Rusz na Ukrainę: Lwów, Odessa, Symferopol, Ałupka, Jałta Bachczysaraj, Sewastopol, Jałta, Odessa
Długość: 4400 km
Czas: 15 dni
Pociąg relacji Warszawa–Odessa zwalnia, by po chwili się zatrzymać. Jest trzecia w nocy. Przespałam zaledwie godzinę na twardej, wąskiej desce obciągniętej pseudoskórzanym materiałem. Z dolnej kuszetki dochodzą odgłosy chrapania. Klimatyzacja włącza się co pół godziny. Nagle tuż przy mojej głowie rozlega się pukanie w okno. Unoszę się niechętnie, odsuwam zasłonkę i widzę roześmianą twarz mojego męża. Na migi pokazuje, że mam wysiąść.
Stoimy na malutkiej stacyjce gdzieś na Ukrainie. Widok jest tak surrealistyczny, jakby został wyjęty z filmu Felliniego. W pobliżu nie widać zabudowań, a mimo to na peronie uwijają się tubylcy. Z rozstawionych kramów i straganów dolatuje do mnie zapach pieczonych szaszłyków. Kobieciny sprzedają z wiklinowych koszy suszone i wędzone ryby, sery, pierożki i pulchne bułeczki. Nie brakuje samogonu i wina domowej roboty. Po peronie biegają dzieci i namawiają podróżnych do kupienia plastikowych kogucików-gwizdków. Konduktorzy w szeroko rozpiętych koszulach witają się z niektórymi „tubylcami” jak ze starymi znajomymi. Piją jedną setkę za drugą. Na jedynej na peronie latarni wisi głośnik, do którego ktoś podłącza trzeszczący magnetofon i już po chwili słychać ckliwy śpiew kobiety. Siadam na pustej skrzynce i zjadam ogromną porcję mięsiwa zakupionego za dolara (w cenę jest też wliczona setka wódki). Brodaty mężczyzna bez koszuli, za to w konduktorskiej czapce, objaśnia mi, że takie zamieszanie ma tu miejsce raz w tygodniu. Za to, co ludzie zarobią tej jednej nocy, żyją cały następny tydzień.

Po godzinie ruszamy dalej. Nie ma sensu iść spać, bo jak poinformowała nas rządząca twardą ręką „wagonowa”, o piątej robi pobudkę, dziesięć minut później roznosi kawę i herbatę, a o szóstej stajemy w Odessie. Siedzimy więc na korytarzu i skubiemy kiść drobnych, słodkich winogron kupionych tuż przed odjazdem od jednej z peronowych babć.

Dworzec kolejowy w Odessie przypomina mrowisko, nad którym z jednej strony czuwa czerwona gwiazda, z drugiej sierp i młot. Wszyscy dźwigają ogromne torby, walizki i pudła przewiązane sznurkami. Chociaż jest wcześnie, słońce ostro daje znać o sobie. Szukamy noclegu. Po dziesięciu minutach okazuje się, że nasza oferta – jeden nocleg – nie wzbudza zainteresowania żadnej osoby proponującej pokoje. Zrezygnowani wracamy do klimatyzowanego dworca. Po chwili staje koło nas mężczyzna z peronu, z którym wcześniej rozmawialiśmy, i zgadza się – z braku lepszych klientów – przyjąć nas na noc za piętnaście dolarów.


Centrum miasta to kilkanaście ulic położonych pomiędzy dworcem kolejowym a Pałacem Woroncowa. Wzdłuż szerokich chodników rosną wysokie stare drzewa. To, co przykuwa mój wzrok, to przede wszystkim zdobione płaskorzeźbami i kwietnymi ornamentami kamienice. Niektóre opuszczone, chylą się ku upadkowi, inne, odrestaurowane, wprawiają w osłupienie bogactwem i pięknem fasad.

Niektórzy twierdzą, że Odessą rządzi mafia. Tak najprościej można wytłumaczyć szybki rozwój miasta i przepaść między poziomem życia mieszkańców. Najnowsze modele BMW, volvo, hamerów i jaguarów parkują obok nadgryzionych przez rdzę żiguli czy furmanek zaprzężonych w muły. Przy skrzyżowaniach siedzą babuszki sprzedające za kilka hrywien domowej roboty czebureki. Wokół parujących kotłów z jedzeniem rozpłaszczają się bezpańskie koty i psy.

Nazwa miasta pochodzi od starożytnej kolonii greckiej – Odessos. Na przełomie XIII i XIV w. istniał tu port Ginestra, który należał do włoskich republik miejskich. Później miejsce Włochów zajęli Tatarzy, którzy wybudowali osadę Kaczibej, zdobytą i zniszczoną przez Turków w XV w. Ci ostatni odbudowali miasto, nadając mu nazwę Hadżibej. W 1792 r., na mocy pokoju zawartego w Jassach, miasto przeszło w ręce rosyjskie. Tak narodziła się Odessa – Perła Morza Czarnego.

Najważniejszym jej zabytkiem jest Opera Odesska uchodząca za jedną z najpiękniejszych w Europie. Budynek w stylu renesansowym z elementami barokowymi został wzniesiony w latach 1884–87. Wewnątrz panuje przyjemny chłód. Stoję w głównym hallu oczarowana, a jednocześnie przytłoczona bogactwem ornamentów, kosztownością dekoracyjnych materiałów, ilością złoceń, rzeźb i lamp.

Schody Odesskie, nazywane inaczej Potiomkinowskimi, to najbardziej znana wizytówka miasta. Znajdują się niedaleko gmachu opery i prowadzą w dół, do portu. Wzbudzają zachwyt nie tylko turystów, ale też filmowców, począwszy od Eisensteina i jego Pancernika Potiomkina po Déja vu Machulskiego. U ich szczytu, pośrodku półokrągłego placu, stoi pomnik Richelieu, jednego z burmistrzów Odessy, który przyrzekł sobie, że wybuduje miasto piękniejsze od Paryża. Czy mu się to udało – należy ocenić samemu.
Znów siedzimy w pociągu, tym razem jadącym do Symferopola. Nie mamy tu „wygód” jak poprzednio: darmowej pościeli, bulgoczącego srebrnego samowaru. W wagonie na kilkucentymetrowej szerokości półkach śpi ponad czterdzieści osób różnej narodowości, głównie Rosjan. Nie ma klimatyzacji, nie otwierają się okna, przejścia są zastawione ogromnymi plecakami, walizami i szmacianymi tobołkami. Wdrapuję się na swoją deskę wiszącą trzydzieści centymetrów pod sufitem i pocieszam się – jeszcze sześć godzin do Symferopola, stamtąd kilkadziesiąt kilometrów do Ałupki i jesteśmy nad Morzem Czarnym.


Do Ałupki, miasteczka położonego na skalistym zboczu opadającym do morza, przyjechaliśmy „w ciemno”, nie rezerwując wcześniej noclegu. Tutejszy dworzec okazuje się piekłem – to maleńkie, zatłoczone pomieszczenie pozbawione klimatyzacji. Asfaltową drogą schodzimy do centrum. Na mijanych domkach wiszą tabliczki informujące, że Swabodnych kwartir niet. kawiarni na głównym placu, vis-a-vis pomnika Lenina, siadamy w wiklinowych fotelach i zamawiamy śniadanie. Rozpoczynamy poszukiwania noclegu. Okazuje się to niełatwe, bo większość „naganiaczy” jest nastawionych na bogatą klientelę rosyjską i niemiecką, dla której buduje się eleganckie pensjonaty i hotele. My jednak chcemy obcować z tubylcami, szukamy więc pokoi w prywatnych domach.

Przyjmuje nas Witia, wąsaty jegomość, który na lato przenosi się do obszernego namiotu ustawionego w ogrodzie. Do dyspozycji mamy: pokój, kuchnię, łazienkę z ciepłą wodą (nagrzaną przez słońce) i stół pod drzewem figowym.

Codziennie rano biegniemy z ręcznikami, arbuzem, melonem i wodą na kamienistą, dziką plażę. Poprzez zarośnięty egzotycznymi roślinami pałacowy park, po schodach, wzdłuż nadmorskiej „promenady”, w bok między krzaki i wreszcie docieramy po głazach do płaskiego kamienia znajdującego się tuż nad wodą. Z niego od razu skaczemy w przejrzystą lazurową głębię.

Późnym popołudniem opuszczamy „nasz” kamień i wspinamy po głazach i schodach do domu. Po drodze kupujemy wprost z samochodu świeżą wędzoną rybę. Ze sterty arbuzów i melonów wybieramy te, które po stuknięciu palcem wydają pusty dźwięk. U Swietłany zaopatrujemy się w chlebki pita, bakalie i chałwę. Na straganie u młodej Tatarki kupujemy sałatki z wodorostów, słodkie i soczyste pomidory oraz czerwoną cebulę, krymską specjalność. Ostatni przystanek zależnie od nastroju robimy albo w jednej z kawiarni, albo przy budce z papierosami. To właśnie tu zbiera się po pracy lokalna „śmietanka” szarych zjadaczy chleba. Tu można nabyć na kieliszki różne używki – np. do paluszka krabowego pewnikiem dostaniemy setkę wódki.

Pałac hrabiego Woroncowa z XIX w. to największa atrakcja Ałupki. Położony w centrum miasta, przyciąga tłumy turystów mnogością stylów architektonicznych. Każda część budowli przypomina bowiem inną epokę – widać elementy typowe dla zamku feudalnego poprzez styl elżbietański
i neogotycki, łączący się z elementami orientalnymi. W pałacu znajduje się 150 komnat, z czego zwiedzać można zaledwie kilka. Na mnie największe wrażenie robi nie paradny gabinet, Salon Błękitny czy biblioteka, ale ogród zimowy z fontannami i galerią marmurowych rzeźb. Z pałacowych tarasów roztacza się niezwykła panorama na najbliższą okolicę, ponad 40-hektarowy park i Morze Czarne. Co ciekawe, w czasie konferencji jałtańskiej to właśnie tutaj mieszkał Winston Churchill.


Z malutkiego portu, typowego dla nadmorskich miejscowości, kilka razy dziennie odpływają statki w stronę Jałty i Foros. Z pokładu jednego z nich obserwujemy „naszą” plażę, nad którą góruje Pałac Woroncowa wynurzający się z morza zieleni. Całość szpeci jedynie nadmorska architektura betonowej płyty, drwiąca z otaczającego ją piękna.

Port w Jałcie wita nas wąskimi, kamienistymi plażami i elegancką promenadą. W mieście, które przypomina blokowisko wybudowane w parku, na szczególną uwagę zasługują dwa obiekty. Pierwszy to Pałac Emira Buchary w stylu mauretańskim, wzniesiony na początku XX w. dla władcy uzbeckiego. Niestety, można go podziwiać jedynie zza płotu, bo nie jest dostępny dla zwiedzających.

Drugi to położony 3 km na zachód od Jałty pałac w Liwadii – wspaniała biała budowla stojąca wśród palm, cyprysów, róż i egzotycznych roślin, która na zawsze wpisała się w historię świata. W lutym 1945 r. przebywali w nim sygnatariusze konferencji jałtańskiej: Stalin, Churchill i Roosevelt. 

Trzeba mieć cały dzień, by zobaczyć wszystkie obiekty na terenie posiadłości – Wielki Pałac z 58 komnatami urządzonymi każda w innym stylu (na szczególną uwagę zasługują sala audiencyjna i Biała Sala) czy cerkiew Podwyższenia Krzyża znajdującą się na tyłach pałacu (to przebudowana w stylu bizantyjskim katolicka kaplica Potockich). Po sąsiedzku stoi kolumna z napisami po turecku i arabsku – przywiezioną z Turcji dla upamiętnienia zwycięstwa Rosjan nad Turkami w 1878 r. Ogrodowymi alejkami obsadzonymi palmami można zejść nad samo morze.

Zmęczeni po całodniowej wycieczce, wracamy do domu. Przy stole pod drzewem figowym siedzi Witia ze szwagierką Larysą. Rozmawiają przy owocach i koniaku, śmiejąc się do łez. My też zostajemy zaproszeni do skosztowania trunku. Koniak w Ałupce pije się jak wódkę, jednym haustem. Po godzinie czujemy się mocno zaprzyjaźnieni. Rozmawiamy o rodzinie, polityce, świecie. Noc jest ciepła i cicha.

Larysa proponuje spacer nad morze. Witia z latarką idzie przodem. Oświetlone są tylko główne ulice, ale takich jak my, z latarkami, jest sporo. Wypływam daleko w morze. Nad głową rozpościera się rozgwieżdżone niebo. Mam wrażenie, że wystarczy wyciągnąć rękę, by dotknąć gwiazd.


Wycieczkę Bakczysaraj–Czufut-Kale kupujemy w lokalnym biurze turystycznym. Na początek ruszamy do Czufut-Kale – najlepiej zachowanego krymskiego skalnego miasta. Nie wiadomo, kiedy powstało i jaką nazwę pierwotnie nosiło (obecna pochodzi z XVI w., wcześniej była to tatarska twierdza Kirk-Er). W XV w. miasto zostało stolicą Chanatu Krymskiego, w którym mieszkali dwaj pierwsi chanowie – Hadżi Gerej i Mengli Gerej. Żyli tu muzułmanie, chrześcijanie i Karaimi. Do dziś zachowało się mauzoleum z 1437 r., ruiny meczetu z połowy XIV w., dwa domy modlitewne – kenesy oraz mury łaźni, pozostałości domów karaimskich, a także kompleks pieczar Czausz-Kobasy.

Bachczysaraj (po turecku Miasto Ogrodów) leży nad Czuruk-Su – rzeczką Zgniła Woda, która wygląda tak, jak się nazywa. Miasteczko z wąskimi ulicami i niskimi domami skrywa w centrum wspaniały pałac chanów. Rokrocznie przybywają do niego rzesze Tatarów z całego półwyspu. Zwiedzanie zaczynam od Wielkiego Meczetu Chan-Dżami. Jego podłogę przykrywają miękkie dywany, po których stąpam bosymi stopami. Zaraz za meczetem znajduje się cmentarz, na którym leży szesnastu chanów krymskich pochowanych między XVI a XVIII w. Większość sarkofagów jest bogato rzeźbiona, prawie na wszystkich znajdują się kamienne turbany. Po nich można poznać, kto został w nich złożony: kobieta czy mężczyzna. Kobiece turbany mają bowiem w środku zagłębienie, w którym zbiera się wo-da deszczowa. Przylatują do niej ptaki. To one modlą się do Allacha za dusze nieboszczek, bo samym kobietom robić tego nie wolno. Wstępu do głównej części pałacu bronią wspaniałe Poselskie Wrota. To tu znajduje się pałacowy meczet, sale reprezentacyjne chana, Sokola Baszta i harem, wzbudzający największe zainteresowanie wśród męskiej części zwiedzających. Dalej znajduje się Dziedziniec Fontann – ze Złotą Fontanną i Fontanną Łez (wykonana z jednego kawałka marmuru, jest dowodem miłości chana Gereja do żony Dilary Bikecz).

Z Ałupki jedziemy autobusem do Sewastopola, dawnego portu wojennego, w którym znajdują się ruiny Chersonezu Taurydzkiego, starożytnego miasta, a dalej pociągiem do Inkermanu, spowitej pyłem miejscowości leżącej u ujścia rzeki Czernej do Zatoki Sewastopolskiej. Wysiadamy na przystanku „Inkerman I” i piaszczystą drogą idziemy do Monastyrskiej Skały, kompleksu klasztornego z VIII–IX w. W jego skład wchodziło osiem naziemnych i podziemnych cerkwi połączonych systemem tuneli i schodów. W wykutej w skale cerkwi św. Klemensa, jedynej udostępnionej tu do zwiedzania, kończy się nasza wyprawa.

W Jałcie wsiadamy na statek pasażerski płynący do Odessy. Na górnym pokładzie wszystkie leżaki przy basenie zajmują emeryci z Europy Zachodniej. Kolacja i późniejszy dansing przypomina bal w domu starców – kobiety paradują w długich sukniach, panowie w garniturach lub smokingach. Do celu dopływamy rankiem. W oczy rzuca się wysunięty w morze port, a tuż za nim majestatyczne Schody Potiomkinowskie zapraszające do centrum miasta.

No to w drogę

  • Powierzchnia – 604 tys. km2. Stolicą jest Kijów. Niemal cały Półwysep Krymski (z wyjątkiem Sewastopola) należy do Autonomicznej Republiki Krymu.
  • Ludność – ok. 49 mln, z czego 78 proc. to Ukraińcy, a 17 proc. Rosjanie.
  • Religie: prawosławie 80 proc. (jego wyznawcy są podzieleni pomiędzy trzy cerkwie), katolicy 11 proc., reszta to grekokatolicy, protestanci, muzułmanie, żydzi.
  • Języki: urzędowym jest ukraiński, ale wszyscy mówią po rosyjsku (zwłaszcza na wschodzie i południu kraju oraz na Krymie).
  • Waluta – hrywna (UAH), 1 zł = 1,72 UAH, ale można płacić dolarami i euro (1 euro = 6,90 UAH, 1 USD = 5,30 UAH). 
  • Cały rok. Zimy są tam łagodne (temperatura nie spada poniżej zera), a lato długie – od połowy maja do połowy października.



  • Nie ma obowiązku wizowego przy pobycie do 90 dni. Mimo że obowiązek meldunkowy (tzw. OWiR) został zniesiony w 2001 r., w pociągu są rozdawane „karty migracyjne” do wypełnienia, które oddaje się na granicy.



  • Pociągiem międzynarodowym – do Symferopola kursują dwa składy: jeden z Warszawy do Kijowa i z Kijowa do Symferopola, (38 godz.); drugi z Berlina przez Poznań, Warszawę do Symferopola. Bilet w jedną stronę 320 zł. Codziennie jeździ pociąg Przemyśl – Odessa (podczepiane są do niego wagony z Warszawy, Krakowa i Gdyni). Cena biletu w jedną stronę ok. 200 zł. Gdy jedzie co najmniej sześć osób, można liczyć na 40 proc. zniżki. 
  • Samolotem – z Warszawy na Ukrainę lata LOT. Bilet kosztuje od 900 do 1 200 zł w dwie strony (warto polować na promocje). www.lot.com
  • Samochodem – drogi nie należą do najlepszych ,są nieoświetlone i źle oznakowane. Własny samochód pozwala jednak łatwiej się przemieszczać.
  • Z biurem podróży – np. wycieczka objazdowa (11 dni) od 1 000 do 2 000 zł z biurem podróży „Eco-Tourist” z Krakowa, ul. Radziwiłłowska 21/4, tel. 012 422 8863; wycieczka pobytowa z przelotem od 1 200 do 3 500 zł z biurem turystycznym „Bezkresy”, ul. Krakowskie Przedmieście 13/14, tel. 022 826 0590.; www.krym.bezkresy.pl


  • Marszrutki, czyli marszrutnoje taksi – lokalny środek transportu, najczęściej minibusy, którym dojedziemy w każde miejsce na Krymie. Jedyny mankament podróży tym środkiem lokomocji to nieograniczona liczba pasażerów – ile się wepchnie, tyle jedzie.
  • Dworzec morski w Odessie - statki do Stambułu w Turcji (ok. 100 USD w jedną stronę), Warny w Bułgarii i Batumi w Gruzji, a latem także do Hajfy w Izraelu. Raz w tygodniu do Jałty przez Sewastopol kursuje katamaran.




  • Nie ma problemu ze znalezieniem prywatnej kwatery – są dużo tańsze od hoteli. W Odessie propozycje noclegów dostaniemy już na dworcu, w nadmorskich miejscowościach najlepiej pytać mieszkańców. Ceny od 10–15 UHA za noc, można negocjować.



  • Koniecznie trzeba spróbować ukraińskich specjałów. Należą do nich czebureki – placki nadziewane mięsnym, warzywnym albo serowym farszem (1–2 UAH za sztukę), pierożki – z kapustą, ziemniakami, fasolą lub mięsem (1–2 UAH za porcję), szaszłyki – z baraniny, wołowiny, wieprzowiny i ryby (10–15 UAH za sztukę). Szaorma to danie podobne do kebabu (mięso lub warzywa zawinięte w chlebek pita za 5-6 UAH). Dla smakoszy warzyw ucztą będą grillowane pomidory, bakłażany, papryka i ziemniaki.
  • Odessa: Ukrajins’ka Łasunka – restauracja stylizowana na ukraińską wioskę, ceny dań 18–30 UAH.
  • Bachczysaraj: Karawan-saraj Sałaczik – restauracja z patio i ogrodem, przy drodze do Uspieńskiego Monastyru. Kuchnia tatarska: szaszłyki, zapiekane kociołki, pierożki.
  • Jałta: Hispaniola – oryginalna restauracja na pokładzie żaglowca (występował w kilku filmach, m.in. Dzieciach Kapitana Granta i Podróżach Pana Kleksa). Smaczny obiad za ok. 80 UAH.



  • Pytając o informacje turystyczne w biurach podróży, możemy się spotkać z koniecznością zapłaty.
  • Na Krym najlepiej zabrać euro i dolary w niskich nominałach. Za noclegi najczęściej płaci się w obcej walucie. Nie ma problemu ze znalezieniem bankomatu.
  • Bilety powrotne warto kupić tuż po dotarciu do celu podróży (Odessy lub Symferopola), bo latem mogą być z tym problemy. Czasem opłaca się nabyć je już we Lwowie. Bilety są imienne.
  • W meczetach zdejmujemy buty.



  • W Bachczysaraju można nabyć tradycyjne tatarskie nakrycia głowy – ceny od 15 do 30 UAH.
  • Na Krymie kupimy też olejki eteryczne (najlepiej w Czufut-Kale), ceramikę, grzebienie, świeczniki i podstawki pod naczynia wykonane z wonnego drewna.
  • Na każdym straganie kupimy matrioszki – od 20 do 200 UAH.



  • Ambasada RP w Kijowie; ul. Jarosławiw Wał 12; tel. (0-038044) 2300700; www.polska.com.ua
  • Konsulat RP w Odessie; ul. Uspienska 2/1; tel. (0-0380048) 7293936






  • Ukraina – przewodnik turystyczny National Geographic