To Wyspa Wielkanocna. Nie ma bardziej izolowanego miejsca na naszej planecie. Nie ma żadnego towarzystwa – żadnego archipelagu albo chociaż drugiego skrawka lądu, na który można by popłynąć i spotkać jakichś innych ludzi. Albo z nimi pohandlować czy się napić.

Jeśli ktoś lubi poczucie, że jest na końcu świata, daleko od swojego życia, to Wyspa Wielkanocna jest dla niego stworzona. Szkopuł w tym, że jej izolacja rodzi problemy.   Cholernie trudno się tam dostać. Latają tam samoloty z Chile odległego o 3,7 tys. km. Na zachód, jakieś 2 tys. km od naszej bohaterki, zaczyna się Polinezja, drobniutka wysypka wysepek rzuconych na bezkres Pacyfiku. Niebywała, wręcz kosmiczna izolacja Wyspy Wielkanocnej oraz jej niezwykłe losy powodują, że ten skrawek lądu nadaje się nie tylko na samotnię, ale i metaforę.

Gdyby nie legendarne rzeźby głów, Wyspa Wielkanocna słynęłaby ze swych monstrualnych kamiennych kurników, z których największe są na 21 m długie. Ale kurnikami mało kto się interesuje, chociaż jest ich aż ponad tysiąc. Znacznie ciekawsze są wielkie kamienne łby, których rozmiary i jakość wykonania sugerują niedwuznacznie, że na wyspie istniała rozwinięta  cywilizacja. Sęk w tym, że kiedy Europejczycy dotarli tam w XVIII w., spotkali jedynie jej nędzne resztki, a gigantyczne, wielotonowe głowy (nazywane moai) w większości były obalone.

Co się stało? W dużym skrócie (zainteresowanych odsyłam do książki Jareda Diamonda Upadek. Dlaczego niektóre społeczeństwa upadły, a innym się udało) mieszkańcy wyspy w rzeźbiarskim zapale ogołocili ją z drzew. Skutki były potworne. Miejscowe palmy dawały tubylcom pożywienie (orzechy), surowiec (drewno na łodzie i opał oraz korę przerabianą na liny), a w dodatku chroniły ziemię przed jałowieniem i stanowiły naturalną ostoję ptactwa, także goszczącego często na talerzach Polinezyjczyków. Dzisiaj Wyspa jest naga jak wydepilowana łydka elegantki. Kiedyś pokrywało ją obfite leśne włosie.

Zagłada drzew wywołała zagładę wyspiarskiej cywilizacji. Głód doprowadził do zamieszek i obalenia systemu. Wraz w kapłanami i wodzami obalano wznoszone przez nich posągi, nastąpiły czasy krwawego zamętu, a populacja Wyspy Wielkanocnej zmniejszyła się o 90 proc. A stopniałaby może bardziej, gdyby nie fakt, że do menu krajowców trafi ło mięso szczurów i… ludzi. W czasach upadku dość popularna była drwina następującej treści: „Mięso twojej matki wlazło mi między zęby”.

Cywilizacja Wielkanocna – jeśli tak ją można nazwać – już się nie odrodziła, a smętne resztki tubylców zostały zdziesiątkowane przez choroby przywleczone przez białego człowieka. Resztki resztek zostały porwane przez chilijskich łowców niewolników. W czasach prosperity Wyspę Wielkanocną zamieszkiwało może nawet 30 tys. osób. W roku 1872 było 111 rdzennych mieszkańców. Jest to jednak jedna z tych rzadkich sytuacji, kiedy za upadek trudno winić wyłącznie ludzi Zachodu.

Ale co z tą metaforą? Pewnie już się domyśliliście, że Wyspa Wielkanocna to Ziemia – nasza planeta. Mieszkańcy wyspy, kiedy już zdewastowali ostatecznie swój dom, nie mieli dokąd się udać, gdzie uciec, skąd przywieźć to, czego brakuje. Podobnie jest z nami – jesteśmy tak samo samotni w Kosmosie jak oni tam na oceanie. Los Wyspy Wielkanocnej to najczarniejszy scenariusz naszej przyszłości, kiedy po wyssaniu z ziemi ostatniego litra ropy naftowej i spustoszeniu ostatniego supermarketu wlezie nam między zęby mięso czyjejś matki. A tak na marginesie: ciekawe, kto tam ściął ostatnią palmę i co sobie przy tym myślał?

Igor Zalewski, 2012