Marcin Dzierżanowski: Zazdrości Pan Kopernikowi? On patrzył w rozgwieżdżone niebo. Pan głównie w ekran komputera… Aleksander Wolszczan: ...„który jest bezduszny, odczłowieczony”. To dość powszechny mit, na szczęście kompletnie nieprawdziwy. Nie jestem przedłużeniem komputera, lecz badaczem, który patrzy w nieznane. M.D.: Ale jednak w monitor, nie w gwiazdy. A.W.: Tyle że ten komputer nie jest barierą, lecz łącznikiem. Współpracuje z teleskopem, który z kolei wycelowany jest w niebo. Wyłaniający się z takich obserwacji obraz na ekranie może być naprawdę emocjonujący. Wręcz magiczny.   M.D.:  I nie ma nudy? A.W.: Ani trochę. Niezależnie od czasów i narzędzi obserwacyjnych badanie nieba zawsze fascynuje i pobudza do refleksji. M.D.: Na przykład: „Czy jest Bóg”? A.W.: Ciekawe, że jestem o to ciągle pytany w Polsce. W Stanach prawie nigdy… M.D.:  Denerwuje to Pana? A.W.: Nie. W końcu zasadniczym celem nauki, którą uprawiam, jest odpowiedź na pytanie o początek wszechświata. A stąd już tylko krok do metafizyki. M.D.:  Pan na swój prywatny użytek ma jakąś odpowiedź? A.W.: Moją reakcją jest świadomość, że musimy się pogodzić z sytuacją, w której pewnych rzeczy nie wiemy. I być może nigdy się nie dowiemy, bo nasza zdolność postrzegania jest niewystarczająca. M.D.:  W czasach oświecenia ludzie wierzyli, że poznanie wszystkiego to tylko kwestia czasu. A.W.: Jako ludzie żyjemy „tu i teraz”. Zostaliśmy ukształtowani tak, by optymalnie funkcjonować w określonym środowisku. Nasze oczy widzą określone barwy, słuch słyszy określony zakres dźwięków. Siłą rzeczy także rozum jest daleki od ogarnięcia całej rzeczywistości, cokolwiek to naprawdę oznacza. M.D.: Jak rozumiem, paradoksalnie to jest nasza siła. Dzięki tym „ograniczeniom” możemy egzystować. A.W.: To prawda. Ale musimy też uznać, że jak mówił Szekspir, są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się naszym filozofom. W tym sensie zamiast twierdzić w stu procentach, że coś jest, bezpieczniej po prostu niczego nie odrzucać. Dla mnie Bóg jest tym wszystkim co znajduje się poza granicami poznania. Niczego więcej na temat Jego istnienia czy też nieistnienia nie wiem. M.D.: A życie poza Ziemią? A.W.: Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jest.   M.D.: A jednocześnie nikt nigdy nie znalazł na to konkretnego dowodu. A.W.: Wierzę, że go znajdziemy. Kto wie, czy nie w tym lub następnym dziesięcioleciu. M.D.: Dlaczego akurat my, a nie ludzie tysiąc lat przed nami albo tysiąc lat po nas? A.W.: Żyjemy w szczególnym okresie rozwoju ludzkości. W ostatnich latach rozwój nauki o kosmosie przyspieszył w sposób bezprecedensowy, w dramatyczny sposób poszerzyliśmy naszą wiedzę o pozasłonecznych układach planetarnych. Z powodu ogólnego kryzysu badania w tej dziedzinie nieco spowolniły, nie zmienia to jednak faktu, że tego biegu nie da się powstrzymać. Jesteśmy jeden krok od tego, by odkryć, że we wszechświecie nie jesteśmy sami. M.D.: To będzie przewrót na miarę Kopernika? A.W.: W tym sensie, że nasza Ziemia po raz kolejny będzie musiała zejść z tronu. Najpierw zdetronizował ją Kopernik, udowadniając, że wcale nie leży w centrum wszechświata. Potem okazało się, że Słońce nie jest niczym nadzwyczajnym w naszej Galaktyce, podobnie jak ona sama w ogromnym wszechświecie. M.D.: A potem Pan dołożył swoje, pokazując, że nawet nasz układ planetarny jest tylko jednym z wielu. A.W.: Prawdziwym przełomem będzie jednak świadomość, że nie jesteśmy sami. M.D.: Poczujemy, że jesteśmy pyłkiem? A.W.: Jako astronom mam to poczucie od dawna. Ale wcale nie prowadzi mnie to do pesymizmu. Bo przecież człowiek, choć nie jest w centrum wszechświata, potrafi go coraz lepiej rozumieć i poznawać. M.D.: Jest jednak wobec niego kompletnie bezradny. A.W.: I tak, i nie. Oczywiście, nie mamy wpływu na wybuchy supernowych. Ale jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, że w przyszłości uda nam się na przykład zapobiec zderzeniu Ziemi z asteroidą.   M.D.: Astronomowie uratują świat? A.W.: W tym sensie, że z odpowiednim wyprzedzeniem zidentyfikują zagrożenie. Późniejsze działania to już jednak sprawa inżynierów. M.D.: Którzy zniszczą zagrażający nam obiekt? A.W.: Niekoniecznie. Proszę sobie na przykład wyobrazić taki obrazek: lecimy do asteroidy z wielkim kubłem białej farby. Oblewamy ją z jednej strony, przez co silnie wzrasta różnicowy efekt ciśnienia promieniowania słonecznego. Przez to zmianie ulega trajektoria lotu obiektu i przelatuje on w bezpiecznej odległości od nas. Brzmi fantastycznie, ale moim zdaniem to w ogromnym uproszczeniu jeden z możliwych scenariuszy. M.D.: Umie Pan mówić prosto o skomplikowanych rzeczach. Niektórzy naukowcy tego unikają. A.W.: Popełniają błąd. Wiedza nie może być przywilejem nielicznych. Świadome, dobrze wyedukowane społeczeństwo to skarb. Pewne rzeczy trzeba wyjaśniać już dzieciom. M.D.: Pan pamięta swoją pierwszą obserwację nieba? A.W.: Chyba każde dziecko patrzy w gwiazdy i marzy o odkryciach. Tylko trzeba mu tę pasję pomóc podtrzymać, a potem rozwinąć. U mnie zrobił to ojciec, który nocą pokazywał mi niebo, nazywał gwiazdy, łączył je w gwiazdozbiory. M.D.: Mimo że był profesorem ekonomii? A.W.: Jako naukowiec interesował się światem, miał sporą wiedzę na różne tematy. Dysponował też całkiem pokaźną biblioteczką z literaturą popularnonaukową. Dla mnie ta biblioteka to był prawdziwy skarb. Później na strychu stworzyłem też swoje małe obserwatorium z samodzielnie wykonaną lunetą z soczewek okularowych. W pewnym momencie całą tą astronomią byłem już nawet trochę znudzony. Po maturze chciałem na przykład zostać dziennikarzem.   M.D.: Na szczęście poszedł Pan na astronomię. A.W.: Kiedyś żartowałem, że z lenistwa. W liceum byłem finalistą olimpiady astronomicznej i na ten kierunek miałem wstęp bez egzaminów. Ale tak naprawdę zadecydowała fascynacja, którą w sobie rozbudziłem i która z czasem wcale nie zmalała. Bardzo chciałem coś na niebie odkryć!   M.D.: Spełniło się po latach. A.W.: Mnie samemu trudno uwierzyć, że aż tak dosłownie. M.D.: Co Pan poczuł, kiedy odkrył pierwszą planetę poza Układem Słonecznym? A.W.: To był proces. Bo najpierw trzeba opracować model, dopasować do niego dane, później sprawdzić, czy to wszystko do siebie pasuje. Emocje narastają stopniowo, człowiek w pewnym sensie się do tego odkrycia przygotowuje. M.D.: I nie było konkretnego momentu, kiedy mógł Pan krzyknąć: „eureka!”? A.W.: Był! Gdy sprawdzając swój model, zobaczyłem, że wszystko pasuje idealnie. M.D.: Podniecenie? A.W.: Ogromne. Czułem potrzebę, żeby natychmiast się tym z kimś podzielić. Pierwszą napotkaną osobą był znajomy astrofizyk w windzie. M.D.: Pojawia się strach, że ktoś w tych obliczeniach znajdzie błąd? A.W.: Tak, ale ten lęk też jest na swój sposób podniecający. Pomyłki są wpisane w rozwój, działalność naukowa to w pewnym sensie ciągłe błądzenie. „Nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go…”. Postęp polega na tym, że od czasu do czasu te nasze błędy udaje się skorygować. M.D.: Wielu przez całe życie tylko goni. Pan króliczka złapał. A.W.: To dziwne, ale w takim momencie obok satysfakcji pojawia się uczucie pustki. „Co teraz?”. M.D.: Nobel? A.W.: No tak, to kolejne dyżurne pytanie w każdym wywiadzie, jakiego udzielam... M.D.: To poproszę o dyżurną odpowiedź. A.W.: Jestem realistą i wiem, że wielu hipotetycznych „pewniaków” nigdy się tej nagrody nie doczekało. Dlatego moje szanse noblowskie nie spędzają mi snu z powiek. Oczywiście, taka nagroda, oprócz satysfakcji, miałaby duże znaczenie promocyjne dla dziedziny nauki, którą się zajmuję. Ale zapewniam, że jest mi dobrze także bez Nobla. M.D.: A nie jest Panu trochę smutno, że być może naukowe dokonanie życia ma Pan już za sobą? A.W.: Pewnie rzeczywiście wyżej już nie podskoczę. Ale nadal prowadzę badania, które mnie fascynują i ekscytują. Nie ma nudy ani frustracji.
 
M.D.: Rok temu nagrodę Grand Prix w konkursie Travelery dostała Janina Ochojska z Polskiej Akcji Humanitarnej. Podobnie jak Pan, skończyła astronomię w Toruniu... A.W.: Pamiętam ją jako studentkę. Byłem wtedy młodym naukowcem. M.D.: Janka zajęła się czymś zupełnie innym niż Pan, ale niewątpliwie łączy Was pasja życia. Czego uczy patrzenie w gwiazdy? A.W.: Mądrego dystansu do świata, który jednak nie wywołuje bierności, lecz pobudza do działania. Bo patrzenie w niebo to tak naprawdę patrzenie w przyszłość! Odkrywca pierwszych planet pozasłonecznych - prof. Aleksander Wolszczan. (Fot. Piotr Bujnowicz/Forum)