Komik i aktor Jamel Debbouze z właściwą sobie swadą parodiuje francuskiego dziennikarza, który ukryty w krzakach nadaje korespondencję z paryskiej dzielnicy arabskiej. To jeden z jego popisowych kabaretowych numerów; publiczność zwija się ze śmiechu. Choć niemal wszyscy to rodowici Francuzi, a artysta obśmiewa stereotypy, które nierzadko drzemią właśnie w ich głowach. Jamel, z pochodzenia Marokańczyk, z wyboru paryżanin, mógłby więc spytać jak kiedyś Mikołaj Gogol: „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!”.

Sprawdź swoją wiedzę na temat Francji. Rozwiąż quiz.
Ale nie pyta, w gruncie rzeczy nie może narzekać. Jest nad Sekwaną celebrytą, zwłaszcza odkąd w kultowej Amelii zagrał rolę Luciena, pomocnika gburowatego sklepikarza. Kilka lat temu w badaniach opinii publicznej Francuzi umieścili go na czele listy imigrantów, z których są dumni. Tuż za Zinedinem Zidanem, gwiazdą piłki nożnej, z pochodzenia Algierczykiem. Te przykłady pozytywnej integracji to wciąż wyjątki. Ciągle można odnieść wrażenie, że Paryż to tak naprawdę dwa oddzielne miasta odwrócone do siebie plecami. Jedno znane z pocztówek i katalogów – z wieżą Ei   a, Łukiem Triumfalnym i Polami Elizejskimi. Drugie, etniczne, wyznaczane takimi nazwami ulic jak Belleville, rue du Faubourg St-Denis, La Goutte d’Or oraz Château Rouge. Pełne gwarnych targów, arabskich sklepików, hinduskich restauracji i wróżbitów z Senegalu. Mniej eleganckie, ale nie mniej ciekawe.

WSZYSTKIE MECZETY PARYŻA

Jestem w Paryżu któryś raz, ale po raz pierwszy postanawiam zobaczyć to jego drugie oblicze. Ruszam w podróż dookoła świata bez przekraczania granic i wchodzenia do samolotu. Zaczynam od położonego w sercu Dzielnicy Łacińskiej Wielkiego Meczetu. Wzniesiono go już w 1926 r. za pieniądze rządu francuskiego – miał to być hołd złożony muzułmanom walczącym po stronie republiki w czasie I wojny światowej. Ma 33-metrowy minaret. Niebiesko-brązowo-białą mozaikę wykonali marokańscy specjaliści (podobno każdy metr kwadratowy składa się z 7 tys. elementów!). Dy wany sprowadzono z Damaszku, jeden z nich to dar Mohammada Rezy Pahlawiego, ostatniego szachinszacha Iranu. Minbar, czyli kazalnicę imama, ufundował król Egiptu Fuad. Budynek jest otwarty na niemuzułmanów – codziennie, z wyjątkiem piątków, można go zwiedzać z przewodnikiem, oglądając nie tylko salę modlitwy, ale też patio, bibliotekę oraz piękny ogród z fontanną symbolizujący raj. Meczet ma też swoje bardziej przyziemne oblicze – wejście od ulicy Geo? roy Saint-Hilaire prowadzi do przytulnej kawiarenki, restauracji, hammamu oraz sklepu z produktami z północnej Afryki. To jedyny obiekt w mieście, który wygląda jak meczet, choć w Paryżu istnieje jakieś 250 muzułmańskich domów modlitwy. Ogromna część z nich to zaadaptowane na potrzeby kultu pomieszczenia w piwnicach ubogich blokowisk zamieszkiwanych przez imigrantów. Nie ma szans, by bez znajomości adresu do nich tra? ć – najczęściej nie są w żaden sposób oznaczone. Mówi się nawet o „islamie piwnic”. To określenie świetnie oddaje dyskretną formę muzułmańskiej religijności. Oficjalnie rząd francuski nie może robić takich zestawień (w państwie obowiązuje ścisły rozdział religii od państwa), ale niektóre szacunki mówią nawet o milionie wyznawców Allaha w Paryżu i na jego przedmieściach. Muzułmanie są tu od dziesięcioleci, kiedyś byli stosunkowo mało widoczni. Jednak od 20–30 lat do głosu dochodzi pokolenie potomków imigrantów, które urodziło się już nad Sekwaną. Jego przedstawiciele mówią po francusku, tu kończyli szkoły, a dziś bez kompleksów demonstrują swoje dziedzictwo wyniesione z Algierii, Tunezji czy Maroka.

MAŁY STAMBUŁ NAD SEKWANĄ

Wyraźnie widać to w okolicach metra Pyrénées, zwłaszcza przy bulwarze Belleville. Czuję, że jestem poza Europą, tylko nie wiem: w Afryce czy Azji. Od lat 50. osiedlali się tu żydowscy imigranci (głównie z Tunezji), w późniejszych latach dołączyli muzułmanie z krajów Maghrebu. Ostatnio widać coraz więcej przybyszy ze Sri Lanki. Miejscowi kupcy żartują, że to jedyna na świecie ulica, gdzie obok siebie żyją w zgodzie wyznawcy judaizmu i islamu. Choć raczej należałoby powiedzieć: „naprzeciwko siebie” – parzystą stronę bulwaru zdominowały synagoga i sklepiki koszerne, po nieparzystej znajduje się meczet oraz rzeźnicy halal. O resztki francuskości walczy jedynie podupadający kabaret Zebra, miejsce tradycyjnej rozrywki paryżan. Jego dni wydają się już jednak policzone i niedługo pewnie będzie musiał ustąpić kolejnej palarni fajki wodnej albo sklepowi z produktami spożywczymi o nie do końca jasnym dla Europejczyka przeznaczeniu. Na plac Republiki mogę dojechać metrem, ale wolę pójść pieszo – ulicą Faubourg du Temple, która łączy ze sobą trzy światy: Azję, Afrykę i Antyle. Niedaleko znajduje się centrum kulturalne Pouya promujące kulturę irańską. Irańczycy to arystokracja wśród paryskich muzułmanów. Jest ich tu około 20 tys., większość to osoby wykształcone, nierzadko naukowcy, biznesmeni i artyści. Przybyli do Francji na początku lat 80., uciekając przed rewolucją Chomeiniego. Nic dziwnego, że w okolicy odbywa się sporo perskich przeglądów kulturalnych oraz wieczorów poezji. Irańska mniejszość staje się bardziej widoczna przed 21 marca, w święto Nowruz, czyli perski Nowy Rok. Tradycja wymaga, by tego dnia na stole znalazło się siedem przedmiotów, których nazwy zaczynają się na literę „s”. Podobno tu, w Paryżu, dochodzi do zabawnych sporów międzypokoleniowych: czy liczą się jedynie nazwy w języku perskim, czy także francuskim. W tym czasie mniejszość irańska obchodzi też święto ognia połączone z koncertami i piknikami, których ulubionym miejscem jest lasek Vincenne. Kierując się na północ, trafiam na ul. Faubourg-Saint-Denis, o której mówi się, że łączy Indie z Turcją. Wybudowany w 1828 r. pasaż Brady to niezwykły melanż egzotyki w europejskim opakowaniu. Restauracje i sklepiki rodem z Indii, Bangladeszu czy Pakistanu otwarte w eleganckich klasycyzujących budynkach. Nieprzypadkowo okolica nazywana jest Małym Stambułem. Zamieszkująca tu mniejszość turecka uchodzi za najtrudniej integrującą się grupę imigrancką nad Sekwaną. Turcja, w przeciwieństwie do krajów Maghrebu, nigdy nie była francuską kolonią ani protektoratem. Paryska społeczność Turków trzyma się trochę z boku, nawet w stosunku do innych muzułmanów, a główną barierą jest język. Turcy mają nawet oddzielne meczety, z których znaczna część znajduje się właśnie w okolicach Faubourg Saint-Denis.

MARABUCI I MECCA-COLA

Krótki spacer wystarczy, by przenieść się „na północ Afryki”, do dzielnicy La Goutte d’Or, czyli „Kropli Złota”. Nazwa wywodzi się z XIX w., kiedy produkowano tu wino o tej nazwie. Dziś pozostaje aktualna za sprawą licznych algierskich zakładów jubilerskich i biżuterii lśniącej w wystawowych oknach. Mnie bardziej urzeka jednak arabski suk, na którym znajduję wszystko: kostium tancerki brzucha, pęczki mięty i pietruszki, wreszcie budziki w kształcie meczetu z nagranym głosem muezina nawołującego do modlitwy. Krzykiem mody jest Koran z okładkami jak etui do płyt kompaktowych. Bardzo praktyczne – można go dyskretnie czytać w metrze, nie narażając się na wścibskie spojrzenia współpasażerów. Dla mnie jednak hitem jest mecca-cola, napój do złudzenia przypominający naszą colę. Ku swojemu zaskoczeniu dowiaduję się, że na rynku francuskim istnieje już od 10 lat, przez ten czas opanował cały muzułmański świat. Część dochodu przeznaczana jest na charytatywne organizacje islamskie. Położona kilka kroków dalej ul. Myrha to granica między paryską Afryką Północną i Subsaharyjską. Mijając wielki targ przy ul. Dejean, dochodzę do metra Château Rouge, którego okolice nazywane są paryskim Harlemem. Większość mieszkańców to imigranci z Senegalu, Mali, Komorów, Czadu czy Wybrzeża Kości Słoniowej. Jest głośno i kolorowo, jak w Afryce. Przy ul. Polonceau pod numerem 36 znajduję najdziwniejszy sklep, w jakim byłem w życiu, pełen dziwnych płynów, amuletów, pachnideł. To punkt zaopatrzenia paryskich marabutów. Ci świątobliwi mędrcy muzułmańscy obdarzeni szczególnym błogosławieństwem Boga cieszą się wielką popularnością wśród wyznawców Allaha ze środkowej Afryki, będących z jednej strony pod wpływem mistycyzmu sufickiego, a z drugiej – ciągle silnych tradycyjnych wierzeń animistycznych. Paryscy marabuci nikomu nie zaglądają w paszport ani nie wymagają wyznaniowych deklaracji – za 40 euro, za pomocą tajemnej mikstury, talizmanów i kadzidełek, każdego uleczą z nieszczęśliwej miłości, zapewnią zdrowie, a nawet powodzenie u płci przeciwnej. Ich popularności nie zmniejsza fakt, że są dość ostro zwalczani przez działające   w mieście bractwa muzułmańskie uważające ich działalność za przejaw wypaczenia islamu i zabobonu. Zresztą tu, w okolicach bulwaru Barbes, co krok można się natknąć na broszurki reklamujące ich usługi z numerem telefonu, pod który trzeba zadzwonić, by się umówić na seans. Klientela to głównie ubogie imigrantki z czarnej Afryki, ale pewna kulturowa fascynacja marabutami jest widoczna także wśród rodowitych paryżan. Pojawiła się na przykład moda na zbieranie ulotek reklamujących świętych mędrców znad Sekwany.




Ale są też tacy, których fascynacja kulturą islamu jest głębsza. Ich mekką (nomen omen) jest wybudowany w latach 80. 11-piętrowy Instytut Świata Arabskiego, jeden z najbardziej zdumiewających i modernistycznych budynków Paryża. Dzięki niezwykłemu połączeniu motywów orientalnych ze stylistyką szkła i aluminium stał się symbolem przenikania się kultur arabskiej i francuskiej. Najlepszym tego przykładem są sterowane fotokomórkami maszrabijje, prześwitujące okiennice w stylu arabskim, które rozszerzają się lub zwężają w zależności od nasłonecznienia z zewnątrz. Architektura budynku robi nie mniejsze wrażenie niż sama kolekcja muzealna prezentująca zbiory 22 krajów (głównie z Syrii i Tunezji).

Na 9. piętrze znajduję marokańsko-libańską restaurację Le Zyriab. Przez wielkie okna wpada światło Montmartru, a z tarasu widokowego mogę podziwiać wieże katedry Notre Dame. W z głośników płynie muzyka rai. Wywodzi się ona z Oranu i można by ją nazwać algierskim folkiem, gdyby nie fakt, że ostatnio jest bardziej popularna we Francji niż w krajach Maghrebu. A wszystko dzięki piosenkarzowi Khaledzie, którego Aicha 15 lat temu podbiła najpierw francuskie, a później europejskie listy przebojów. Może to znak, że dwa Paryże będą żyły nie tylko obok siebie, ale i ze sobą?

INFO
Powierzchnia: 105 km2.
Ludność: 2,3 mln, aglomeracja – 12 mln. Język: francuski. Waluta: euro, 1 euro = ok. 4 zł.