Ostatni etap wyprawy był szczególnie wymagający. Mateusz Waligóra i Łukasz Supergan przez 32 godziny szli  praktycznie bez postojów. Po przejściu 60 km dotarli do fiordu na wschodnim wybrzeżu Grenlandii niedaleko osady Isortoq.

Mateusz Waligóra i Łukasz Supergan ukończyli trawers Grenlandii

Najpierw podróżnicy szli po pofalowanym lądolodzie. Po czasie teren obniżył się do tego stopnia, że mogli zjechać na pulkach, czyli specjalnych saniach w stronę fiordu. Kolejnym wyzwaniem było znalezienie bezpiecznej drogi nad zamarznięte morze. Przedarcie się przez labirynt strumieni i topniejących lodowisk zajęły Waligórze dwie godziny. Przez kolejne cztery panowie znosili sprzęt.

fot. mat. prasowe

Supergan przyznaje, że warunki pogodowe nie ułatwiały im drogi na ostatnich kilometrach. – Najpierw mocno wiało, więc musieliśmy przeczekać podmuchy i wyszliśmy z namiotu dopiero po południu. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że uda nam się dojść do Isortoq bez przerw. Dodatkowo w plecy wiał nam mocny, zimny wiatr, który nas pchał. Schodziliśmy w nocy, choć to umowny termin, bo słońce zaszło tylko na jakieś dwie godziny. Zatokę ujrzeliśmy o świcie – mówi.

Największa wyspa na świecie z zachodu na wschód

Adrenalina towarzyszyła im niemal do samego końca wyprawy. – Kiedy weszliśmy na lód, przestraszyłem się, czy wytrzyma nasz ciężar. Ale pokrywa była gruba. Zmylił nas fakt, że jej wierzchnia warstwa jest pokryta śniegiem i po prostu topnieje, bo zbliża się grenlandzkie lato. Mieliśmy więc mokro w butach, ale ruszyliśmy w drogę na skraj lodu – opowiada Waligóra.

Tam już czekała na nich umówiona wcześniej łódź, która zabrała ich do Isortoq. To niewielka osada, w której tradycyjnie polarnicy kończą trawers Grenlandii. Tam Mateusz Waligóra i Łukasz Supergan spędzą najbliższy tydzień, czekając na helikopter. Do Polski wrócą 16 czerwca.

Mateusz Waligóra i Łukasz Supergan przeszli Grenlandię. / fot. mat. prasowe

Wyprawa Polish Greenland Expedition trwała dokładnie pięć tygodni. Waligóra i Supergan zaczynali na zachodzie wyspy w Kangerluusuaq. Po drodze dotarli do opuszczonej stacji radarowej DYE-2, która została wybudowana w zimnej wojnie. Mieli ze sobą broń, na wypadek spotkania z niedźwiedziem polarnym, ale na szczęście nie musieli z niej skorzystać. Grenlandia zaskoczyła ich za to różnorodnością – także śniegu.

– Czasami był lepki, innym razem przypominał papier ścierny. Musieliśmy więc dopasować naszą strategię do warunków. Raz wychodziliśmy w nocy, żeby unikać słońca. Innym razem czekaliśmy, aż zrobi się trochę cieplej – mówi Supergan.

Duet od zadań specjalnych

Grenlandia to bardzo wymagający teren. W trakcie wyprawy temperatura wahała się od kilku do 30 stopni na minusie. Dodatkowym utrudnieniem były silne wiatry przekraczające 100 km/godz. i tzw. whiteouty – białe ciemności. W takich okolicznościach trudno obrać punkt odniesienia. Nie wiadomo też, czy idzie się w górę, czy w dól.

– Ale najważniejsze jest, że nie popełniliśmy żadnego błędu i ani razu się nie pokłóciliśmy. To ciekawe, bo obaj jesteśmy samotnikami i dawno z nikim na takiej wyprawie nie byliśmy. Wszystko dobrze zaplanowaliśmy, zostało nam nawet trochę jedzenia. Zaprocentowało doświadczenie z poprzednich ekspedycji – mówi Waligóra.

fot. mat. prasowe

W trakcie wyprawy na ich profilach w mediach społecznościowych publikowane były informacje na temat zmian klimatu zachodzących w strefach polarnych. Podróżnicy zwracali uwagę na kurczącą się pokrywę lodową, zagrożone wyginięciem niedźwiedzie polarne i coraz większą ekspansję człowieka w Arktyce i Antarktyce.

– Nasz duet się sprawdził i jeszcze gdzieś razem ruszymy – mówią obaj. Na najbliższe podróżnicy tygodnie mają zaplanowane kolejne wyzwania i aktywności.

W lipcu Waligóra rozpocznie marsz przez Tatry, w którego trakcie chce zwrócić uwagę na problemy dotykające najwyższych gór Polski. Pod koniec roku wyruszy na samotną wyprawę na biegun południowy. Z kolei Supergan tuż po przylocie do Polski wyleci na wyprawę do Norwegii, a potem spróbuje zdobyć siedmiotysięcznik Chan Tengri.