Zamek Podewils w miejscowości Krąg otoczony jest morzem kwiatów. W XIX wieku  nazywany był nawet Kwietnym Zamkiem. To romantyczne określenie zatarło nieco skandal z dawnych czasów związany z działającą tu szkołą dla panienek. Jej założyciel, pewien nobliwy pastor, okazał się nieoczekiwanie człowiekiem o wątpliwej moralności, a echo jego występków niosło się po tafli jeziora jeszcze wiele lat po rozwiązaniu szkoły...
Choć spokojna bryła zamku i sielankowy park w ogóle na to nie wskazują, Podewils dzieje miał burzliwe. Nikt nawet dokładnie nie wie, ile naprawdę ma lat. Gdyby spojrzeć na sprawę w sposób mistyczny, należałoby przyznać, że Pan Bóg upodobał sobie gęste, bukowe lasy na Pomorzu, w zadumie umieścił między nimi kilka jezior, a potem, jak kropkę nad „i”, postawił siedzibę z białymi wieżyczkami. Następnie położył się w leżaczku i gładząc gęstą, białą jak mleko brodę, postanowił nie robić absolutnie nic. Była już zresztą niedziela.
Oceniając rzeczywistość  realistycznie, wypada jednak zauważyć, że swoje piękno Podewils zawdzięcza XV-wiecznym architektom i kilku późniejszym przebudowom. Ze względu na podłoże zamek powstawał na zapewniających mu stabilność dębowych palach. Nazwę zaś zawdzięcza kapitanowi Adamowi von Podewils, który otrzymał ten majątek w 1480 roku jako nagrodę  za uratowanie życia księciu Bogusławowi X.
Już wkrótce Krąg zasłynął z zabaw i przyjęć. Można to sobie wyobrazić – wykwintne dania, grajkowie, szelest sukien. Wszystko w niezwykłej scenerii lasów i jezior. I niby wszystko było w porządku, ale gdzieś tam... czaiło się Zło. Owo Zło pod postacią upiorów zamieszkało pod zamkiem, odcięto je jednak od świata żywych solidną ścianą.
Pewnego dnia zakochana para, która właśnie gościła w zamku, postanowiła zwiedzić mroczne piwnice. W korytarzu pojawił się wielki pająk; chłopak skoczył, by osłonić przed nim narzeczoną, ale uderzył w zamurowane niegdyś miejsce. Akurat wybiła północ. Ściana zaczęła trzeszczeć, wypadały gwoździe, sypały się cegły. Mroczna pieczara otworzyła się na powrót i nikt żywy nigdy już nie zobaczył kochanków. Gdzie są? To kolejna opowieść, okoliczni mieszkańcy zarzekają się bowiem, że pod zamkowym jeziorem znajduje się tunel. Wychodzi gdzieś na brzegu przy grobowcu jednego z Podewilsów. Zaczyna się w piwnicy, tam gdzie jest kuchnia, ale nikt nie zamierza go na powrót otwierać.



Właściwie wszystko było dobrze, póki nie usłyszałam historii o duchach.
Z początku spokojnie zajadałam szarlotkę, popijałam białe wino i pławiłam się w luksusach. Podewils jest do tego wprost stworzony. Owszem, można tu pożyczyć łódkę, rowery, ale... po co się tak męczyć? W Podewilsie, zamienionym na hotel, panuje pańska atmosfera. Może odźwierny przy bramie przebrany za groźnego ochroniarza to lekka przesada (pewnie dlatego parking kosztuje 30 zł za dobę), ale już kelnerki w sukniach z bufkami są jak najbardziej na miejscu. Pani w recepcji ma komputer ukryty w starej centralce telefonicznej, a właściciela całego interesu, jak na pana zamku przystało, najłatwiej spotkać ubranego w bryczesy. Południa mają tu klimat leniwego rodzinnego gniazda.
W ciepłe dni otwarte są drzwi na podjazd, w nich zaś przemykają cienie pokojówek układających kwiaty w szklanych wazonach. Na tyłach zamku znajduje się taras ozdobiony begoniami i nasturcjami. Tu w letnie wieczory stają lampiony dające miękkie, romantyczne światło. Goście siedzą więc do późnej nocy, patrzą w jezioro i nie robią nic, po prostu są.
– Kiedy kupiliśmy ten zamek, mieszkałem tu zupełnie sam. I czasami, całkiem nieoczekiwanie, zapalało się światło w różnych pomieszczeniach, słychać było, że ktoś tam jest, a przecież to niemożliwe – opowiedział mi obecny właściciel zabytku. – I teraz rzeczywiście czasami mam uczucie, że ktoś idzie obok korytarzem, szczególnie w nocy...
Kiedy z tą wiedzą przyszło mi samotnie przemierzyć drogę do sypialni... Korytarz, za dnia krótki i jasny, wieczorem nagle okazał się podstępnie kręty i pełen niespodzianek.
Może to ten rozpustny pastor albo alchemik podstępnie uwięziony w zamku? W tutejszych legendach spisanych przez Joannę Pierzchalską jest jedna o wędrowcu, który dawnymi czasy przybył do Kręgu. Kończyła się właśnie jesień. Nieznajomy ogrzał się przy kominku i zaczął snuć opowieści o dalekich krajach. Gościnni, choć już nieco zubożali Podewilsowie zaproponowali mu nocleg i przybysz – słynny alchemik – odwdzięczył się, zamieniając leżące na stole jabłko w złotą monetę. Henryk von Podewils natychmiast wyczuł w gościu złoty – w dosłownym tego słowa znaczeniu – interes. Zaproponował wędrowcowi ciepłą posadę na zamku, jednak ten, wolny i niezależny, odmówił. Podewils zamknął więc alchemika na strychu i za pomocą tortur wytłumaczył mu, że ma wyrabiać złoto. Któż by nie uległ takiej perswazji? Od tej pory magik produkował złote monety, a przy okazji pogłębiał wiedzę o magnesach, gwiazdach i kamieniu filozoficznym. W końcu używając czarów, udało mu się uciec z zamku. Dziwnym trafem jednak to jego właśnie uważa się do dziś za ducha opiekuńczego siedziby w Kręgu.
Poszłam obejrzeć ten strych – można dostać się tu klasyczną drogą, czyli schodami, albo absolutnie nowoczesną windą. W XVII wieku zamek przeobraził się w renesansową rezydencję, a dwa wieki póęniej dobudowano trzykondygnacyjne skrzydło, które stanowi wizytówkę całej siedziby. Pod koniec XIX wieku posiadłość przegrał w karty jej kolejny właściciel, zaś w pobliskim Warcinie zamieszkał żelazny kanclerz Otto von Bismarck.

Z Kręgu do Warcina można przejechać polnymi drogami, przecinając przy okazji maleńkie wioseczki i labirynt gęstych lasów. W przepięknym pałacu mieści się szkoła, prawdziwej uwagi wymaga jednak park. Znajduje się w nim cmentarz czarnych dogów, które były ulubieńcami Bismarcka. Zadbana zieleń otwiera się szpalerem na tył rezydencji, na małej górce stoi pawilon. W drodze przez las można nazbierać jagód i grzybów... Oj, magiczna to kraina. W lasach nieoczekiwanie wyrastają jeziora, jedno z nich ze względu na swoją urodę nazywane jest Morskim Okiem. Megality w pobliskim Borkowie są śladem wierzeń dawnych ludów, łączą w sobie kult zmarłych przodków i kult słońca. Sam Podewils jednak, co jeszcze raz przypomnę, stworzony jest do leniuchowania. Ostatecznie można pospacerować wokół jeziora i usiąść na ławeczce, z której na drugim brzegu widać dokładnie cały zamek. Wieczorem odbija się w wodzie tak idealnie, że wygląda jak piękna karta do gry.
Do 1944 roku w zamku Podewils mieszkał dr Karl Alexander von Ripenhausen. Nie zaznał wiele szczęścia. Ożenił się z Amerykanką, która zmarła razem z nowo urodzonym dzieckiem. Po śmierci Karla zamek został bez gospodarza, a najmroczniejsza jego historia wiąże się z końcem II wojny światowej. Radzieccy żołnierze wywieźli zeń i zniszczy- li, co się dało, potem do komnat weszli szabrownicy. Obiekt w szybkim tempie zamienił się w ruinę i przez wiele lat stał pusty. Uratowali go dopiero nowi właściciele, małżeństwo, które pragnie pozostać w cieniu, zaznaczając, że ich wizyówką jest sam Podewils. I rzeczywiście, zabytek odremontowano z takim pietyzmem, że został laureatem w konkursie Generalnego Konserwatora Zabytków. Z apartamentów w wieżach rozciąga się widok na wypielęgnowane rabaty, większość pokoi patrzy jednak na jezioro. Wanny w niektórych łazienkach są tak ustawione, że wystarczy nieco podnieść głowę, by zobaczyć taflę wody.
Po południu zaś miło zajrzeć do chłodnych wnętrz kościółka, dawnej kaplicy zamkowej, której początki sięgają 1580 roku. To niezwykłe uczucie dostać klucze i samemu wejść do tej niewielkiej świątyni, stojącej niemal tuż przy wjeździe do zamku. Cięższy klucz otwiera drewniane wrota, malutki kłódkę do kaplicy grobowej. Kłódka wisi na potężnej, kutej kracie, której odsunięcie to prawdziwa sztuka. Wysoka i ciężka otwiera się powoli, z lekkim zgrzytem... Tutaj pochowano Podewilsów, którzy spoczywają w kapiących symboliką i ozdobami sarkofagach. Anioły, lwy, trupie czaszki – wszystko miesza się w tym spektaklu śmierci. Zadziwiająco urokliwe jest to miejsce, że jest spokojne dodawać nie muszę, to wszak oczywiste...