Ma pan napęd na cztery koła?

To tutaj obowiązkowe – mówią mi policjanci, którzy zatrzymują mnie u podnóża gór Al-Dżabal al-Achdar. Mieszkam w Omanie od czterech lat, znam drogi, a raczej bezdroża tego kraju całkiem dobrze. Policjanci sprawdzają jeszcze moje prawo jazdy, ubezpieczenie. Wszystko w porządku. Jadę dalej, w kierunku Wadi Bani Habibm, małej i opuszczonej wioski przyklejonej do stromej skały. Wieś zbudowana jest z kamienia i mułu. Przypomina mi meksykańskie pueblo, jakie widziałem kiedyś na zdjęciach klasyka amerykańskiej czarno-białej fotografii Ansela Adamsa. Przysiadam na skale i rozkoszuję się wiatrem. Jest środek lata.

Światła na dinozaura

Zapuszczając się w głąb pustyni, zawsze jadę  blisko śladów, jakie pozostawili poprzednicy. Zaginięcie między wydmami może skończyć się tragicznie! Mam w Omanie kilka ulubionych tras. Jedna z nich liczy 190 km i prowadzi ze stolicy kraju na południowy wschód do Ramlat Al Wahiba. To stary beduiński trakt, którym w przeszłości szły karawany. W północnej części jest kilka turystycznych kampów dla wygodnickich i praktycznie nic więcej. Część południowa trochę przypomina afrykańską sawannę. Sporo zielonych drzew, małych krzaków, ostrych traw. Wydmy też są, ale inne – małe, nieprzekraczające czterech metrów, z jasnego piasku. Ogromna przestrzeń, dzika i cicha, gdzie nawet Beduini zapuszczają się rzadko. Spędzam noc blisko drogi. Rano kieruję się na zachód. Moim celem jest Al-Huqf.

O tym miejscu dowiedziałem się przypadkowo kilka lat  temu od pracownika lokalnej firmy naftowej. Twierdził, że jest magiczne, tajemnicze i będę zachwycony. Przeszukałem internet. I nic. No prawie nic – tylko, że w Al-Huqf są skały. Podobnie w Muzeum Historii Naturalnej w Maskacie. Postanowiłem sprawdzić sam. I oniemiałem! Z zachwytu, a chyba także podświadomego lęku. Bo zobaczyłem skamieniałe zoo. Spore, często 10-metrowe skały przypominają swoimi kształtami prehistoryczne gady. Jest ich kilkanaście, wszystkie skupione w promieniu dwóch, może trzech kilometrów. Największe wrażenie kamienne dinozaury robią nocą, oświetlane snopem samochodowych reflektorów. Śmiganie między nimi po zmroku dostarcza sporej dawki adrenaliny. Tak też jest tym razem. Rano parzę mocną kawę   i korzystając z krótkotrwałego porannego chłodu, ruszam na południowy wschód, w kierunku półwyspu Barr al-Hikman. Po drodze zatrzymuję się jeszcze po paliwo w Mahout.

Miasteczko jest jakby z planu filmu science fiction przedstawiającego katastroficzną wizję przyszłości. Akurat trwa piaskowa burza. Wieje monotonny, świdrujący psychikę wiatr. Między chatkami zbitymi ze starej dykty przewalają się tumany kurzu. Na ulicach nikogo nie ma. Na jedynej w okolicy stacji benzynowej tankuję samochód, w lokalnym hoteliku jem birjani, czyli ryż na ostro z kurczakiem. Chwila odpoczynku jest konieczna. Od pyłu i gorącego powietrza bolą mnie oczy. Ruszam w kierunku oceanu. Marzy mi się wieczorna kąpiel w falach. Chcę zmyć z siebie piasek i zmęczenie.

Między niebem a piaskiem

Wiatr nieco zelżał i poprawiła się widoczność. Ale i tak niczego nie widać. Bo tam nic nie ma. Barr al-Hikman to chyba najbardziej płaskie miejsce, jakie w życiu widziałem. W dodatku zupełnie puste. Idealnie równa i twarda piaszczysta powierzchnia stykająca się z równie bladym, rozpalonym słońcem niebem. Jedynym elementem zakłócającym tę nicość są pokłady białej soli pokrywającej piaszczystą nawierzchnię. Jadę szybko. Wiem, że po prawie 60 km pustki czeka mnie nagroda – otwarty ocean i nieco chłodniejsze nadmorskie powietrze. Docieram tam pod wieczór. Na plaży parzę herbatę „po iracku”, czyli mocną i słodką. Szum morza szybko mnie usypia.

Rano muszę zdecydować, dokąd się kierować. Wodzę wzrokiem po mapie. Może sprawdzę oddalony o jakieś 150 km teren, na którym znajdują się jedne z najstarszych skał na świecie? Dno praoceanu, warstwy liczącej więcej niż miliard lat. Opowiedział mi o nich znajomy niemiecki geolog. Miejsce nie ma żadnej konkretnej nazwy, ale wskazówki kolegi są wystarczająco dokładne. Zwietrzałe, poszarpane przez czas skaliste wzgórza, zielone drzewa i piaszczyste diuny w kolorze cynamonu. Skały na Cynamonowej Pustyni (to jej oficjalna nazwa!) są tak kruche, że po dotknięciu rozsypują się na drobne płytki. W każdą szczelinę skał natychmiast wdziera się piasek i pustynna roślinność, jakby walcząc o skrawek cienia.

Po kilku godzinach kręcenia się po okolicy postanawiam skierować się w stronę Wadi Shittal, szerokiej kotliny oddalonej o blisko 50 km. Ruszam asfaltową drogą nr 32. Przecina Cynamonową Pustynię. Na małej stacyjce Al­-Maha uzupełniam paliwo. Jazda po bezdrożach z pełnym bakiem zawsze podnosi morale!

Marzę o tym, żeby w końcu zjeść coś w normalnych warunkach, przy stole. Po 70 km trafiam do miasteczka Dukm. Zatrzymuję się w małej knajpce, gdzie serwuje się jakieś piekielnie ostre indyjskie potrawy. Nieważne! Wszystko sprawia mi dziś przyjemność, nawet konwersacja o niczym z pakistańskim kierowcą, który siedzi obok. Mówię, że moim celem jest Dukm Rocks Garden. To tysiące głazów o przedziwnych kształtach. Na miejscu robię zdjęcia jak oszalały. Są tu i gigantyczne kamienne bilardowe kule, są skały o kształcie nosorożca, ogromnej kury czy roześmianej gęby cyrkowego klauna! Muszę tu wrócić, i to nie z cyfrakiem, ale z mamiyą 7.

Połów szczęścia

Do Madrakah dojeżdżam na zachód słońca. Sceneria jak z Mad Maxa! Miasteczko mogłoby konkurować tylko z Mahout. Rachityczne chatynki ledwo opierają się wiatrowi,   w centrum ogromne wrakowisko starych samochodów. Wszystko postawione bez ładu i składu. Nagle w lusterku widzę miejscowego rybaka w leciwym błękitnym land cruiserze 40, pewnie ze dwa razy starszym ode mnie. Jedzie w kierunku przystani. Ruszam za nim. Od dłuższego czasu chciałem sfotografować pracę rybaków w tym miejscu. Na przystani spotykam już tylko kilka osób. Umawiamy się na jutro na połów. Nocuję między łodziami. Wcześnie rano zabieram się na łódź z trzema rybakami, Bengalczykami. Płyniemy z dużą prędkością wzdłuż pionowej skały w kierunku łowiska. Siedzę podkulony, próbuję ochronić twarz i aparat przed drobnymi kropelkami słonej wody, które wypełniają przestrzeń. Pierwszy raz od wielu dni jest mi naprawdę zimno. Po blisko godzinie zatrzymujemy się. Bengalczycy zaczynają łowić. Narzekają, że szczęście im nie sprzyja. Na brzegu okazuje się, że kilka innych załóg trafiło lepiej, na ławice pięknych ryb. Zaczyna się ważenie i ładowanie połowu do skrzynek z lodem. Na drugi dzień będzie można kupić te ryby na bazarze w Muskacie albo Dubaju.

Koło siódmej wieczorem przystań spowija cisza. Rybacy  pojechali do domów. Zostałem sam. Wycieńczony siadam na plaży. Nie mam siły ruszyć się z miejsca. To były naprawdę intensywne dni. Ale właśnie dobiegła końca moja wyprawa. Na drugi dzień o świcie powoli ruszam z powrotem do Maskatu. Już grzecznie, nie zjeżdżając z drogi nr 32.

NO TO W DROGĘ

INFO:

Powierzchnia: 310 tys. km2.
Język: arabski, angielski powszechnie znany.
Ludność: 3,3 mln.
Religia: islam, jedyny kraj muzułmański, w którym większość (ok. 75 proc.) stanowią ibadyci.
Waluta: rial omański (OMR), dzieli się na 1000 baisa. 1 rial = 7,5 zł.

 


Oman najlepiej odwiedzać między październikiem a marcem. Uwaga! W listopadzie i grudniu temperatura na pustyni może spaść do 5°C. W drugiej połowie maja w Maskacie potrafi być nawet 55°C. Bardzo męcząca jest też wówczas ogromna wilgotność.

Wiza turystyczna kosztuje 20 riali. Najwygodniej kupić ją na lotnisku w Maskacie. obywatele Unii Europejskiej nie mają problemów z jej dostaniem.

Tylko z przesiadką, np. liniami Lufthansa, Swiss air, KLM, Turkish Air. Ceny biletów w promocji od 1,6 tys. zł.

Publiczny transport na miejscu  praktycznie nie istnieje. Najwygodniej w jednej z licznych wypożyczalni lub lokalnym biurze podróży wynająć samochód 4x4, najlepiej z kierowcą. W interiorze napęd na cztery koła jest obowiązkowy.

Polskie prawo jazdy jest honorowane tylko z aktualną wizą turystyczną i przy autach z wypożyczalni (czerwone numery rejes-tracyjne). Samochodów prywatnych (żółte numery) nie można prowadzić bez omańskiego prawa jazdy. Koszt litra benzyny to 120 baisa, czyli 80 gr. kultura jazdy w omanie jest dużo niższa niż w Europie, stąd liczne wypadki.

Z Maskatu do Salali lata samolot, koszt biletu ok. 75 riali. Zazwyczaj są trzy rejsy dziennie. Lot trwa 1,5 godz.

Oman jest krajem spokojnym i bezpiecznym. Kradzieże należą do rzadkości. Mieszkańcy akceptują turystów z zachodu, o ile ci respektują lokalne obyczaje. Nie wypada chodzić po ulicach w zbyt skąpym stroju. Wyjątkiem są hotelowe baseny, plaże i siłownie. Sytuacje konfliktowe zdarzają się bardzo rzadko.

W okolicach Ramlat al Wahiba  należy unikać kontaktów z młodymi Beduinami, zwłaszcza w nocy. Bywają nieprzewidywalni.

W kraju panuje prohibicja. Alkohol mogą kupić tylko turyści, – w hotelach albo w lepszych restauracjach, jest jednak bardzo drogi.

Meczet Sułtana Qaboosa w Maskacie, znany jako Wielki Meczet, to największa tego typu konstrukcja w omanie. Jego pięć minaretów (najwyższy ma ponad 90 m) symbolizuje pięć filarów islamu. Wnętrze oświetla 35 żyrandoli z kryształami swarovskiego.

Przy okazji zwiedzania starego  miasta w Maskacie warto zobaczyć portugalskie twierdze Dżalali i Mirani z XVI w., które znajdują się na nabrzeżu, oraz Pałac sułtana Qasr al Alam.

W Maskacie zakupy najlepiej  robić na suku Matrah. Znajdziemy tu m.in. przyprawy, mirrę, srebrną i złotą biżuterię, kaszmirowe szale. Podstawowy sprzęt turystyczny dostępny jest w miejscowych supermarketach. Osobiście polecam kempingowanie pod gołym niebem.

W poszukiwaniu zieleni najlepiej pojechać do Salali. Warto wybrać się za miasto i zobaczyć malownicze doliny poprzecinane strumieniami. W lesie baobabów podziwiać można potężne drzewa, z których najstarsze, datowane na 2 tys. lat, ma ok. 3 m średnicy.

Nie ma polskiej ambasady  w Omanie, na miejscu jest jedynie konsulat honorowy. Więcej na stronie polskiej ambasady w Rijadzie: www.rijad.polemb.net.

www.polacywomanie.org

W razie pytań można również kontaktować się z panią Reginą Dąbrowską, która mieszka w Maskacie od 14 lat i chętnie służy radą. reginadab@gazeta.pl

Czas: 14 dni Koszt: 3 tys. zł (plus bilet lotniczy 2 tys. zł)

3 SPOSOBY NA OMAN

Jedzenie:

Szawarma zawinięta w płaski arabski chleb kosztuje 300 baisa, takie proste jedzenie jest zasadniczo dostępne wszędzie.

W małych restauracjach prowadzonych przez Turków, Libańczyków czy Hindusów lunch kosztuje od 3 do 7 riali.

Luksusowa kolacja z butelką wina i wyszukanymi potrawami w restauracji Muskatu potrafi kosztować nawet 50–60 riali.

Nocleg:

Właściwie w całym kraju można rozbić namiot (nie ma żadnych opłat za biwakowanie). 

Nocleg w Holiday Inn w Maskacie kosztuje 50–60 riali. Tanie hotele przy suku oferują pokoje od 30 riali. 

Hotel al Bandar w kompleksie Shangri-La’s Barr al Jissah Resort & Spa, 15 min od centrum Maskatu. Ceny pokoju od 200 riali.