A ty mnie na wyspy  szczęśliwe zawieź...

Biur podróży zajmujących się tzw. turystyką ślubną stale przybywa – to najlepszy dowód, że moda na małżeństwa zawierane w egzotycznych miejscach dociera do Polski. Pamiętam romantyczną ceremonię na filipińskiej wyspie Boracay, wabiącej turystów „najpiękniejszą plażą świata”. Pewnego dnia na piasku, delikatnym jak cukier puder, pojawiły się dywany i białe namioty. Ślub na plaży, pod palmami? Usiadłam, by popatrzeć. Było wszystko: biały welon, bukiet z orchidei, obrączki na tacy, szum morza i przysięga składana przy zachodzie słońca. W sąsiednim na-miocie grała orkiestra, tańce trwały do rana. Urządzenie takiej ceremonii nad Bałtykiem byłoby ryzykowne. Mógłby jej przeszkodzić sztorm albo niespodziewana burza. Ale przecież pięknie i romantycznie bywa nie tylko na egzotycznych wyspach. NA SYJONIE
Sabina i Miłosz długo nie zdradzali nikomu, że postanowili się pobrać na Syjonie. – Żeby nie zapeszyć – tłumaczą. Nie wiedzieli, czy się uda. Dopiero po wielu telefonach i faksach ustalili, że ślub może odbyć się w Wieczerniku, a udzieli im go brat Franciszek. W Bazylice Grobu Bożego stawili się już przed ósmą rano, załatwili formalności, a potem popędzili zwiedzać miasto. Żal było każdej chwili. Jerozolima ich urzekła, zachwyceni jej atmosferą i kolorytem prawie zapomnieli o wieczornej ceremonii. – Dopiero po powrocie do hostelu poczułam podekscytowanie – wspomina Sabina. Miłosz zapadł w popołudniową drzemkę, ale ona nie mogła zasnąć. Martwiła się, że makijaż może się rozpłynąć w 37-stopniowym upale, a jej stopy, opuchnięte po całodziennej wędrówce, nie zmieszczą się w ślubne buty. Brat Franciszek poprowadził ich wąskimi uliczkami na górę Syjon. Przez metalową bramę z napisem „Coenaculum” weszli na XIV-wieczny wirydarz obsadzony kwitnącymi krzewami. W absydzie, zamykającej główną nawę kościoła, ujrzeli płaskorzeźbę przedstawiającą naturalnych rozmiarów Chrystusa i apostołów przy ostatniej wieczerzy.
– Tu się pobierzemy – pomyśleli wzruszeni. Zamiast ślubnego bukietu Sabina trzymała w dłoni olbrzymi różowy kwiat oleandra, świadkowie śpiewali, a brat Franciszek opowiadał o Wieczerniku i historii życia Jezusa. Wesele odbyło się na dachu hostelu, w którym się zatrzymali.
– Zaprosiliśmy wszystkich mieszkańców – wspomina Sabina. Siedzieli na materacach, ktoś przyniósł chałwę, ktoś inny melony i wino. A właściciel hostelu na wieść o tym niecodziennym ślubie obdarował państwa młodych tradycyjnymi czerwonymi czapeczkami.
W LIMIE
Mało brakowało, a do ślubu by nie doszło – wspominają Aneta i Artur. Po przyjeździe do Peru okazało się, że tam, oprócz świadków, trzeba mieć jeszcze dwóch „pardinos”, którzy pomagają księdzu przy odprawianiu mszy, grają na gitarze i śpiewają. – Dzięki nim – wyjaśniono nam – ta chwila wydaje się jeszcze piękniejsza. Na szczęście z pomocą Anecie i Arturowi przyszedł ksiądz Faron z kościoła Parroquia Nuestra Senora de la Evangelizacion. Nie tylko zgodził się udzielić ślubu, ale także znalazł odpowiednich „pardinos”. – Przy dźwiękach weselnego marsza wkroczyliśmy na purpurowy dywan. Rozpoczęło się... – pisze w swojej internetowej relacji Aneta. – Ksiądz wplatał w homilię miło brzmiące dla ucha hiszpańskie słówka. W peruwiańskich kościołach składanie życzeń odbywa się przy ołtarzu, podobnie jak sesja zdjęciowa, w której najważniejszą osobą jest panna młoda. Opuszczali kościół przy wtórze miejscowej kapeli. Niespodzianką były tłumy Peruwiańczyków, którzy... przyszli do kościoła na wieczorny różaniec. Żegnali polskich nowożeńców oklaskami, błogosławili im i życzyli szczęścia. W KOSTARYCE
Kasia i Jacek byli na wielu weselach, doceniają wagę tradycji, ale sami postanowili urządzić swój ślub inaczej. Oboje są podróżnikami, lubią wyprawy z plecakami w dalekie kraje. Przeczytali w jakiejś gazecie, że można pobrać się za granicą. Może Kostaryka? Tam jeszcze nie byli. Przez dwa tygodnie będą zwiedzać, a potem wezmą ślub. Ambasador RP w San Jose nie widział przeszkód. Przeciwnie – zaproponował, by ceremonia odbyła się w jego prywatnej rezydencji w Escazu.
– Wzruszyła nas jego uprzejmość – wspomina Jacek. Dwoje pracowników ambasady zgodziło się zostać świadkami. Na stole stała polska flaga, kwiaty i szampan. Ceremonia nie różniłaby się od tych, które widzieliśmy w urzędach stanu cywilnego, gdyby za oknami salonu nie rosły krotony, nie kwitły orchidee i kaktusy... Wieczorem w ambasadzie odbyło się przyjęcie, na które przyszli Polacy zamieszkali w Kostaryce. Kasia i Jacek też zostali zaproszeni, jako „ciekawostka” wieczoru. W PARYŻU
Kasia z Mirkiem najpierw marzyli o ślubie w Rzymie, potem w Mediolanie, a ostatecznie pobrali się w Paryżu. W Rzymie okazało się to niemożliwe do załatwienia. Pech chciał, że akurat zmieniała się kadra w ambasadzie. Cóż, w Mediolanie też będzie fajnie – pomyśleli. Ale już na pierwszy rzut oka Mediolan wydał im się brzydkim, industrialnym miastem, no i znów mieli pecha, bo choć potwierdzili termin spotkania z konsulem, akurat w ten weekend wyjechał za miasto. – Proszę przyjść w poniedziałek – powiedziała uprzejma urzędniczka. – Niestety, a może na szczęście, musieliśmy wracać w niedzielę – wspomina Kasia. Skoro nie Mediolan, to może Paryż? Tym razem strzelili w dziesiątkę. Większość formalności udało się załatwić przez telefon. Spakowali swój ślubny ekwipunek i wyruszyli na południe Francji. Przez dwa tygodnie podróżowali jak dwoje ludzi z szafą, z ogromną walizką pełną butów, garniturów, sukienek itd. – Co to była za podróż przedślubna! – śmieją się. – Jest co wspominać. W paryskim hotelu czekali świadkowie – para przyjaciół, dzięki którym się poznali. Polska ambasada w Paryżu jest piękna, ale wystrój konsulatu, gdzie miał odbyć się ślub, nie zmienił się od lat 70. Trudno. Ceremonia trwała krótko, korek szampana wystrzelił wysoko. Po ślubie wybrali się na długi spacer po mieście, wieczór spędzili w restauracji nad Sekwaną. – Bardzo miło wspominam swój ślub – mówi Kasia. – Zresztą, kosztował mniej niż przyjęcie, które musielibyśmy urządzić w Warszawie. Na tradycyjnym weselu dwie najbardziej udręczone osoby to państwo młodzi. Warto wyjechać, żeby tego uniknąć.

Ślub za granicą
Romantic Travel przekonuje, że można próbować zrealizować ślub za pośrednictwem biura w niemal każdym miejscu na świecie. Aby wziąć ślub cywilny np. na Hawajach, wystarczy przedstawić dokument tożsamości. Szczęścia dopełni luksusowy hotel nad plażą Waikiki. Śluby są w różnej cenie – najtańszy kosztuje 2600 zł.
Do tej kwoty trzeba doliczyć ok. 3000 zł za 10-dniowy pobyt w luksusowym hotelu, transfery, wycieczki i 3800 zł za przelot tam i z powrotem; razem ok. 14 tys. zł od pary. Ślub cywilny w  wiedeńskim pałacu Schönbrunn od 6200 zł, w tym trzy noclegi w pięciogwiazdkowym hotelu (np. w pałacu Schwarzenberg); Aby związek był legalny w Polsce, po przyjeździe (do 30 dni) trzeba go zarejestrować w USC.