Gdybym zamiast beduińskiej czapeczki miał na głowie idiotyczny kapelusz z rondem, pewnie poczułbym się teraz jak Indiana Jones. Przeciskam się przez ciasną w tym miejscu szczelinę wąwozu Al-Siq, wchodzę do głębokiej na 100 m kotliny i staję przed czymś, co na pocztówkach wydaje się jakąś komputerową symulacją. Potężna 43-metrowa fasada przywodzi na myśl i Akropol, i budowle starożytnego Rzymu czy Egiptu równocześnie. Z tym że tu wszystko wykute jest w skale! Szykowne kolumny, bogato zdobione, oryginalne kapitele, wyrafinowane płaskorzeźby, finezyjne gzymsy. To, co przed sobą widzę, nazywa się Al-Chazna, czyli Skarbiec Faraona. To przed nim stają na dłuższą chwilę zadziwieni Harrison Ford i Sean Connery, poszukiwacze Świętego Graala w filmie Indiana Jones i ostania krucjata. Ja stoję pewnie dłużej od nich, tak samo rozdziawiony i niedowierzający. Z większości tzw. nowych cudów świata, które widziałem, Petra robi największe wrażenie. Arabska tajemnica Podobnie jak ja zareagowali swego czasu brytyjscy oficerowie: Charles Irby i James Mangles, gdy dotarli tu w 1818 r. Naprawdę nie wiemy, do czego to porównać. Prawdopodobnie nie ma na świecie niczego, co przypominałoby to dzieło – pisali. To oni już w XIX w. rozpropagowali wiedzę o starożytnym mieście i to dzięki nim dość regularnie zaczęli tu przyjeżdżać turyści. Dziś jednak to nie Brytyjczyków, a Szwajcara Johanna Ludwiga Burckhardta uważa się za nowożytnego odkrywcę Petry. Ten podróżnik i orientalista ujrzał ją bowiem sześć lat wcześniej, tyle że jego raport ukazał się dopiero 10 lat później. By lepiej poznać Bliski Wschód, Burckhardt nauczył się arabskiego, dokładnie przestudiował Koran, a nawet przeszedł na islam i zaczął się nosić po beduińsku. Docierając do zaginionego miasta, posłużył się podstępem: okolicznym przewodnikom przedstawił się jako arabski szejk Ibrahim ibn Abd Allah, który pielgrzymuje do położonego w okolicy grobu proroka Aarona. Dzięki temu poznał drogę skutecznie ukrywaną przez kilka wieków przed obcymi. Gdyby został zdemaskowany, najprawdopodobniej dołączyłby do panteonu tych, którzy w skalnym mieście zostali na zawsze. Słowo „odkrycie” jest być może nadużyciem, ale fakt faktem, że od czasów wypraw krzyżowych do wizyty Burckhardta żaden Europejczyk tego miejsca nie odwiedzał. A przynajmniej nikt się tym nigdy nie pochwalił. Także nazwa Al-Chazna (Skarbiec) jest nieco na wyrost, bo zdaniem archeologów nikt nie trzymał tu kosztowności. Nie wiedzieli tego lokalni złodzieje, gdy na początku XX w. ostrzelali z karabinów stanowiącą serce gmachu czterometrową urnę, licząc, że posypie się stamtąd faraońskie złoto. Inna sprawa, że nikt też nigdy – przynajmniej w czasach nowożytnych – autorytatywnie nie określił, czemu ta widowiskowa budowla służyła. Najpopularniejsza z teorii głosi, że był to grobowiec jednego z nabatejskich władców Aretasa IV i jego żony. Z pewnością nie był to pałac, co potwierdza wnętrze Skarbca – ledwie cztery ciasne, skromne groty. Nic więcej. Przez ucho igielne Żeby tu dotrzeć, wstaliśmy o piątej rano. Tak, by tuż przed szóstą, gdy otwierają kasy, zameldować się przy bramie. Będziemy pierwsi – przed niezliczonymi grupami zorganizowanych turystów, którzy potrafią obrzydzić najwspanialsze nawet miejsce. Ale jest dobrze: dziś przed nami dotarł tu jedynie Abd Allah II ibn Husajn, król Jordanii, a i to tylko na ogromnym plakacie. Sympatyczna twarz, choć żałować należy, że nie towarzyszy mu małżonka, królowa Rania, powszechnie uchodząca za skończoną arabską piękność. Za siedem jordańskich dinarów (ok. 30 zł) mam szansę wypożyczyć turystycznego wielbłąda, konia lub osła. Za 20 mogę nawet przejechać się bryczką. Jak przyjadę tu kiedyś jako emeryt, zapewne skorzystam. Tym razem jednak spacer wąwozem wydaje się dużo większą atrakcją. Spod bramy mam trzy kwadranse marszu do Skarbca. Najpierw idziemy wyschniętym korytem rzeki Wadi Musa. Po drodze mijamy ruiny dawnych budowli i wykonane w miękkim piaskowcu tzw. dżiny, czyli ogromne sześciany będące niegdyś ołtarzami poświęconymi Duszarze, najważniejszemu z nabatejskich bóstw. Gdzieś pojawia się dzikie drzewko figowe, gdzie indziej rachityczny krzew. Poza tym skały, skały, skały... Po dwudziestu minutach marszu wchodzimy do wąwozu. Czym dalej, tym bardziej wąsko. Według legendy właśnie te cieśniny wąwozu miał na myśl biblijny autor, mówiąc o bogaczu i uchu igielnym. Jest coś na rzeczy, bo w czasie, gdy Biblia powstawała, nabatejska metropolia była u szczytu potęgi, a jej sława sięgała dużo dalej niż sąsiedniego Izraela. Petra po łacinie oznacza skałę, tak też, tyle że po hebrajsku (Selach), nazywana jest w Biblii, jednak Nabatejczycy nie używali tej nazwy. Ich miasto nazywało się Rqm, co oznacza „wielobarwne” i niewątpliwie ma to również swoje głębokie uzasadnienie. Piaskowiec, z którego wykuto metropolię, pod wpływem działających na niego żywiołów nie tylko zmienia kształt, ale i kolor. I tak mamy tu skały czerwone, żółte, różowe, pomarańczowe, szare, beżowe i kto wie, jakie jeszcze. Osada korzeniami sięga czasów paleolitu, kiedy to pomieszkiwali w niej myśliwi i zbieracze. Ale dopiero w III w. p.n.e., kiedy okolice sezonowej rzeki Wadi Musa zasiedlili Nabatejczycy, semicki lud pochodzący z południa Półwyspu Arabskiego, powstało w tym miejscu potężne miasto. W czasach świetności, na przełomie tysiącleci, liczyło 20–40 tys. mieszkańców. Impulsem do jego rozwoju było strategiczne położenie na przecięciu kilku ważnych szlaków handlowych, m.in. z Egiptu do Indii oraz z Syrii do południowej Arabii. Podróżujący w karawanach kupcy mogli tu znaleźć komfortowe, jak na ówczesne standardy, warunki noclegowe, wygodne miejskie łaźnie, świeżą żywność dla siebie, paszę dla zwierząt, mogli uzupełnić zapasy wody, a także rozerwać się w teatrze. Dzięki kupieckim kontaktom Nabatejczycy stali się z czasem prawdziwymi specjalistami w pośrednictwie handlowym. Przez ich ręce przechodziły najbardziej luksusowe towary: złoto, jedwab, kość słoniowa, korzenie, kadzidła oraz pachnidła.
A także np. bardzo pożądane w Egipcie masy asfaltowe używane do mumifikacji zwłok. W efekcie stosunkowo nieduże plemię przez długie lata było w stanie stawiać opór lokalnym potęgom: egipskim Ptolemeuszom i syryjskim Seleucydom, a także prowadzić podjazdowe wojenki z Żydami. Beduińska „kawiarnia”. Prawdopodobnie najlepsza kawa na świecie. (Fot. Blaine Harrington III/BEW) Apartament w jaskini Nie od razu jednak Petrę zbudowano. Początkowo Nabatejczycy, jak to nomadzi, spędzali noce w namiotach na skałach. Dopiero sukces handlowy w I w. p.n.e. zachęcił ich do inwestycji w nieruchomości. W mieście zaczęły powstawać kolejne nowoczesne budynki i infrastruktura. Poza złożonymi z jaskiń mieszkalnych apartamentowcami i pałacami możnych rosły świątynie, domy handlowe, monumentalne grobowce, bazary, teatry, drogi i akwedukty. Wszystko w stylu mocno eklektycznym, łączącym wpływy helleńskie, rzymskie, egipskie i syryjskie. Nabatejczycy jako wieczni tułacze wcześniej nie mieli pojęcia o architekturze, za to od czasu wzniesienia Petry mówi się już nawet o stylu nabatejskim. Jego przykładem jest amfiteatr, który w czasach świetności mieścił na trybunach aż 8 tys. widzów. Na arenie, podobnie jak w rzymskim Koloseum, oglądać można było walki gladiatorów i ujarzmianie dzikich zwierząt. Mocno już zniszczony obiekt wciąż imponuje świetnym wykorzystaniem warunków naturalnych i porządną akustyką. Trochę dalej dostrzegam zespół królewskich grobowców, w tym ten upamiętniający rzymskiego namiestnika Sextusa Florentinusa. To już znak całkiem innych czasów. Wraz z końcem I w. po Chrystusie przyszedł bowiem kres niezależnego państwa ze stolicą w Petrze. W ówczesnym świecie coraz mniej opłacalny okazywał się transport karawanowy, większość towarów na dłuższych trasach zaczęto przewozić drogą morską. By odwrócić trend, zirytowani Nabatejczycy próbowali nawet wspierać finansowo piractwo na Morzu Czerwonym, na niewiele się to jednak zdało. W 106 r. miasto zostało wchłonięte przez Imperium Rzymskie, stając się częścią nowej prowincji – Arabii. Pod nowym rządami przeszło kolejny etap w swoim rozwoju. Powstało mnóstwo nowych budowli – już dużo mniej eklektycznych. Z okazji wizyty cesarza Hadriana w 130 r. wybudowano okazały łuk triumfalny, a także szeroką ulicę z kolumnadami. Aby zobaczyć najpotężniejszą, a zdaniem niektórych także najpiękniejszą fasadę Petry, wspinam się 800 stromymi schodami na jedno ze wzgórz. Na górze czuję się tak, jakbym wszedł co najmniej na Mont Blanc. Nogi bolą, pot cieknie po plecach. Ad-Deir, czyli klasztor, stoi nieco na uboczu starożytnego miasta. Wędrówka, zwłaszcza w słońcu, nie jest dla każdego, ale naprawdę warto się pomęczyć, choćby dla panoramy, jaka roztacza się z góry. Sam klasztor, prawdopodobnie przez to, że jest sporo szerszy od Skarbca, w pierwszym kontakcie przytłacza. Brakuje mu lekkości formy. Mniej tu zdobień, intrygujących detali. Zdaniem wielu archeologów tej fasady po prostu nie zdążono ukończyć. Świetność Petry ostatecznie zakończyło trzęsienie ziemi z 363 r. Zniszczeniu uległa duża część skalnych budowli, wielu mieszkańców nie wróciło do dawnych domostw. W ciągu następnych kilku wieków miasto kompletnie się wyludniło. O Nabatejczykach zapomniano. Idąc tropem walecznego plemienia, jadę na niedaleką pustynię Wadi Ramm. Po drodze mam okazję przekonać się, że najlepszym środkiem transportu w Jordanii nadal jest wielbłąd lub osioł. Kiedy zjeżdżam w dół górską drogą, moje „prawie terenowe” audi wpada w poślizg na ostrym zakręcie. Jak się okazuje, prawa część drogi pełna jest piachu z pustyni, wskutek czego auto, po mojej interwencji, robi dwa piękne obroty: najpierw o 180 stopni w lewo, potem w prawo. Zatrzymuję się pół metra od przepaści. Mokry. Jeszcze chwila, a miałbym kwaterę w jednym z grobowców Petry! Marsowy krajobraz Na miejsce dojeżdżam późnym popołudniem. W świetle zachodzącego słońca obrazek jest kiczowaty niczym jeleń na rykowisku. Słabo brzmi wyeksploatowane do granic porównanie do „krajobrazu księżycowego”. Jeśli już szukać odniesień do kosmosu, to krwistoczerwone w tym świetle piachy i skały przywodzą na myśl krajobraz Marsa. Dwa tysiące lat temu wśród tutejszych skał stała nabatejska świątynia bogini Allat. Dziś w Wadi Ramm królują Beduini uważający się (zdaniem naukowców zresztą niesłusznie) za potomków Nabatejczyków. Na świetlanej przeszłości robią całkiem niezłe interesy! Tym bardziej że turystów jest tu wielu, coraz mniej dziwi więc, że romantyczni władcy pustyni na wielbłądy przesiadają się jedynie w godzinach pracy, później można ich spotkać raczej w dobrej klasy autach. Blisko sto lat temu miejsce to rozsławił Thomas Edward Lawrence, brytyjski oficer, archeolog i szpieg, który w latach 1917–1918 wziął udział w arabskim powstaniu przeciwko Turkom. Swe wspomnienia spisał w książce Siedem filarów mądrości. Na jej podstawie powstał potem głośny film Davida Leana Lawrence z Arabii, który w 1963 r. zdobył aż siedem Oscarów. Tytuł autobiograficznej powieści Lawrence’a pochodzi od nazwy góry wystającej dość nieoczekiwanie z piasków pustyni. Składa się na nią siedem monumentalnych skalnych ostańców z czerwonego piaskowca. To symbol i ikona Wadi Ramm, od nich wzięło się wspomniane siedem filarów mądrości. Warto jednak zobaczyć coś więcej. Choćby kanion Khazali, który wije się pomiędzy skałami nadzwyczaj wąsko. Niektóre przejścia to ledwie kilkudziesięciocentymetrowej szerokości kanały, a nad głową czasem podziwiać można nawet kilkaset metrów gołej skały. Do tego dziesiątki załomów oraz jaskiń. Poprawiam koszulę w kolorze „piasek pustyni”, na głowę zakładam zmiętoloną arafatkę. Tym razem nie czuję się już jak Indiana Jones, lecz pułkownik Lawrence chowający się tu przed Turkami. Petra Niepowtarzalną rozrywką jest kąpiel w Morzu Martwym. Mocno zasolony akwen gwarantuje możliwość unoszenia się na wodzie. (Fot. SHUTTERSTOCK) NO TO W DROGĘ: INFO ■ Powierzchnia:  89 tys. km².
■ Położenie: sąsiaduje z Syrią, Izraelem, Irakiem i Arabią Sau­dyjską.
■ Ludność: 5,3 mln.
■ Stolica: Amman.
■ Język: arabski.
■ Religie islam sunnicki 92 proc., chrześcijaństwo 6 proc., islam szyicki 2 proc.
■ Waluta: dinar jordański; 1 JOD = 4,3 zł.
  KIEDY ■ Najlepiej w marcu i kwietniu, kiedy kwitną kwiaty, a temperatury są bardzo przyjemne, ewentualnie we wrześniu i październiku. Latem temperatury są zabójcze. Zima to deszcze i chłodne noce. Petra - średnia temperatura. WIZA ■ Turystyczna wydawana jest przeważnie na cztery tygodnie, ale bez trudu można ją przedłużyć na kolejne trzy miesiące na każdym posterunku policji. Najbliższy konsulat Jordanii znajduje się w Berlinie.
■ Wiza kosztuje 10 dinarów. Można ją zdobyć także na przejściach granicznych.
  DOJAZD ■ Samolotem dolecimy do Ammanu za 1,6–1,8 tys. zł z przesiadką np. w Niemczech lub na Węgrzech. Inna opcja to lot z Warszawy do Tel Awiwu, a stamtąd do Jordanii drogą lądową. Powinno wyjść taniej ze względu na częste na tej trasie promocje. Niedogodność jest taka, że mając w paszporcie wizę izraelską, na pewno nie wjedzie się do pobliskiej Syrii.
  KOMUNIKACJA ■ Najpopularniejszym środkiem transportu w Jordanii są mikrobusy. Są łatwo dostępne i tanie (przejazd na trasie Amman–Petra to koszt 4,5 dinara). Kłopotliwe jest to, że odjeżdżają one zazwyczaj dopiero wtedy, gdy zbierze się komplet pasażerów.
■ Dobrym rozwiązaniem dla kilkuosobowych grup jest wynajęcie taksówki. W Jordanii są one stosunkowo niedrogie, a cenę zawsze jeszcze można zbić o 20–30 proc. Za wynajęcie taksówki na cały dzień trzeba zapłacić średnio 50 dinarów.
  BEZPIECZEŃSTWO ■ To jeden z najbezpieczniejszych i najbardziej przyjaznych Europejczykom kraj na Bliskim Wschodzie. Napady na turystów czy też kradzieże są tu rzadkością. W okolicach Petry należy jedynie uważać na naciągaczy mocno zawyżających ceny towarów i usług.
  ZDROWIE ■ Nie ma obowiązkowych szczepień, ale tak jak wszędzie w tej części świata na pewno warto zabezpieczyć się przed żółtaczką typu A i B, tężcem, durem brzusznym, polio, błonicą.
■ Trzeba też uważać na to, co się je, zwłaszcza unikać niemytych warzyw i owoców. Można narazić się na problemy żołądkowe i amebozę. NIEPEŁNOSPRAWNI ■ Do zwiedzania Petry niepełnosprawni mogą wynająć bryczkę z woźnicą. Gorzej jest w miastach i innych atrakcjach turystycznych. By dowiedzieć się czegoś więcej, na miejscu warto skontaktować się ze Stowarzyszeniem Rodzin i Przyjaciół Osób Niepełnosprawnych w Ammanie, tel. 0656 600 88. WARTO WIEDZIEĆ ■ Tak jak we wszystkich krajach arabskich, warto pamiętać o tym, że jeść i witać się należy jedynie prawą ręką. Lewa używana jest podczas ablucji w ubikacji, a więc jest w pewnym sensie „nieczysta”. POCZUJ KLIMAT ■ Film: Indiana Jones i ostatnia krucjata, reż. Steven Spielberg, prod. USA, (1989 r.); Lawrence z Arabii, reż. David Lean, prod. Wielka Bryt. (1962 r.). 
■ Powieść: Agatha Christie, Rendez-vous ze śmiercią, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2012. 
  WWW
■ www.visitjordan.com
■ www.lonelyplanet.com/jordan
■ www.rscn.org.jo