Mówimy GPS, myślimy nawigacja w aucie. Skojarzenie jest właściwe, lecz „Global Positioning System” to nie tylko wyrafinowany „elektroniczny kompas”, który wozicie na szybie zamiast klasycznego atlasu z mapami! Poza tym nadużywanie sformułowania GPS to błąd, bo na świecie istnieją też inne systemy nawigacyjne. Rosjanie chwalą się swoim Glonass, Chińczycy mają coraz doskonalszy BeiDou Compass, a wciąż spóźniona Unia Europejska pracuje i rozwija system Galileo. Wszystkie są konkurencyjne dla amerykańskiego GPS, ale to ten ostatni działa najbardziej skutecznie.

Siatka satelitów GPS krążących bezustannie nad naszymi głowami pozwala ustalić dokładne położenie i odnaleźć się w przestrzeni. Ale służy też kontroli przestępców i ochronie samochodów przed kradzieżą, pomiarom prędkości, kierowaniu pociągami, samolotami i statkami, przydaje się w archeologii, rolnictwie, badaniach trzęsień ziemi lub – jak w przypadku naukowców ze Smithsonian Tropical Research Institute – do sprawdzania, dokąd tukany roznoszą nasiona gałki muszkatołowej.

Kiedyś GPS-y ważyły kilkadziesiąt kilogramów, dziś zostały zminiaturyzowane – najmniejszy odbiornik sygnału satelitarnego ma wielkość paznokcia noworodka  (urządzenie  OriginGPS ORG4472 mieści się w obudowie np. ultralekkich kamer). Stąd już tylko krok do pastylek z umieszczonymi w środku odbiornikami GPS. Jeśli taką łykniemy, da się nas namierzyć  niemal  wszędzie! Wprawdzie burzą się na to obrońcy prywatności, ale wobec coraz większego zagrożenia porwaniami kontrowersyjne  rozwiązanie może mieć przyszłość.

WYBIERZ INTERFEJS

W jaki sposób odróżnić „dobrą” nawigację od tej, która nam nie odpowiada? Wiele zależy od interfejsu urządzenia: układu i przejrzystości poszczególnych przycisków, logice ich współdziałania, intuicyjności obsługi i ogólnie pojmowanej ergonomii. Liczy się również prostota obsługi – nawigację powinniśmy umieć włączyć i z niej skorzystać bez studiowania dodatkowych fakultetów.

W samochodzie przydadzą się duże i wyraźne „klawisze” (w cudzysłowie, bo mechanicznych klawiszy oczywiście nikt nie stosuje – GPS-y mają ekrany dotykowe). Wprawdzie każdy producent nawigacji zastrzega, że wprowadzanie danych oraz wszelkie operacje z urządzeniem trzeba wykonywać na postoju, ale praktyka pokazuje, że wielu kierowców i tak nagminnie robi to w czasie jazdy. A może, żeby było bezpieczniej, należy wybrać GPS, w którym dane, np. cel podróży, wprowadza się głosowo, przez mikrofon pokładowego zestawu głośnomówiącego?  Wystarczy wypowiedzieć słowo „dom”, by nawigacja doprowadziła nas do wcześniej zapamiętanej pozycji. Czy można jeszcze bardziej uprościć obsługę? Można! Navigon w swoich najnowszych urządzeniach zastosował czujnik zbliżeniowy. Aby aktywować sterowanie głosem, trzeba dotknąć obudowy GPS-u. Nakreślenie palcem „falki” na ekranie przełącza w tryb wyszukiwania tzw. POI (point of interests, co można przetłumaczyć jako miejsca najczęściej wyszukiwane – od bankomatów i  stacji  benzynowych,  przez  sklepy, apteki i szpitale, po cenne zabytki czy muzea). Już samo machnięcie dłonią przed ekranem podsuwa najczęściej używane menu. Z  kolei  konkurencyjny  Becker w modelach Ready 50 i Active 50 zastosował  patent o  nazwie  SituationScan – interaktywny tzw. asystent potrafi dokonać analizy zachowań  kierowcy, a następnie – gdy zajdzie potrzeba – sam włącza przydatne funkcje. Jak to działa? Nawigacje Beckera potrafią zareagować np. na nagłe zjechanie z trasy – GPS błyskawicznie wyszukuje wtedy najlepszy objazd, podpowie, gdzie znajduje się przydrożny bar lub stacja paliw oraz automatycznie wykryje pobliskie parkingi (skoro kierowca zjechał z drogi, może jest głodny albo po prostu chce odpocząć).

BEZ MAPY ANI RUSZ

Interfejs to jedno, niemniej ważna jest również mapa – program kartograficzny, który pozycję z GPS łączy z siatką dróg, rzek i miejscowości. Jak ją wybrać? By pasowała do konkretnych potrzeb! Wiadomo, że te samochodowe są uniwersalne, ale nieco innych informacji potrzeba przy wspinaczce czy pieszych i rowerowych wyprawach. Na co zwracać uwagę? Na pewno na liczbę  punktów  adresowych, bo to w miarodajny sposób odzwierciedla dokładność mapy. Ważne są też wspomniane już punkty POI – im mapa ma ich więcej, tym większa szansa, że w potrzebie trafi my dokąd trzeba.

Prawdopodobnie najpopularniejsza dziś w Polsce Automapa XL nawiguje  z dokładnością nawet do jednego metra, zawiera dane o 3 mln punktów adresowych, drogach długości 658 tys. km oraz położeniu 116 tys. miejscowości. Na tym nie koniec! Oprogramowanie kryje  także  plany  34  tys.  miast,  informacje dla kierowców ciężarówek (ograniczenia tonażu, wysokości wiaduktów), a dzięki systemowi AutoMapa Trafic trasy podróży są wyznaczane z uwzględnieniem aktualnej sytuacji na drodze. Dla porównania konkurencyjna MapaMap Top widzi 2,6 mln punktów adresowych i 459 tys. km dróg. W teorii MapaMap wyda się słabsza. Ale tylko w teorii, bo pokazuje prawie 19 tys. km ścieżek rowerowych i 23 tys. km szlaków pieszych. W dodatku umie wyznaczać trasę według „polskich realiów”, a więc prowadzi po drogach o określonym typie nawierzchni, podaje kierunek ruchu na ulicach czy zakazy skrętu. Zastosowany w niej „płynny algorytm” pozwala decydować o kryteriach wyznaczania trasy. Do tej pory można było wybierać między trasą najkrótszą a najszybszą. W MapaMap kierowca ustawi sobie, czy podczas wyznaczania trasy większy nacisk ma być położony na jakość dróg, czy na jak najmniejszą odległość pomiędzy startem i metą (czyli może wybrać opcję „niemal terenową”).



GPS MA WIELE TWARZY

I to też trzeba wiedzieć! Nawigacje samochodowe wyglądają jak prostopadłościenne pudełka, ale ich odpowiedniki rowerowe (Garmin Edge 800), dla wodniaków (tzw. plotery ułatwiające przeniesienie  pozycji  z  mapy  elektronicznej na papierową), wędkarzy (Garmin Echo 550C – GPS z echosondą pokazującą, co pływa w wodzie), motocyklistów, piechurów (Magellan eXplorist) czy pilotów bardzo się różnią. Do najdziwniejszych należą zegarki nawigacyjne (np. fiński Suunto X10; prócz wysokościomierza, barometru i kompasu ma prosty odbiornik GPS, który pozwala – bez użycia mapy –  odnaleźć  właściwy  kierunek  np. w dżungli), „dżipiesowa” odzież dla narciarzy (przydaje się, gdy jej właściciel zgubi się w górach albo utknie przysypany lawiną; Szwedzi chcą za jej pomocą kontrolować pozycję swoich... dzieci) oraz gogle „satelitarne” Recon Zeal Optic Transcend (dzięki nim freeriderzy mogą odszukać drogę pośród nieopisanych w atlasach stoków narciarskich).

Za oceanem można kupić bardzo ciekawe urządzenie DeLorme InRe-ach, które prócz podawania pozycji i wyświetlania mapy umożliwia wysłanie sygnału SOS oraz – po sparowaniu z telefonem komórkowym działającym w systemie Android lub gadżetem DeLorme Earthmate PN-60 – może się połączyć i podawać pozycję na Facebooku czy Twitterze. Ten „kombajn nawigokomunikacyjny ” (nazwa wyłącznie na potrzeby tego tekstu; takie urządzenia nie mają jeszcze nazwy-odpowiednika w języku polskim) umie wysłać SMS-a, nawet gdy w pobliżu nie ma przekaźników, a właściciel InReacha znajduje się poza tzw. polem komórki. Ponadto umożliwia innym śledzenie naszego śladu na Google Maps. Amerykański gigant Garmin proponuje do takich celów jeszcze inne rozwiązanie: wzmocniony, odporny na kurz i wilgoć odbiornik GPS połączony z radiotelefonem. Garmin Rino spodoba się myśliwym, wędkarzom i tym wszystkim, którzy poruszają się z dala od cywilizacji.

TEREN WOJSKOWY? NIE DLA KOMPUTERA!

Świat już dawno stał się globalną wioską i to nie tylko dlatego, że w jego najdalsze  zakątki  możemy  dotrzeć w kilkadziesiąt godzin! Dzięki GPS-owi, ogólnodostępnym mapom satelitarnym, nie ma już na Matce Ziemi miejsc, które dadzą się ukryć przed oczami ciekawskich. Nie ma sensu wywieszać tablic z napisami „zakaz fotografowania” (nawiasem mówiąc, w Polsce od dawna już nie obowiązują), bo wszystko i tak można obejrzeć – oczywiście z perspektywy orbity – w pierwszym lepszym komputerze. Strefy uznane za strategiczne i tajne bywają czasami słabszej jakości, by nie dało się na nich rozpoznać szczegółów, ale do większości sekretnych zakamarków można zaglądać bez ograniczeń. Z GPS-em pod ręką, który pozwala namierzyć ich dokładną pozycję, ukrywanie się przed innymi po prostu traci sens.

JAK TO DZIAŁA

System GPS tworzą 24 satelity. Żeby określić fi nalną pozycję wraz z wysokością nad poziomem morza, urządzenie musi dysponować danymi z czterech satelitów. W praktyce wystarczy „odpalić” GPS, by po krótkim czasie odnaleźć miejsce, w którym właśnie się znajdujemy. Pozycja jest podawana w stopniach szerokości i długości geografi cznej lub – najczęściej – odzwierciedlana na specjalnej mapie.

Czy GPS zadziała na podziemnym parkingu lub w tunelu? Jeśli urządzenie włączymy wcześniej i na dodatek ma ono wysoką częstotliwość odświeżania pozycji oraz dobrze dobraną mapę elektroniczną, która „poinformuje”, że na pewnym odcinku nie będzie zasięgu – tak. Dlaczego? Bo nawigacja w jakimś stopniu „zapamięta” ruch i – jeśli oczywiście przestrzeń bez dostępu sygnału nie będzie na tyle długa, żeby GPS się zgubił – pokaże nasz ślad. Naukowcy pracują nad usunięciem tej niedogodności. Efekty już są: aparat fotografi czny Casio Exilim EX-H20G, który ma wbudowany odbiornik GPS, określa pozycję zdjęć „nawet w jaskini”.

Nawigacja w oparciu o satelity nie jest pomysłem nowym. Pierwsze udane próby takiego systemu przeprowadzono na początku lat 70. XX w. System GPS-Navstar został stworzony na potrzeby armii USA. Do dziś zresztą jego funkcjonowanie wciąż kontroluje amerykański departament obrony. Co to oznacza w praktyce? Nic lub... no właśnie. Jeśli zaszłaby taka potrzeba, wojskowi mogliby nawigację zablokować lub wręcz wyłączyć. Problem jest oczywiście czysto hipotetyczny, ale takiej możliwości nie da się wykluczyć. Trzeba pamiętać, że przed kilkoma laty sygnał GSP był sztucznie zaburzany, żeby wykluczyć możliwość wykorzystania go przez terrorystów w charakterze czułego namiernika np. rakiet. Mamy też dowody, że sygnał GPS można skutecznie zakłócić. Taki przypadek zanotowano w Korei Południowej. Agresywni sąsiedzi z północy w marcu tego roku testowali na swoim poligonie nowe urządzenia, które miały „ogłupiać” pociski sterowane przez GPS. Prawdopodobnie coś poszło nie tak i ustawiono zbyt mocny sygnał zagłuszający, bo w okolicach Seulu oszalały nie tylko nawigacje w telefonach i samochodach, ale też przestały działać telefony komórkowe.