Lekcja historii

Idziemy ciasnym podziemnym korytarzem. Z lewej słychać odgłosy bombardowania, z prawej – nerwowy głos żołnierza; rzecz jasna w języku Angeli Merkel. Tu biurko niemieckiego oficera, tam – drewniane piętrowe prycze, w których leżą manekiny wystrojone w uniformy z epoki. Do tego atrapy dawnej broni, elementy garderoby, stare meble, garnki, kubki czy ebonitowe telefony. Przez dobre kilkadziesiąt minut czuję się tu jak na planie programu Bogusława Wołoszańskiego. Wszystko odtworzone jest z ogromnym pietyzmem, dbałością o szczegół. Mroczny klimat hitlerowskiego posterunku jest tu wyczuwalny do dziś.

Bunkry Blüchera, o których mowa, to w tej chwili jedna z największych atrakcji turystycznych Ustki i znakomita lekcja historii II wojny światowej. W czasach świetności było tu stanowisko artylerii przeciwlotniczej, teraz to „park historii i rozrywki”. Można tu postrzelać plastikowymi kulami z kilku karabinków na strzelnicy, zagrać w paintball, poszukać skarbów z wykrywaczem metali, trafić do tarczy z łuku, a na koniec zaopatrzyć się w militarne gadżety w sklepie przy wyjściu. Zwłaszcza latem odbywają się tu również biesiady przy ognisku i koncerty, kwitnie życie kulturalne i towarzyskie.

Z bunkrów już tylko krok do usteckiego portu i efektownej kładki, która łączy dwa brzegi rzeki Słupi i dwie części miasta, znacznie skracając drogę mieszkańcom i turystom. Wybudowana za kilka milionów złotych potężna konstrukcja oparta na pylonie była sensacją już ponad kilka lat temu, tyle że niedługo po uruchomieniu zaczęła wpadać w niebezpieczne dla pieszych drgania i ją zamknięto. Ponownie ruszyła pod koniec kwietnia. Jest otwierana pomiędzy 10 a 18 – co godzinę, na kwadrans. A jeśli znów coś się zepsuje, zawsze można przepłynąć na drugi brzeg motorówką.

W piachu po pachy

Po wschodniej stronie najlepiej można poczuć klimat zadbanego nadmorskiego kurortu w starym stylu. Podczas gdy w wielu miejscach na polskim wybrzeżu wciąż króluje stylistyka bazaru, na którym kupić można mydło i powidło, a przede wszystkim setki ton chińskiej tandety, tu widać rękę dobrego zarządcy. Co tu dużo mówić, Ustka wygląda rasowo.

Pierwsze, co rzuca się w oczy zaraz po przyjeździe, to zabudowa szachulcowa. Białe (przeważnie) domy przepasane przekątnymi i prostopadłymi brązowymi dechami. Po latach zaniedbań włodarze Ustki wrócili do korzeni – konsekwentnie restaurują stare rybackie chaty i zgrabnie wkomponowują je w tkankę miejską. Wszystko jest spójne, harmonijne. Zwyczajnie ładne. Naprawdę niewiele tu słowiańskiego chaosu, który nad Bałtykiem w sezonie zwyczajowo eksploduje formami najdziwaczniejszymi z dziwacznych.

Jednak podstawowym powodem, dla którego do Ustki ściągają co roku tysiące turystów, jest szeroka piaskowa plaża, a w zasadzie dwie. Nie bez znaczenia jest fakt, że kurort może się pochwalić ekocertyfikatem Błękitnej Flagi. Coś dla siebie znajdą tu i miłośnicy plażowania, i wielbiciele plażowej siatkówki. Rodziny z dziećmi i single. Rozrywkowi i samotnicy. Choć może w szczycie sezonu ci ostatni powinni raczej poszukać czegoś poza samym miastem, na jednej z równie malowniczych plaż na wschód od Ustki, np. w niedalekim Orzechowie. Na tym najpiękniejszym w Europie piasku można spędzić nie tylko weekend, ale i całe wakacje.

 

Warto wiedzieć

■ NOCLEG
Hotel Rejs. Wygodne i stylowe miejsce ze świetną kuchnią, 200 m od plaży. Od 250 zł za noc. Droższą i bardziej luksusową opcją jest hotel Grand Lubicz – z rozbudowaną strefą spa i obracającą się kawiarnią na dachu. Ceny: od 400 zł.

■ JEDZENIE
Jeśli nadmorski kurort, to ryba. Dobre opinie zbiera np. smażalnia Itaka, ul. Czerwonych Kosynierów 22.

■ ROZRYWKA
Bunkry Blüchera można zwiedzać w godz. 9–21 (w sezonie), ceny biletów: 14 zł (dorośli), 9 zł (dzieci).  

Rowerem nad morzem. Np. popularnym Szlakiem Zwiniętych Torów.  Biegnie on nasypami poniemieckich linii kolejowych przez Przewłokę, Wytowno, Machowinko,  aż do Rowów. Po drodze m.in.: zagrody szachulcowe, XIX-wieczny kościół i przystań rybacka.

Maciej Wesołowski