Do Viñales wróciłem nazajutrz późnym wieczorem. Nogi pokierowały mnie do domu poznanego wcześniej muzyka. Zespół Valle Son grający salsę był dumą miasteczka. Swoje płyty realizowali we współpracy z kanadyjskim studiem nagrań, na koncie mieli nawet występy w USA. Kilka lat wcześniej jeden z członków zespołu zginął z rąk rabusiów, gdy wracał z zagranicznego tournee do swojego domu. Wiadomo było, że wiezie ze sobą sporo gotówki. Była to już kolejna zasłyszana w tych dniach opowieść o tragedii bliskiego i za każdym razem miałem wrażenie, że Kubańczykom łatwiej jest mówić o tych rzeczach niż nam w Europie, gdzie śmierć jest tematem tabu. Wkrótce zostałem zaproszony na rodzinną kolację, a po niej ja i mój nowy kumpel wymienialiśmy się muzyką, popijając mojito domowej roboty.

Rano oddałem skuter, a kolejnego dnia ponownie wyruszyłem do Puerto Esperanza z zamiarem pozostania tam na kilka noclegów. Tym razem musiałem skorzystać z lokalnego transportu w postaci autobusu (jeden dziennie) lub popularnych i zarazem najtańszych „camiones” - ciężarówek chałupniczo dostosowywanych do przewozu ludzi. Upłynęła godzina, odkąd dołączyłem do coraz liczniejszej grupy innych pasażerów, jednak „camiones” nie nadjeżdżały, a „machinas” także nie zdawały się wybierać w pożądanym przeze mnie kierunku. Wziąłem sprawy we własne ręce i przyczaiłem się na najbliższą taksówkę, która pojawi się w okolicy. Dopadłem kierowcę i zapytałem o transport do Puerto Esperanza. Zaproponował cenę 10 dolarów, kwotę dwudziestokrotnie wyższą od stawki autobusowej. Ofertę wyśmiałem, ale zasugerowałem, że nie tylko ja wybieram się w tym kierunku. Dama organizująca pasażerów w grupy potwierdziła, że są inni chętni i zrazu znalazł się komplet pięciu osób. W efekcie Kubańczycy zapłacili po dolarze, a mnie policzono na podwójną stawkę. Taki los białego, choć i tak dobrze, że nie doliczyli za blond włosy.

Kolejne trzy dni spędzałem na nieróbstwie, czasem poczytałem książkę, zdobywałem nowych kolegów i koleżanki, poznawałem smak codziennego życia w Puerto Esperanza. Od córki mojej gospodyni dowiedziałem się, że kubańscy chłopcy są do niczego, są zbyt niepoważni i nie da się z nimi nic planować. Kiedy indziej poznałem Włocha, który zamieszkał we wsi trzy lata temu i tylko czasem wraca do Europy, aby przypilnować interesów. Odwiedziłem też domy trzech młodych malarzy, którzy potrafili utrzymywać się dzięki sprzedaży własnych obrazów. O ile rozmowy szły gładko, o tyle kubański slang, żarty i awantury wykraczały poza moją znajomość hiszpańskiego. Pomyślałem, że ma to jednak zalety - omija mnie plotkowanie, ocenianie, kłótnie i nerwowe dyskusje.

Pobyt w Puerto Esperanza okazał się wnieść dużo otuchy w moje serce i nauczył bezśpiesznego trybu życia. Doszedłem w tym do perfekcji i nawet Kubańczycy okazywali zdziwienie, gdy stwierdzałem, że nie wiem, co będę robił za godzinę. Moi gospodarze pytali o plany na kolejny dzień, a ja odpowiadałem od niechcenia, że nie mam pojęcia, co pocznę. Mówiłem: „Wstanę, zjem śniadanie i wtedy zobaczymy.” Zdawałem się być zaskoczony samym sobą - ostatni raz żyłem z chwili na chwilę, gdy byłem małym dzieckiem. Teraz, po powrocie do „zachodniego” stylu życia, często wspominam te chwile na Kubie, szukając balansu pośród szalonego tempa spraw zawodowych.

Puerto Esperanza ukazało też brzydotę. I nie chodziło tu o kraba wyławiającego się z muszli klozetowej czy żaby na zasłonach, lecz o rasę ludzką. Po trzech dniach w tej rybackiej wiosce miałem poczucie, że to świat w pigułce, gdzie walka o pieniądz, prostytucja, alkoholizm i zazdrość są nieodłącznym elementem codzienności. Momentami czułem się jak w kinie, podglądając ten mały wycinek cywilizacji, a pozwalający wyłonić całą paletę ludzkich cech.

Z niecierpliwością czekałem na mój występ w dyskotece. Rozumiałem wagę sytuacji - oto sobotnia noc miała przyciągnąć całą wieś na imprezę przebieraną. Towarzyszyła mi mieszanka ekscytacji i obaw. Niestety te drugie okazały się słuszne. Mój set didżejski nie zachwycił publiczności nastawionej na beztroskie harce w myśl zasady “lubię to, co znam” i już po dwudziestu minutach lokalny wodzirej zastąpił mnie przy konsolecie. Kto nie ryzykuje, ten nie ma, dlatego uznałem tę lekcję za cenne doświadczenie. Udało się też trafić do serc kilku osób, które w osobistych wyznaniach komplementowały moją jakże krótką muzyczną prezentację. Nadszedł czas powrotu do Hawany.

Zanim wróciłem do stolicy, odwiedziłem jeszcze Cienfuegos, jakby na pocieszenie, że nie zobaczę już pozostałych miast. Czułem jednak rozczarowanie tym miejscem. Było zbyt podobne do Hawany, aby oferować odmianę, a jednocześnie nie mogło się równać ze stolicą. I tym razem nogi zaprowadziły mnie do lokalnych muzyków. Arsenio Fuentes, prawdziwa „encyklopedia muzyczna” wśród lokalnej społeczności, był niepełnosprawny od pierwszych miesięcy życia - wypadł mamie przez otwarte drzwi podczas jazdy samochodem. Jego całym życiem była muzyka, pomoc młodym talentom, współpraca z radiem. Te kilkadziesiąt minut doświadczania jego energii i opowieści pozostanie w mojej pamięci na długo.

Ostatnie dni w Hawanie spędziłem z moimi kubańskimi przyjaciółmi, zagrałem kolejne imprezy, zdobyłem nagrania na potrzeby zrealizowania remiksów. Czułem się jak u siebie i zbliżający się wyjazd napawał mnie żalem. Podróż na Kubę skończyła się, ale moja przygoda z tym krajem dopiero kwitła. I tak sobie myślę, że wolę bałagan kubański niż meksykański, wolę życie z dnia na dzień w Hawanie niż poszukiwanie balansu podczas medytacji w Nowym Jorku, wolę te kilka socjalistycznych banerów niż tysiące agresywnych reklam na polskich ulicach. Czułem świeżość, otwartość, swobodę. Znów byłem nastolatkiem, ale ze świadomością kogoś, kto już przekroczył trzydziestkę.

Muzyka Mike'a Polarnego: www.soundcloud.com/mikepolarny 

Więcej zdjęć z Kuby: www.facebook.com/mike.polarny

Poprzednie części relacji: https://www.national-geographic.pl/traveler/artykuly/pokaz/kuba-oczami-mikea-polarnego-czi/ https://www.national-geographic.pl/traveler/artykuly/pokaz/kuba-oczami-mikea-polarnego-czii/ https://www.national-geographic.pl/artykuly/pokaz/kuba-oczami-mikea-polarnego-cziii/