Nigdy nie zapuszczałam się drogą dalej niż do skrętu na półwysep Prasonisi, to teraz pojadę przed siebie. Że to nie będzie stracony dzień, wiem już ze szczytu pierwszego wzniesienia. W dole pojawia się pocztówka z morzem. Wygląda jak równo maźnięte pędzlem. Tuż przy brzegu błyszcząca w słońcu jasnoniebieska krecha płycizny, dalej po horyzont nasycony granat. Parkuję na poboczu.

Dlaczego nigdy tutaj nie pływamy? Odpowiedź przychodzi po kilku krokach: kamienie. Prasonisi jest za to jak wielka piaskownica. Można układać latawce na brzegu bez obaw, że o coś się podrą. A podczas przerw w pływaniu wylegiwać się na nagrzanym piachu. To luksus, gdy wszędzie wzdłuż wybrzeża ciągną się plaże z szarych otoczaków. Nie lubię takich frazesów, ale przyznaję, do Praso – bo tak się tu mówi o półwyspie – pasuje jak ulał: to mekka surferów. I choć rezerwat, co roku tłumy rozbijają się na dziko na pobliskich wydmach. A kiedy w okolicy pojawia się policja, wszyscy czmychają z namiotów i kamperów do knajpki, przeczekać nalot.


Nektar bogów

Wygląda na to, że Grecy nie są służbistami, bo dziki kemping trwa w najlepsze. Pięknie tu. Z jednej strony niemal gładka tafla – to Morze Śródziemne. Kusi, ale jak ci latawiec spadnie do wody, a jak ja dopiero uczysz się go podnosić, kłopot murowany. Bo wiatr zwykle wieje od lądu i każda chwila szamotaniny oddala cię hen od niego. Z drugiej, bezpiecznej strony za to zawsze są fale. To Morze Egejskie – może i cię nie wywieje, ale porządnie skotłuje. Nie raz dobrą godzinę po skończonym pływaniu, w pobliskiej Katavii, w knajpce U Louisa, gdzie trzeba przyjść na aksamitną musakę albo mistrzowsko przyrządzoną jagnięcinę, słona morska woda chlustała mi z nosa prosto w talerz. No cóż, przy kieliszku cierpkawej retsiny o charakterystycznym żywicznym zapachu, mojej ulubionej, da się znieść takie drobne upokorzenia. To wino jest dla mnie esencją greckich wysp. I smakuje niezmiennie na każdej.

Po odpoczynku jadę 90 km dalej, na przeciwległy, północny kraniec wyspy, do miasta stołecznego. Tam też ulokowała się większość luksusowych hoteli. Ilekroć spaceruję po porcie Mandraki, myślę o tych czasach, kiedy w jego wejściu witał żeglarzy monumentalny posąg boga słońca Heliosa. Dziś stoją tam tylko dwie kolumny z rzeźbami łani i jelenia – zwierzęta są w herbie wyspy. Kolosa Rodyjskiego, nazywanego jednym z siedmiu cudów starożytnego świata, zniszczyło trzęsienie ziemi w 227 r. p.n.e. (parę wieków później skorodowane resztki sprzedali na złom Arabowie), ale ja wciąż widzę go oczami wyobraźni.

Starówka w Rodos, w moim prywatnym rankingu, jest najpiękniejsza na wyspach. Nie przeszkadzają mi nawet tłumy turystów. Rozumiem ich, tu jest co zwiedzać. Stoi parę meczetów pamiętających czasy podboju osmańskiego. Z wieży zegarowej, tej blisko meczetu Sulejmana Wspaniałego, będzie najlepszy widok na okolicę. Za to w meczecie Hassana Paszy szemrze bizantyjska fontanna. Jeśli kogoś interesują zbiory sztuki sakralnej, znajdzie je w Pałacu Wielkich Mistrzów, gdzie w czasach krzyżowców mieszkali najznamienitsi z nich. Chwila przerwy na espresso w jednej z knajpeczek otacza jących centralny punkt starówki – plac Arystotelesa – i można ruszać do marmurowych XV-wiecznych Łaźni Tureckich albo dalej, poza mury starówki. Jakieś 3 km od centrum miasta, na szczyt Monte Smith, żeby przespacerować się wśród kolumn świątyni Apollina. Łowcy artefaktów pamiętających czasy Hellady powinni też odwiedzić Lindos.

Z portu Mandraki za 20 euro da się dopłynąć tam w dwie godziny. Miejsce piękne, niewielka zatoka, w której cumuje parę jachtów. A na wzgórzu świątynia Ateny i twierdza. Żeby się tam dostać, trzeba się piąć 300 m w górę wąską ścieżką prowadzącą przez miasteczko.

Ktoś powie, same ruiny. A niechby. Kiedy na greckiej ziemi myślę o naszym dziedzictwie, kulturze, zawsze czuję lekkie drgnięcie w sercu.


Rajski ogród

Pamiętam, jak na innej z wysp, Kos, ukradkiem gładziłam korę starego platana. Mówią o nim drzewo Hipokratesa; wygląda na wiekowe – czy jego ręką sadzone, nie wiem. Ale to miejsce i Asklepion zrobiły na mnie wrażenie, dawna świątynia i starożytne centrum medyczne zostało zbudowane w III w. p.n.e. właśnie na cześć Asklepiosa, boga zdrowia i medycyny. Hipokrates uczył się tam i leczył. Na receptę przepisywano w jego czasach hipnotyczny sen – nie miałabym nic przeciwko. Swoją drogą byłam pewna, że śnię, kiedy Grek wypytywany o to, co mam na Kos zobaczyć, wysłał mnie do lasu.

Zapisał na karteczce niewymawialny ciąg: Profi tis Ilias-Katsoundria-Mesovouno-Ampella, narysował, jak jechać, nie chciał zdradzić nic, poza tym, że będę zachwycona. Jechałam powoli i wtedy je usłyszałam. Krzyku pawi nie można pomylić. A ich tam były setki. Fruwających, spacerujących, z rozłożonymi ogonami i nie. Byłam zachwycona, mając taki ekskluzywny pokaz. Na Kos jest i tak niewielu turystów, do tego królestwa pawi dociera garstka. I podejrzewam, że wszyscy oni spotykają się w Termach Embros.

Takie przynajmniej miałam wrażenie, zbliżając się do siarkowego źródełka wypływającego ze skały i wpadającego do morza. Blisko brzegu ułożono murek z kamieni – tworzy niewielki owalny basen. Gorąca woda (prawie 50°C) miesza się tam z morską. Do term z miasta Kos można dojechać autobusem. Sporo jest rowerzystów. Na wyspie wytyczono długie trasy wzdłuż wybrzeża. Warto podjechać do malowniczych wiosek z bielonymi kamiennymi domami, w Tigaki czy Kampos kupić oliwę i pomidory. A potem zjeść je na plaży w jednej z zatok – może w Kefalos z widokiem na miniwysepkę i kapliczkę z niebieskim dachem. Cudo.

 

DOJAZD

■ Na Kos można dolecieć z Polski z przesiadką w Atenach, cena biletu to ok. 700 zł w dwie strony. Podobnie jest z podróżą na Rodos. Najkorzystniej jest polecieć bezpośrednio czarterem wykupionym w jednym z biur podróży.

W przypadku wysp greckich korzystne może być wykupienie wycieczki wraz z hotelem i przelotem. Ceny pakietów zaczynają się od 1,5 tys. zł w hotelu dwugwiazdkowym z wyżywieniem.

Znajdź najkorzystniejszą ofertę:

■ Na wyspy pływają też promy z Aten i innych europejskich miast, np. Wenecji, Triestu lub Ankony. Kalkulacje cen na: promy.pl.


TRANSPORT

■ Warto wynająć auto. Ze znalezieniem wypożyczalni nie będzie kłopotu. Ważne, żeby w ofercie było tzw. pełne ubezpieczenie i brak limitu kilometrów. Cena ok. 120 zł/dzień.

■ Autobusy są wygodne i tanie, bilet w mieście kosztuje 1 euro, a między miastami od 2 do 5 euro.

 

Rachela Berkowska