Mateusz Waligóra ma na swoim koncie m.in. przejście pustyni Gobi, trawers Grenlandii czy przejście wszystkich znakowanych szlaków pieszych w Tatrach. Tym razem podejmuje się kolejnego wyzwania. Planuje samotnie i bez wsparcia z zewnątrz zdobyć biegun południowy. Przed nim 60 dni wędrówki, podczas której będzie się poruszał na nartach, ciągnąc ze sobą pełny ekwipunek na saniach, ważący 120 kilogramów. Do pokonania ma 1200 kilometrów.

Wyprawa rozpocznie się w zatoce Hercules Bay na brzegu lodowca szelfowego Ronna, by zakończyć przy stacji badawczej Amudsen-Scott na biegunie południowym. Po zdobyciu bieguna solo Waligóra dołączy do grona zaledwie trzech osób z Polski, którym wcześniej się to udało. Są to:

  • Marek Kamiński (1995 r.),
  • Małgorzata Wojtaczka (2017 r.),
  • Jacek Libucha (2020 r.).

O przygotowaniach do wyprawy z Mateuszem Waligórą rozmawiała Magdalena Bryś.

Mateusz Waligóra o przygotowaniu do wyprawy na biegun południowy. Czego boi się najbardziej?

Magdalena Bryś: W tym roku w czerwcu razem z Łukaszem Superganem ukończyliście trawers Grenlandii. Później latem przeszedłeś sam wszystkie znakowane szlaki piesze w Tatrach. Zdążyłeś się zregenerować przed kolejną wyprawą?

Mateusz Waligóra: Nie czuję się gotowy fizycznie. Chociaż sama Grenlandia była ostatnim testem przed biegunem. Na szczęście udało mi się znaleźć oparcie w osobie Łukasza Supergana, ponieważ takich wypraw jak na Grenlandię nie można było zrealizować samemu. Łukasz okazał się partnerem doskonałym. Wróciliśmy do domów w pełni zadowoleni i zdrowi, bo często po takich wyprawach wraca się wykończonym.

Dwa tygodnie po tym, jak wróciłem z Grenlandii do Polski, byłem już w Tatrach. Przyznam, że miałem pewną obawę o moje kolana po miesiącu chodzenia po płaskim, które mogły sobie nie poradzić ze stosunkowo dużymi przewyższeniami. Uważam, że po przejściu szlaków w Tatrach był najlepszy moment na wyruszenie na biegun. Jednak wtedy złapałem infekcję, a oprócz tego musiałem dopinać formalności i budżety. Ostatnie miesiące spędziłem głównie przed komputerem. Wiem, że nigdy tak długo nie przygotowywałem się do wyjazdu i wyprawy, jak tym razem. Jednocześnie czułem, że jestem źle przygotowany. Teraz to się dzieje i w pełni poddaje się temu, co ma nastąpić i po prostu chcę cieszyć się z tego.

Mateusz Waligóra wyrusza samotnie na biegun południowyMateusz Waligóra ze sprzętem na wyprawę. / fot. Damian Ochtabiński

Dlaczego to znów kierunek polarny i skąd ten pomysł?

Pomysł na biegun drzemie we mnie już od dawna. Wydaje mi się, że po raz pierwszy pojawił się, kiedy byłem w gimnazjum lub liceum. Wtedy, zainspirowany książkami podróżników, zacząłem spędzać bardzo dużo czasu blisko natury, szczególnie nad nieodległym od mojego domu jeziorem Nyskim (woj. opolskie). W zimie jezioro to regularnie zamarzało. Pamiętam, że chodziłem wtedy po tym jeziorze, chociaż wiem, że nie było to zbytnio odpowiedzialne. Wyobrażałem sobie wówczas, jeśli teraz udaje mi się chodzić po zamarzniętej tafli jeziora, to któregoś dnia mogę dotrzeć też do bieguna południowego lub północnego. Na przestrzeni lat nie pozwoliłem sobie zapomnieć o tym pomyśle w dorosłym życiu. Wierzyłem przez cały ten czas, że któregoś dnia ruszę na biegun.

Intensywnie zacząłem się przygotowywać do tej wyprawy w 2020 r., kiedy zaczęła się pandemia. Wtedy planowałem przejście Australii, ale niestety z powodu COVID-u musiałem zmienić plany. Zamiast Australii udało mi się przejść pieszo szlak wzdłuż Wisły, czyli 1200 kilometrów. To był absolutnie dla mnie game changer w myśleniu o wyprawach. W trakcie tej wędrówki pomyślałem, że nadchodzi dobry moment na zrealizowanie wyprawy na biegun. Wszystko jednak wiązało się z finansami, a nie z obawami, że mogę sobie nie poradzić. Wcześniej nawet nie wyobrażałem sobie, by zgromadzić takie środki. Natomiast maszerując wzdłuż Wisły pojawiła się myśl, że może się uda. Od tej myśli zaczęło się planowanie i dalsze działanie. Poświęciłem wiele miesięcy na przygotowania związane z organizacją, czyli logistyką i finansami. Teraz kiedy, jestem pytany przed wyprawą o to, co jest najtrudniejsze w tym wszystkim, to czasami mam ochotę odpowiedzieć, że wszystko to już mam za sobą. Najtrudniejsze było zebranie środków na sfinansowanie wyprawy. Kiedy już znajdę się w drodze na biegun, będę robił to, na czym się znam, co lubię i co robię najlepiej.

Jak czujesz się przygotowany mentalnie? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z samotnością i tęsknotą za domem?

To pytanie pojawia się dosyć często. Razem z moim przyjacielem, Dominikiem Szczepańskim (rzecznik prasowy projektu – przyp. red.) chcemy zwrócić uwagę na aspekty związane ze zdrowiem psychicznym podczas tej wyprawy. Ważna będzie dla nas współpraca z fundacją eFkropka, która wspiera m.in. osoby po kryzysie zdrowia psychicznego. To dzięki fundacji będą pojawiać się regularnie informacje związane ze zdrowiem psychicznym, między innymi na Facebooku. Dodatkowo na oficjalnej stronie internetowej biegunpoludniowy.pl zostaną umieszczane informacje oraz kontakty dla szukających wsparcia i pomocy psychologicznej.

W pewnym momencie sam zacząłem się zastanawiać, że wyjazdy i wyprawy były dla mnie takim oddechem od codzienności. Moją codziennością było wyczekiwanie na kolejne. Wtedy zadałem sobie pytanie, co jest nie tak z moją rzeczywistością, że tak bardzo potrzebuje tych wypraw? Na biegunach życia nie ma, życie jest tutaj, między biegunami, między tą a kolejną wyprawą. Tak naprawdę po przejściu pustyni Gobi pojawiły się pytania, dlaczego to robię i jaki sens mają te wszystkie wyprawy? Później przyszła pandemia, która zmieniła moje spojrzenie na podróże. Wyprawy i poruszający się człowiek stały się osią do nanoszenia różnych historii i opowieści. Były to opowieści o tym, jak zmienia się nasz kraj, z jakimi zagrożeniami mierzy się Wisła (projekt „Szlak Wisły”) i z którymi będzie musiała zmierzyć się już niedługo, podobnie jak Bałtyk (projekt „Morskie Opowieści”) i Tatry (projekt „Tatrzańskie Opowieści”).

Co do samotności, to ja lubię być sam, chociaż to może być zaskakujące. Wielu ludzi nie lubi samotności, a myślę, że to wynika, że nie mieli szansy na taką prawdziwą samotność i pobycie z samym sobą. Wyprawy te mogą zatem być wymagające psychicznie, ponieważ przeważnie odbywam je samotnie.

Wracając teraz do pytania dotyczącego, co jest nie tak z moją codziennością, to zrozumiałem, że jest coś nie tak. Wiedziałem, że muszę z kimś porozmawiać, chociaż wcześniej bardzo się przed tym wzbraniałem. Według mnie jest to chyba odwaga, by zwierzyć się ze swojego życia i porozmawiać o tym, co jest najtrudniejsze. Jeśli potrzebujemy pomocy psychologicznej, to warto do tego się przyznać.

Teraz, z perspektywy czasu, jestem pewien, że ten krok wymagał ode mnie przyznania się do tego, z czym nie daję po prostu rady. Myślę, że wszyscy mamy problem z pętlami dopaminowymi, nie bez powodu jesteśmy uzależnieni na przykład od swoich telefonów. Na wyprawie jest ten czas, kiedy nie patrzę na telefon. Patrzę do przodu i rozglądam się. To jest totalna odmiana. Każdy z nas powinien mieć czas, który spędza sam ze sobą i nie patrzy na telefon. Takie odcięcie się od wszystkiego.

Jeśli ta wyprawa będzie takim punktem zwrotnym dla kogoś, że poczuje się zainspirowany, tym co robię, to będzie miało to sporą wartość dla mnie. Wyprawę realizuję też z czysto egoistycznych pobudek, ponieważ chcę dojść do bieguna południowego.

Mateusz Waligóra wyrusza samotnie na biegun południowyMateusz Waligóra wyrusza samotnie na biegun południowy / fot. mat. prasowe

Czego najbardziej boisz się w wyprawie na biegun?

Boję się najbardziej szczelin lodowcowych. Jako solista będę miał spore problemy z wydostaniem się, jeśli zdarzy mi się wpaść do takiej szczeliny. Analizując, jak wyglądało moje życie w ostatnich miesiącach, to boję się, jak zareaguje moja głowa. Wiem też, że będzie to wyprawa przez całe moje życie. Przemyślę na pewno każdy aspekt mojego życia i trochę się boję, co z tego wyniknie.

Każdy dzień może wyglądać podobnie, ale z drugiej strony na pewno nie będzie taki sam. To jest ten niuans, który jest ciężko sobie wyobrazić, kiedy nie bierzemy w tym udziału. Na początku wszystko wydaje się podobne, ale kiedy mijają kolejne tygodnie podczas takiego marszu, to dostrzegasz szczegóły, których nie masz szans dostrzec na przykład pierwszego dnia. Zauważyłem to po raz pierwszy na pustyni Gobi. Jest to wielkie klepisko, które wygląda bardzo podobnie na przestrzeni 1800 kilometrów. Kiedy jednak jesteś w takim miejscu, to zaczynasz dostrzegać zmiany terenu, kierunku wiatru i światła.

Takie mikrozmiany wyznaczają granice własne świata. To jest chyba tylko możliwe dopiero wtedy, kiedy uczymy się tej uważności i wynika to z miejsca, w którym jesteśmy. Nie ma nic innego, co może przykuwać naszą uwagę – nie słyszymy wtedy reklamy w radiu, nie widzimy wielkiego bilbordu. Kiedy nie ma tych silnych bodźców, to zmieniasz swoją perspektywę postrzegania i reagujesz na dużo słabsze bodźce. Uważam, że ta zmiana perspektywy jest bardzo ważna, bo wtedy, w pozornie takich samych wydarzeniach, jesteśmy w stanie dostrzec to, czego nigdy byśmy nie doświadczyli w kilka godzin.

Jak może wyglądać taki dzień marszu na biegun?

Bardzo ważna jest na pewno taka wyprawowa rutyna. Tak często jest nazywany ten etap. Natomiast dla mnie najważniejsza nie jest rutyna, ale rytm. Rutyna kojarzy się z czymś negatywnym i może nas zgubić. Natomiast ten rytm, by to zobrazować, to przykład trzeciego tygodnia wyprawy, kiedy już biwak rozkładasz odruchowo, rozpalasz kuchenkę i nie myślisz już o tym. To jest najlepszy czas wyprawy, kiedy ciało przyzwyczaiło się do tego, że ciągniesz ciężar, czyli tym przypadku sanie, i wie, kiedy masz czas na regenerację.

Przykładem też może być też częste pytanie dotyczące toalety i utrzymywania czystości. Organizm przyzwyczaja się, że toaleta jest prawie o tej samej godzinie. Organizm dostraja się do tego, co robisz.

Z zewnątrz rzeczywiście wszystko to może wyglądać bardzo podobnie, robisz to samo codziennie. Nie planuję też, że muszę przejść określoną liczbę kilometrów konkretnego dnia. Zabieram ze sobą 60 kilogramów jedzenia na 60 dni, czyli średnio powinien pokonywać 20 kilometrów codziennie. Mam przed sobą też 2800 metrów w pionie, a ta wysokość nie rośnie równomiernie. Początkowo tych metrów w pionie będzie więcej do zrobienia, wtedy na pewno nie będę robił 20 kilometrów dziennie. Natomiast dystans ten nadrobię w drugiej części wyprawy, bo wtedy sanie będą nieco lżejsze, bo będę miał mniej żywności. Ciało będzie też bardziej przyzwyczajone do tego, co robię. Podobnie było na Grenlandii. Podczas drugiego dnia wyprawy z Łukaszem zrobiliśmy 3 km i biwakowaliśmy. Za to ostatniego dnia przeszliśmy 70 km.

Czyli można powiedzieć, że bardziej stawiasz na spontaniczność, a nie kurczowe trzymanie się planu?

Jestem zwolennikiem spontanicznego podejścia. Na Grenlandii, kiedy były złe warunki, czekaliśmy na noc. Wtedy słońce zachodziło i mróz tężał, a narty lepiej sunęły po śniegu. Na Antarktydzie do końca nie jest to możliwe. Jestem uzależniony od firmy logistycznej, która kontroluje raz dziennie przebieg całej wyprawy. Raz dziennie musisz się meldować z pytaniem o warunki pogodowe, gdzie są szczeliny, jak się czujesz i ile przeszedłeś. Łączność powinno się nawiązywać z miejsca biwaku. Małgosia Wojtaczka mówiła mi, że na początku łączyła się z tą firmą regularnie, ale później zauważyła, że zaczyna jej brakować żywności. Zaczęła z nimi negocjować, by ten dzień marszu był wydłużony.

Opowiedz, jak można do Ciebie „dołączyć”?

Powstała zbiórka dedykowana tej wyprawie. Najłatwiej można ją znaleźć pod adresem www.biegunpoludniowy.pl. Na potrzeby zrzutki powstała też książka „Piąta Strona Świata”, która została wydana w limitowanym nakładzie 999 egzemplarzy, a każdy z tych egzemplarzy ma swój numer. Zabieram ze sobą też flagę, na której są imiona i nazwiska osób, które już dołączyły do mnie na tę wyprawę. Bardzo się cieszę! Przeczytałem je wszystkie i sprawdziłem, czy nie ma np. literówki. Teraz jestem pewien, że nieraz będę patrzył na flagę i się zastanawiał: kim jest ta Kasia, która chciała jechać na biegun? Nie wszyscy zdążą zostać dopisani na fladze, ale cały czas można pomóc sfinansować wyprawę. Można m.in. zamówić pocztówkę czy książkę. Każda osoba, która dołączy do zrzutki, dostanie ode mnie również notatkę głosową i jedno zdjęcie z bieguna. Natomiast kto zdecyduje się na zakup książki, będzie miał szanse na wygranie nart z wyprawy, a będzie to możliwe dzięki losowaniu numeru, który jest na każdym egzemplarzu książki.

Mateusz Waligóra wyrusza samotnie na biegun południowyKsiążka „Piąta Strona Świata” / fot. Damian Ochtabiński

Czego Ci życzyć?

Tego, po co tam idę, czyli ciszy i czasu. Chciałbym też wrócić z tej wyprawy spełniony.

Kim jest Mateusz Waligóra?

Mateusz Waligóra – specjalista od wyczynowych wypraw w najbardziej odludne miejsca planety. Szczególnie upodobał sobie pustynie: od Australii po Boliwię. Na koncie ma:

  • rowerowy trawers najdłuższego pasma górskiego świata – Andów,
  • samotny rowerowy przejazd najtrudniejszą drogą wytyczoną na Ziemi – Canning Stock Route w Australii Zachodniej,
  • samotny pieszy trawers największej solnej pustyni świata – Salar de Uyuni w Boliwii,
  • pierwsze samotne przejście mongolskiej części pustyni Gobi.

Członek The Explorers Club. Wiosną 2022 roku wspólnie z Łukaszem Superganem dokonał trawersu Grenlandii. Przejście na nartach największej wyspy na kuli ziemskiej z zachodu na wschód zajęło polskim podróżnikom 35 dni.