Wyobraźcie sobie raj na ziemi: kilometry prawie pustych, pokrytych jasnym piaskiem plaż, bór sosnowy na wzgórzach, z których rozciąga się przepiękny widok na otwarte morze z jednej strony i na zalew z drugiej, ciche miejscowości z drewnianymi, secesyjnymi pensjonatami lub małymi rybackimi domkami o dachach krytych strzechą.

Żadnych straganów z plastikowym badziewiem, szczęk sprzedających ręczniki plażowe z Maradoną i Pocahontas. Zero pływania na bananie, zero plastikowych baloników, budek z zapiekankami i ciuchć w rytmie disco przemierzających nadwodne bulwary. Tylko czyste powietrze, szum fal i kołyszące się na wietrze korony drzew. Kaczki w trzcinach i garstka turystów, tak innych od typowych bywalców nadmorskich kurortów. I to nie w listopadzie albo w grudniu, a w szczycie letniego sezonu.

Takie miejsce naprawdę istnieje: to litewska część Mierzei Kurońskiej, najpiękniejsze miejsce nad Bałtykiem, jedno z nielicznych, które uchroniło się przed zalewającą wakacyjne kurorty tandetą, hałasem i zgiełkiem.


Zachwycony noblista

Urok tego regionu, wówczas będącego częścią Prus, jeszcze w XIX w. docenili niemieccy artyści. Malarze, pisarze, kompozytorzy tłumnie przyjeżdżali do rybackiej wioski Nidy, do hoteliku prowadzonego przez niejakiego Hermanna Blode. Przed I wojną światową sława „werandy artystów”, jak ją zaczęto nazywać, prowadzonej przez rodzinę Blode była tak wielka, że ściągali tu najwybitniejsi intelektualiści z całej Europy Środkowej. Wakacje spędzał tu np. psychoanalityk Zygmunt Freud.


To tylko fragment artykułu. Całość znajdziesz w najnowszym wydaniu National Geographic Traveler 7/20.