W przeciwieństwie do większości ryb wyposażony jest w ciepłokrwisty układ krążenia, dzięki czemu może wędrować od Arktyki po rejony tropikalne. Niegdyś miliony tuńczyków migrowało przez Atlantyk i Morze Śródziemne. Dla starożytnych ryba ta była tak ważnym składnikiem pożywienia, że malowali jej wizerunki na ścianach jaskiń i wybijali na monetach.

Tuńczyk ma jeszcze jedną niezwykłą cechę, która jest głównym źródłem jego kłopotów – smakowite, pełne tłuszczu mięso z okolic brzucha ryby uważane jest za najlepsze na sushi. W ciągu ostatnich 10 lat dysponująca najnowszą techniką armada, prowadzona przez samoloty zwiadowcze, ściga tuńczyka od krańca do krańca Morza Śródziemnego, łowiąc dziesiątki tysięcy ton ryb rocznie. Tuńczyka tuczy się w podwodnych klatkach, zabija i przerabia na sushi i steki wysyłane na rynki Japonii, Ameryki i Europy. Z Morza Śródziemnego odłowiono ostatnio tak wielką liczbę tuńczyków, że tutej-sza populacja znalazła się na skraju załamania. Tymczasem władze krajów leżących na obu brzegach morza w zasadzie nie robią nic, żeby powstrzymać rzeź. – Bardzo się boję, że może już być za późno – mówi Sergi Tudela, hiszpański biolog pracujący dla Światowego Funduszu na rzecz Dzikiej Przyrody (WWF), kierujący walką o kontrolę odłowów tuńczyka. – W głowie mam wyrazisty obraz. To wizja migracji niezliczonych stad bizonów przez amerykański Dziki Zachód na początku XIX w. Tak samo było z tuńczykiem w basenie Morza Śródziemnego, które przemierzały gigantyczne ławice ryb. A teraz obserwujemy, jak ten sam los, który spotkał bizony, dotyka tuńczyka. To dzieje się na naszych oczach.

Masakra dokonywana na tuńczyku jest symptomatyczna dla całego zła dotykającego dziś rybołówstwo: mordercza skuteczność nowych technik połowu, nieprzejrzysta sieć międzynarodowych koncernów zabiegających o jak najwyższe zyski, niedbałe i nieskuteczne zarówno zarządzanie, jak i kontrola przestrzegania prawa, w końcu obojętność konsumentów na los ryb kupowanych w restauracjach. Światowe oceany są dziś cieniem tego, czym niegdyś były. Poza kilkoma godnymi uwagi wyjątkami, takimi jak dobrze zarządzane łowiska Alaski, Islandii i Nowej Zelandii, liczba pływających w morzu ryb stanowi ułamek wielkości sprzed stu lat. Biolodzy morza różnią się w ocenie stopnia zapaści. Niektórzy utrzymują, że liczebność ławic wielu dużych ryb oceanicznych zmniejszyła się o 80–90 proc. Inni twierdzą, że spadek jest mniej drastyczny. Jednak wszyscy są zgodni co do tego, że zbyt wiele statków ugania się za rybami.


Liczba ryb pospolitych gatunków, takich jak dorsz, alarmująco zmniejszyła się na łowiskach od Morza Północnego po wybrzeże Nowej Anglii. Z Morza Śródziemnego praktycznie zniknęło 12 gatunków rekinów, a włócznik, który powinien osiągać grubość słupa telegraficznego, jest obecnie odławiany i zjadany za młodu, gdy nie jest większy od styliska łopaty. Po wyczerpaniu łowisk półkuli północnej flotylle rybackie obrały kurs na południe, gdzie nadmiernie eksploatują kipiące niegdyś życiem łowiska. U wybrzeży Afryki Zachodniej słabo kontrolowane połowy, prowadzone przez miejscowe i obce statki, dziesiątkują populacje ryb w żyznych wodach szelfu kontynentalnego, pozbawiając głównego źródła białka rodziny rybaków z Senegalu, Ghany, Gwinei, Angoli i innych krajów. W Azji tak wielka liczba jednostek łowi na Morzu Jawajskim i w Zatoce Tajlandzkiej, że zasoby ryb są bliskie wyczerpania. – Oceany cierpią z wielu powodów, ale problemem przesłaniającym wszystkie inne jest rybołówstwo – mówi Joshua S. Reichert z organizacji non profit Pew Charitable Trusts. – O ile nie zaczniemy kontrolować pozyskiwania ryb i innych zasobów morza, utracimy sporą część przyrody ożywionej, która jeszcze pozostała w oceanach.

Słowo „okrucieństwo” wydaje się ciężkim oskarżeniem odwiecznej profesji rybackiej i z całą pewnością nie powinno być używane w odniesieniu do wszystkich, którzy ją uprawiają. Lecz jak inaczej określić to, co czynią poławiacze rekinów, każdego roku zabijający dziesiątki milionów tych ryb, z których wielu obcinają żywcem płetwy z przeznaczeniem na zupę? Okaleczone korpusy wyrzucają za burtę, skazując ryby na śmierć przez opadnięcie na dno morza. Jakim innym słowem opisać los niezliczonych morskich stworzeń chwytanych w sieci, w których się duszą? Zwłaszcza że po śmierci wracają do morza jako bezużyteczny przyłów. Jak określić połowy na sznury haczykowe? Kilometry linki i haków z przynętą nęcą i topią morskie stworzenia, m.in. żółwie i albatrosy wędrowne.

Może godzimy się z taką stratą, bo ryby żyją w świecie, którego nie widzimy? Czy byłoby inaczej, gdyby – jak w wizji pewnego ekologa – przy wyciąganiu sieci z wody zanosiły się płaczem? Gdyby tuńczyk żył na lądzie, jego rozmiary, szybkość i wędrówki na epicką skalę zapewniłyby mu niezwykły status, a tłumy turystów fotografowałyby go w parkach narodowych. Lecz ponieważ jest zwierzęciem morskim, jego – porównywalny z lwim – majestat praktycznie pozostaje dla nas nieuchwytny.