Patriarsze Prudy to nieduży staw i skwer wokół niego, położone w centrum Moskwy. Ciche i zielone. Otoczony lipami plac tak jak za czasów Michaiła Bułhakowa pełen jest drewnianych ławek. I tak jak dawniej nie ma tu tłumów. To co się zmieniło, to że nie jestem skazany jak bohaterowie Mistrza i Małgorzaty na ciepły napój morelowy z taniej budy. Dzięki specjalnej platformie można teraz wypić niezłe piwo na środku jeziorka, z widokiem na ławki pod drzewami. To na nich demoniczny profesor Woland opowiadał dwóm zadziwionym literatom „prawdziwą historię Jezusa i Poncjusza Piłata”, dodając przy tym znamienne słowa, że „cegła nigdy nikomu nie spada na głowę ni z tego, ni z owego”.

Z kawiarni można wypatrzeć miejsce, w którym rozegrała się pierwsza z powieściowych tragedii, a więc ulicę Małaja Bronnaja. Tam gdzie nieszczęsna Annuszka z książki Bułhakowa rozlała olej słonecznikowy, a piękna komsomołka prowadząca tramwaj obcięła głowę profesorowi Berliozowi, nie ma już torów tramwajowych. Jest za to modna kawiarnia Margarita, upiększona nieco abstrakcyjnym graffiti nawiązującym do scen z Mistrza... Można tu zjeść świetne bliny, barszcz lub stek z łososia w sosie kawiorowym, popić morsem, czyli napojem z żurawin, i słuchając rosyjskiego jazzu lub afrykańskiego folku, przywołać w pamięci jedną z najsłynniejszych scen w historii literatury.

Patriarsze Stawy jako miejsce, w którym rozpoczyna swoją powieść życia, Michaił Bułhakow wybrał nie przypadkiem. Tu umawiał się na pierwsze randki ze swoją drugą żoną – Lubow Białozierską, a także trzecią – Jeleną Szyłowską, która zdaniem wielu stała się pierwowzorem powieściowej Małgorzaty (sam pisarz był dla niej bez wątpienia mistrzem, dla niego w dramatycznych okolicznościach porzuciła męża generała). Do dziś nic się w tej kwestii nie zmieniło. Latem niemal na każdej ławce można tu spotkać zakochane pary.

Stwierdzić tu należy, że mieszkanie to – numer 50 – od dawna cieszyło się, jeśli nie złą, to w każdym razie wątpliwą sławą. Jeszcze dwa lata temu właścicielką jego była wdowa po jubilerze, Anna de Fougerais, 50-letnia szanowana przez wszystkich i nader zapobiegliwa matrona, która trzy ze swoich pięciu pokoi odnajmowała sublokatorom.

Z Patriarszych Prudów leniwym spacerkiem w kilka minut dostaję się na Sadowoje Kolco, jeden z ogromnych komunikacyjnych pierścieni okalających Moskwę. W latach 1921–1924 tu, przy Sadowej 10 (w powieści: Sadowa 302-A), mieszkał sam pisarz. Tutaj też swoją kwaterę ma Woland i jego diabelska świta: Korowiow vel Fagot, Asasello i „wielki niczym świnia” kot Behemot. Tu ma również miejsce słynny bal u Szatana.

Mieszkanie znajduje się w szóstej klatce, na czwartym piętrze. Nie sposób zabłądzić, bo prowadzą do niego wymalowane farbą strzałki, przedstawiające powieściowych bohaterów graffiti i dziesiątki napisów w rodzaju: Woland, wróć! albo też: Diabeł istnieje, Kocham Mistrza czy Śmierć warta jest tego, by żyć, miłość warta jest tego, by czekać.

Za czasów Bułhakowa mieszkanie numer 50, gdzie toczy się akcja, było tzw. komunałką, a więc dzieliło je kilka rodzin. Pisarz spędził tu pierwsze, najtrudniejsze lata po przeprowadzce z Kijowa do Moskwy. Żyjąc tu – jako nieznany i niedoceniony wciąż jeszcze twórca – musiał znosić upokorzenia, biedę, a nierzadko i głód. Bułhakow zajmował jeden z pięciu pokoi wspólnie z pierwszą żoną Tatianą Łappą. Ich sąsiadami byli: komisarz milicji z żoną, piekarz i prostytutka z synem. Spotykali się we wspólnej kuchni i łazience.   I szczerze się wzajemnie nie znosili. Mimo ciągłego zgiełku i ciasnoty na Sadowej powstała jedna z pierwszych jego powieści: Biała gwardia.

Przed rewolucją właścicielem całej kamienicy przy Sadowej 10 był lokalny potentat Pigit, stąd nazwa, która do niej przylgnęła: Dom Pigita. Mieszkanie miał tu między innymi Piotr Konczałowski, dziadek reżyserów Andrieja Konczałowskiego i Nikity Michałkowa, a bywali u niego Siergiej Prokofiew, Aleksy Tołstoj czy Fiodor Szalapin. Przewijali się poeci, z Jesieninem na czele. Teraz w diabelskim mieszkaniu znajduje się tzw. muziej-kwartira, czyli muzeum jak mieszkanie. Autentyczne biurko Bułhakowa, fotele, rozrzucone rękopisy... W dużym pokoju urządzono kawiarnię. Stoi tu też pianino, na którym gościom czasami przygrywa obecny właściciel. Można tu dostać pyszną rosyjską herbatę i ciasteczka.


Bileterzy opowiadali niestworzone rzeczy. Opowiadali między innymi, że po zakończeniu niezwykłego seansu niektóre obywatelki biegały po ulicy nieprzyzwoicie porozbierane, i różne inne historie w tym guście. Skromny i spokojny Łastoczkin, słuchając gadaniny o tych wszystkich cudach, mrugał tylko oczyma i zupełnie nie wiedział, co ma począć.

Tuż obok kamienicy na Sadowej jest wejście do moskiewskiego metra, na stację Majakowskaja. Ironią losu jest, że patronem sąsiadującego z mieszkaniem autora Mistrza i Małgorzaty przystanku kolejki jest poeta Włodzimierz Majakowski, którego – jako Riuchina – Bułhakow określił w powieści jako „skretyniałe beztalencie” z „obłudną fizys”, a jego twórczość „nadętymi wierszydłami”.

Zanim jednak ruszę dalej, zahaczam o stojący przed skrzyżowaniem Sadowej z Twerską, tuż przed wejściem na stację, Teatr Satyry, czyli powieściowy Teatr Varietes. To tu podczas seansu czarnej magii Korowiow vel Fagot rozdawał zachwyconej publiczności tysiące rubli, zaś Behemot zdekapitował konferansjera Żorża Bengalskiego. Przed teatrem nie ma letniej estrady, bufetu czy strzelnicy, zachował się za to powieściowy błękitny szalet, z którego Behemot i Asasello brutalnie uprowadzili administratora Warionuchę.

W latach 30. Bułhakow napisał dla Teatru Satyry sztukę Iwan Wasiliewicz zmienia zawód – o Iwanie Groźnym, który przenosi się w czasie, do lat 30. właśnie. Już wtedy sam nazywał swoją sytuację „pisarskim unicestwieniem”. Komunistyczni krytycy, bojąc się o własne kariery, miażdżyli niemal każdą z jego prac. Na polityczny prikaz kolejne teatry zrywały z nim współpracę. Pisarz, po krótkim okresie prosperity, znów klepał biedę. By przeżyć, skłonny był przyjąć nawet posadę nocnego stróża. W Mistrzu i Małgorzacie, która w pełnej wersji ukazała się dopiero 33 lata po śmierci pisarza, swego rodzaju zemsty na krytykach dokonuje Małgorzata. Już jako wiedźma, wywołując przy tym piekielny hałas, demoluje mieszkanie krytyka Łatuńskiego, który zniszczył literacką karierę jej Mistrza. Dokonuje się to w siedzibie Dramlitu, przy zaułku Bolszoj Nikołopieskowskij, pod numerem 84. Do dziś można odnaleźć też latarnię na Arbacie, o którą o mało nie roztrzaskała się początkująca czarownica, lecąc na szczotce. Sam Arbat to tradycyjna ulica artystów, przy której spotkamy i pomnik Bułata Okudżawy, i stragany z matrioszkami. Przede wszystkim jednak niezwykłych ludzi.

W pobliżu Arbatu, najbliżej stacji Kropotkinskaja, znajduje się inne ważne dla powieści miejsce – zaułek Mansurowskij, i suterena pod numerem 9, w której Mistrz pisał swoją opowieść o Poncjuszu Piłacie. Budynek wygląda niepozornie, łatwo go przeoczyć. A jednak do dziś, ku udręce mieszkańców, nachodzą go wielbiciele książki. W rzeczywistości pracownia mistrza Bułhakowa, niezwykle przypominająca tę z powieści, mieściła się przy Wielkiej Pirogowskiej 35a, gdzie do śmierci mieszkała jego druga żona. Tam też zachowało się sporo pamiątek po pisarzu: regały z książkami, maszynopisy, rysunki, plakaty, lampa.

Mistrz zeskoczył z siodła, opuścił jeźdźców i pobiegł na skraj wzgórza. Czarny płaszcz wlókł się za nim po ziemi. W pierwszej chwili zakradły się do jego serca smutek i żal, ale niebawem ustąpiły miejsca słodkiemu niepokojowi, cygańskiemu podnieceniu włóczęgi.

Z Teatru Satyry już tylko krok na Twerską. To tam Mistrz po raz pierwszy spotkał Małgorzatę, która niosła niepokojąco żółte kwiaty. Szły Twerską tysiące ludzi, ale zaręczam panu, że ona zobaczyła tylko mnie jednego i popatrzyła na mnie nie to z lękiem, ale jakoś tak boleśnie. – Podobają się panu moje kwiaty? – zapytała. I dziś na Twerskiej można dostrzec kwiaciarki. A także liczne budki z pierożkami i piwem Bałtika. Ale też drogie restauracje i nocne kluby. Prowadząca z lotniska Szeremietiewo do placu Czerwonego arteria, która ma nawet 14 (!) pasów ruchu, łączy w sobie przeciwności. Tu, gdzie wieczorami parkują naj  droższe auta świata i znajduje się jedna z najbardziej ekskluzywnych restauracji w Europie – Puszkin, można spotkać też licznych bezdomnych i tabuny „nieprizornych”. To 11-, 12-letni ogoleni na zapałkę chłopcy żyjących z drobnych kradzieży i napadów.

 



Twerską, a następnie skręcając w lewo w Twierski Bulwar, dochodzę do powieściowego Domu Gribojedowa (bulwar Twierski 25), czyli siedziby Massolitu, zbiurokratyzowanego zrzeszenia radzieckich literatów. Jego przewodniczącym był nieszczęsny profesor Berlioz. Kamienica nigdy nie należała do Gribojedowa, w co wątpi nawet narrator Mistrza..., znana była zaś jako Dom Hercena. W kremowym, staroświeckim piętrowym domu, stojącym przy okrężnych bulwarach w głębi wątłego ogrodu, obecnie mieści się Instytut Literacki. Wchodzę bez prestiżowej pisarskiej legitymacji, ale już nie uświadczam powieściowych frykasów: przepiórek po genueńsku, sterleta z szyjkami rakowymi w srebrnym naczyńku, flaków po polsku czy sandacza au naturel. Tutejsza kuchnia nie jest ani tania – jak utrzymywali Bułhakowowscy literaci, ani smaczna. Ja dostaję jesiotra drugiej świeżości.

 

Na koniec koniecznie trzeba dotrzeć na Worobiowe Gory. U Bułhakowa ku spokojnej przyszłości odlatują stąd Mistrz i Małgorzata, tu też kończą swój ziemski rekonesans Woland i jego podwładni. To wciąż miejsce szczególne. Tu, zgonie z tradycją, po zaślubinach nowożeńcy piją szampana, fotografują się i wypuszczają w niebo gołębie. No i to najlepszy w mieście punkt widokowy. Stąd świetnie widać miasto pełne piernikowych wież monasterów i rozpryśniętego w szkle na drobne kawałeczki słońca.

Sam Bułhakow leży na cmentarzu Nowodiewiczym, w kwaterze MChAT-u, dla którego pracował w czasach biedy.

CZAS: 3 dni

KOSZT: 1,5 tys. zł (bez biletu lotniczego)