział prawie dwa miliony osób. Z ich odpowiedzi wybrano dowcip, który podoba się wszystkim, niezależnie od wieku, płci, miejsca pochodzenia, kultury.

Wynik? Oceńcie sami... Dwóch myśliwych z New Jersey wybrało się do lasu. Jeden z nich nagle upadł. Wydaje się, że nie oddycha. Drugi po oględnym zbadaniu kolegi stwierdził, że jego gałki oczne wywróciły się na drugą stronę i że chyba nie oddycha. Chwycił za telefon i zadzwonił na pogotowie. – Moj kolega jest martwy. Co mogę zrobić? – zapytał dyspozytorkę. – Tylko spokojnie. Już panu pomagam. Po pierwsze musimy się upewnić, czy ta osoba jest martwa – usłyszał myśliwy w słuchawce. Nastała chwila ciszy, po której rozległ się strzał. – W porządku, to co teraz? – odezwał się z powrotem głos myśliwego.

Jeżeli nie zanosicie się ze śmiechu, to znaczy, że potwierdzacie to, co odkrył dr Wiseman. Coś takiego jak uniwersalny humor po prostu nie istnieje. Badanie wykazało bowiem, że w rożnych krajach ludzi śmieszą zupełnie inne rzeczy.

Okazało się, że Australijczycy, Irlandczycy i Anglicy lubują się w żartach, w których występuje gra słowna. Doktorze, truskawka wystaje mi z brzucha. – Położę na nią krem (po angielsku cream oznacza zarówno „krem”, jak i „śmietanę”). Mieszkańcy Danii, Belgii i Francji wolą domieszkę absurdu: Owczarek przychodzi na pocztę i nadaje telegram o treści: „hau, hau, hau, hau, hau, hau, hau, hau, hau”. Urzędnik przeczytał to i zasugerował: jest tu tylko dziewięć słow, można by dodać jeszcze jedno „hau”. Na co pies odpowiada: – Ale ta wiadomość będzie wtedy bez sensu. Za to Amerykanie i Kanadyjczycy najbardziej zaśmiewają się z żartów, w których ośmieszana jest czyjaś głupota. Dzięki temu mogą się poczuć lepsi. Teksańczyk: – A ty skąd? Absolwent Harvardu: – Z miejsca, gdzie nie kończy się zdania zaimkiem. Teksańczyk: – Aha. W takim razie pochodzisz skąd, dupku? Co ciekawe, Niemców, którzy często postrzegani są jako gburowaci, śmieszy niemal wszystko.

W raporcie podsumowującym badanie Wiseman stwierdza, że to właśnie dowcip o myśliwych wygrał, gdyż ma wszystkie trzy cechy: absurdalną sytuację, nieporozumienie językowe i głupotę ludzką. Jednak zaznacza, że takie połączenie nie zapewnia sukcesu w opowiadaniu dowcipów na krańcu świata. Pośród nadesłanych żartów znalazły się też takie wygenerowane przez komputer, które pod uwagę brały teorie na temat konstrukcji dowcipów. Żaden nie znalazł się w czołówce.

Czego nie wolno wojewodzie

Opowiadanie kawałów, nawet tych z danego kręgu kulturowego, jest jak balansowanie na linie. Jeden krok w bok i dowcip spalony. Nie znaczy to jednak, że podczas podroży powinniśmy stać się gburami. Wręcz przeciwnie, dobrze jednak wcześniej dowiedzieć się, z kogo i z czego w danym kraju się śmieje.

Nasz „Kowalski” w Anglii to Smith, ale na przykład w RPA Jan van der Merwe. Szybka zamiana nazwisk może oszczędzić późniejszego tłumaczenia, kim jest tajemniczy pan Kowalski i dlaczego właśnie on występuje w tym dowcipie. Jednak i tu trzeba być bardzo wyczulonym na niuanse kulturowe.

Gdy Steve Allen, znany amerykański komik, opowiedział w Izraelu dowcip o skąpstwie, w którym główny bohater miał na nazwisko Ginsburg, na sali panowała grobowa cisza. Gdy parę dni później w tym samym żarcie zamienił nazwisko na MacTavish, widownia zanosiła się ze śmiechu. Wynika to pewnie z faktu, że pewne przywary danych krajów mogą wyśmiewać jedynie jego mieszkańcy, ale już nie osoby z zewnątrz.

Wykorzystuje to komik Oliver Polak, Żyd niemieckiego pochodzenia. Książkę, w której znajduje się mnóstwo soczystych dowcipów, zatytułował: Mogę, bo jestem Żydem. Na tej zasadzie działają popularne komedie stand up.

Russell Peters, znany kanadyjski komik indyjskiego pochodzenia, wiele ze swoich dowcipów opiera na szydzeniu z dość ciężkiego hinduskiego akcentu. Jednak lepiej nie próbować tej sztuczki w Indiach. Tam ludzie są bardzo przeczuleni na tym punkcie. Przedrzeźnianie śmiesznego „yes, sir, OK, sir” może naprawdę źle się skończyć.

Jakby się zastanowić, nas też nie bardzo śmieszą dowcipy o Polakach opowiedziane przez Anglików. Co robią Polacy, gdy ich drużyna narodowa wygrywa mistrzostwa świata? – Wyłączają Playstation i idą spać. Za to gdy śmiejemy się sami z siebie, to już zupełnie inna sprawa. Taka samokrytyka w żartach jest sposobem na nabranie dystansu do rzeczywistości. Świetnie wykorzystują to często ironiczni mieszkańcy Izraela. Dwóch Żydow siedzi na plaży w Tel Awiwie. Jeden czyta wartościową, rzetelną gazetę, drugi antysemickiego szmatławca. – Po co czytasz coś takiego? – pyta pierwszy. Drugi wzdycha: – Kiedyś czytałem takie gazety jak ty, ale nie wytrzymałem. Rakiety z Gazy, Hezbollah, który jest coraz silniejszy, irański program nuklearny, kryzys ekonomiczny... A tu? – wskazuje na antysemickie pismo: – Tu dowiaduję się, że istnieje żydowska globalna konspiracja. I że kontrolujemy cały świat.”

Seks, polityka i religia

W żartach uniwersalne jest to, że uwielbiamy się śmiać z naszych sąsiadów i ich często stereotypowych przywar. W Urugwaju bohaterami żartów są często zadufani w sobie Argentyńczycy. Ci zaś śmieją się z nudnych Chilijczyków, niezbyt mądrych Paragwajczyków i Peruwiańczyków spod ciemnej gwiazdy. Palestyńczycy opowiadają dowcipy o mieszkańcach Hebronu, którzy nie grzeszą inteligencją. Podczas podroży do Kenii na pewno usłyszysz choć jeden żart o plemieniu Kamba znanego z rozwiązłości seksualnej, a w Egipcie o leniwych mieszkańcach południa kraju.

Dlatego jeżeli myślisz, że nasz dowcip o Polaku, Rosjaninie i Niemcu w niezmienionej formie rozśmieszy na przykład Islandczyka, to się grubo mylisz. Tam w rolach głównych występują oni sami,  mieszkańcy Wysp Owczych i Norwegowie, którzy muszą umieć uporać się z morzem, rekinami i wieczną ciemnością. Na Wyspach Brytyjskich królują za to kawały o Angliku, Irlandczyku i Szkocie. W zależności, kto je opowiada, zmienia się narodowość tego, który podejmuje najśmieszniejsze decyzje. Pamiętaj o tym, gdy opowiadasz kawał w jednym z wyspiarskich barów.

Pewne jest, że nie należy dowcipkować o tematach tabu w danej kulturze. Polityka, seks czy religia powinny zapalać czerwoną lampkę u każdego podróżnika. Szczególnie na początku pobytu, gdy nie wyczuwamy, co jest krępującym tematem, a z czego śmiać się wolno. Dzięki takiej obserwacji nie tylko unikniemy faux pas, ale też dowiemy się wiele o kulturze danego kraju. Podczas pobytu w Afganistanie pewien korespondent Guardiana dopiero po paru miesiącach zrozumiał, z czego tak często chichoczą zakwefione Afganki. Okazało się, że opowiadają sobie żarciki o wielkości przyrodzenia talibów.

W dniu, gdy to odkrył, całą swoją dotychczasową wiedzę na ich temat wyrzucił do kosza. Arabowie, wbrew obiegowej opinii, są zresztą niezłymi zgrywusami kochającymi naśmiewać się z polityków. Ale są w tym bardzo dyskretni i rozważni. Jeżeli powiedzą Ci tego typu dowcip, możesz uznać, że zyskałeś ich zaufanie. Seks za to jest szczególnie delikatnym tematem w Japonii. Tam  nieprzyzwoity dowcip może sprawić, że słuchacz straci twarz. A my – szansę na dalszą znajomość. I nie chodzi o zakłopotanie Japończyka, ale faktyczne poczucie utraty honoru, że coś takiego właśnie usłyszał. Choć oczywiście każdy kij ma dwa końce. Gdy amerykańscy biznesmeni prezentowali w Tokio swoje dokonania, przemowę rozpoczęli, tak jak się to zwykle w Stanach robi, dowcipem.

I byli bardzo zadowoleni, że udało im się tak rozbawić publiczność. Do czasu, gdy nie wyszło na jaw, że tłumacz zamiast przełożyć dowcip, powiedział: „Uwaga, teraz proszę się śmiać, Amerykanin opowiada kawał”. Najlepsze co biznesmeni mogli wtedy zrobić, to po prostu się zaśmiać. Bo na szczęście, choć nie ma uniwersalnego dowcipu, sam śmiech jest uniwersalny i co lepsze, nie ma akcentów.