Masz kupę?! … – Śmierdzi? …. – No to świeża! Super! Jesteś dziś królem polowania! …

Dr Sabina Nowak rozłączyła telefon. A ujrzawszy moją zdziwioną minę, zaraz wyjaśniła: „Robert znalazł świeże odchody wilka, czyli przynajmniej jeden osobnik nadal tu jest. I coś niedawno zjadł, zapewne upolował”. „Tu”, czyli w Borach Dolnośląskich – wielkim kompleksie leśnym na południowym zachodzie Polski, gdzie Stowarzyszenie dla Natury „Wilk”, którego prezesem jest Sabina Nowak, a wiceprezesem Robert Mysłajek, prowadzi monitoring wilków. W roku 2000, gdy zaczynali, drapieżniki pojawiały się z rzadka. Dziewięć lat później Bory zamieszkują już trzy watahy i prawdopodobnie dwie młode pary, które jeszcze nie przystąpiły do rozrodu. Ściśle mówiąc, tak było parę tygodni przed moją wizytą. Niestety, na początku lipca przez śródleśne poligony żagański i świętoszowski przebiegła trasa rajdu Drezno– –Wrocław. Zabawy było zapewne co niemiara. Dla ludzi, bo wataha wilków, która tu miała norę ze szczeniętami, ciężko zniosła przejazd ponad 200 samochodów terenowych, quadów, i ciężarówek. Drapieżniki zabrały swoje młode i w popłochu gdzieś uciekły.

Naukowcy przemierzali las, żeby je odnaleźć. Robert Mysłajek wybrał się na tropienie samotnie, ja zaś towarzyszyłem w „polowaniu” na wilcze ślady dr Sabinie Nowak. Z początku natrafialiśmy tylko na stare odchody. Niektóre już się rozsypywały. Łatwo można było w nich dostrzec sierść, fragmenty racic oraz odłamki kości.

– O! Wilk! – krzyknęła nagle dr Nowak. Nie patrzyła przy tym w głąb lasu, lecz pod nogi. Zatrzymaliśmy się na szerokim, bezleśnym pasie przeciwpożarowym. Na żółtoszarym piasku odcisnęły się ślady jakiegoś czworonoga.
– Może to pies? – marudziłem.
– Nie, nie – zaoponowała moja przewodniczka. Przecież widać wyraźny, duży, wydłużony trop i mocne pazury. To dorosły osobnik. Ale żeby mieć stuprocentową pewność, musimy ruszyć jego śladem. Psy hasają po lesie bez ładu i składu, biegają to tu, to tam. A wilk jak idzie, to prosto, do konkretnego celu.
– Jakiego celu?
– Zwykle na polowanie. Wilki najchętniej by leżały albo się bawiły. Ruszają, gdy są głodne albo gdy jedzenia potrzebują ich szczenięta.

Poszliśmy więc po śladach. Najpierw skręciły na leśną drogę, dalej szły prosto. Na skrzyżowaniach zwierzę robiło czasem łuk, po czym znów ruszało przed siebie. Żadnego hasania, biegania w tę i we w tę. Po paru kilometrach pozbyłem się wątpliwości. To musiał być wilk. Szedł tędy niedawno, najdalej wczoraj. Król Wilk. Canis lupus. Budowa jego ciała, mięśnie, szkielet, zmysły – wszystko, dosłownie wszystko doskonale przystosowane do długotrwałego tropienia i skutecznego zabijania. Naturalny zasięg występowania tego psiego krewniaka jest bardzo rozległy – od Europy, przez północną i środkową Azję, po znaczną część Ameryki Północnej. Długość ciała dochodzi do 130 cm, wysokość w kłębie – do 85 cm. Waży zwykle od 35 do nawet 60 kg. Sierść ma płową, w odcieniach od szarego, rudawego po brązowe, wyjątkowo – czarną albo białą. Sylwetka – zwinna, szczupła, żylasta. Jak u maratończyka. Bo sportową specjalnością wilka nie jest wcale sprint, lecz długi, wytrwały bieg.

„Wilk odżywia się nogami” – mawia prof. David Mech z Uniwersytetu Minnesoty w USA, chyba najlepiej znany w świecie badacz wilków, redaktor ostatniej monografii gatunku pt. Wolves (Wilki). Rolf Petereson i Paolo Ciucci w jednym z rozdziałów tej książki piszą: W swojej historii ewolucyjnej wilki zostały ukształtowane jako biegające drapieżniki, które polują na dużych roślinożerców. Potrafią biec z prędkością do 60 km/godz. Zwykle aż tak bardzo się nie spieszą, są za to bardzo wytrwałe – obserwowany w Stanach Zjednoczonych rekordzista gonił ofiarę przez 21 km.

Najczęściej rezygnują po kilku kilometrach,
ale ofiara nie powinna czuć się wtedy bezpieczna. Wilki są inteligentne. Jeśli wiedzą, że ją ostro zmęczyły, mogą wrócić. W Puszczy Białowieskiej, gdzie w latach 1996–1999 zespół prof. Włodzimierza Jędrzejewskiego śledził za pomocą radionadajników 11 wilków z 4 watah, odkryto, że średnio dziennie samica przemierzała 22,1 km, a samiec 27,6 km. Już i to niemało, a gdy chciały, wilki potrafiły przez dzień pokonać dystans nawet ponad 60 km!

– Mogą węchem wyczuć zdobycz z odległości kilku kilometrów – twierdzi dr Nowak. – Rozpoznają, co to za wierzę i w jakiej jest kondycji, czy jest osłabione, np. stare ranne, czy przeciwnie – zdrowe i silne.

Mają też swoje sztuczki. Wiedzą, że zwierzęta kopytne przewyższają je w szybkości biegu, zwłaszcza pod górę. Dlatego wilki starają się zmusić je do ucieczki w dół. – W Karpatach stwierdziliśmy, że drapieżniki chętnie polują w dolinach potoków – opowiada dr Nowak. – Kilka z nich biegnie zboczem i płoszy żerujące jelenie lub sarny. Gdy przestraszone zwierzę ucieka w dół, natyka się na brzegu strumienia na jeszcze jednego wilka. To on jest „killerem”.


Peterson i Ciucci opisują, jak młode wilczki zapędziły młode owcy Dalla na skraj przepaści, gdzie same też nie mogły się dostać. Matka, chcąc im pomóc, zrzuciła kamień w kierunku ofiary. Niestety, sama spadła razem z nim. Wystraszone jagnię podbiegło w górę, trafiając prosto w szczęki czekającej niecierpliwie watahy. Wilczyca zaś, mimo upadku z 5 m, przeżyła.

Gdy wilki wreszcie dopadną zdobycz, ich głównym orężem stają się szczęki. Taktyka zabijania polega na licznych kąsaniach zębami. Wydłużony kształt czaszki i bardzo ruchliwe stawy pozwalają na szerokie rozwarcie pyska. Szczęki, zaopatrzone w niezwykle silne mięśnie, zaciskają się na ciele ofiary z siłą imadła. Najważniejszym narzędziem zadającym śmiertelne rany są jednak zęby mocno zakotwiczone w szczękach. Kły kłują niczym sztylety i zaciśnięte przytrzymują zdobycz. W śmiertelnym uścisku wspierają je siekacze.

Ofiara szarpiąc i skręcając w szalonym biegu ciało na boki, próbuje zrzucić z siebie napastnika. Drapieżnik nieraz jest wleczony po ziemi, bywa też, że dosłownie fruwa w powietrzu i uderza o drzewa. Przed urazami chroni go silna, krępa szyja i grube, mocne kości. A i tak nie zawsze to wystarcza. U starych wilków często spotyka się połamane zęby (najczęściej kły), żebra czy pęknięte kości.

Jeśli drapieżnikom uda się poważnie zranić ofiarę, ta stopniowo się wykrwawia. Gdy osłabnie na tyle, że nie ma sił na dalszą ucieczkę, wilki rzucają się na nią i rozszarpują na kawałki. – No, nie jest to humanitarny sposób zabijania – przyznaje dr Nowak. – Jednak w takim momencie ofiara w potwornym stresie praktycznie nie odczuwa bólu.

Wilki zjadają wszystko poza zawartością żołądka. Drapieżniki chętnie połykają fragmenty kości, z których czerpią mikroelementy: wapń oraz fosfor. Do ich kruszenia służą im bardzo mocne tylne zęby przedtrzonowe i trzonowe zwane łamaczami. Jednorazowo wilk zjada do 10 kg mięsa. Po obfitym posiłku zawartość jego żołądka może stanowić 25 proc. masy ciała!

Jeśli zdobycz jest duża, a wataha niewielka, część pokarmu drapieżniki zakopują pod ściółką lub śniegiem „na później”. Znakują taką skrytkę moczem i bezbłędnie powracają do niej nawet po kilku tygodniach. Bywa jednak, że pomimo wysiłków nie udaje się im nic upolować, wówczas są w stanie głodować wiele dni.

Większość życia wilki spędzają w grupie rodzinnej zwanej watahą. Rolę przywódców odgrywają w niej dwa osobniki: płodna samica, wadera, i jej partner, basior. Reszta watahy to przeważnie ich dzieci: tegoroczne oraz starsze. Zwykle na początku maja matka rodzi od 3 do 8 szczeniaków. Przez pierwsze 4 tygodnie karmi je wyłącznie mlekiem i tylko na krótko opuszcza norę. Zdobycie pokarmu spada na barki basiora i starszego potomstwa. Gdy najmłodsze dorastają i przestawiają się na mięso, dorosłym przybywa obowiązków. – Wilki są wtedy wymęczone, wychudzone i zupełnie nie wyglądają na królów – śmieje się dr Nowak.

W tym okresie wataha w dzień odpoczywa w pobliżu nory, nocą zaś poluje, najczęściej w podgrupach, a niektóre osobniki samotnie. Latem w lesie pożywienia jest w bród. Pełno w nim młodych, niedoświadczonych zwierząt kopytnych. Jeśli uda się je zwęszyć, zabicie ich jest dość łatwe, nawet w pojedynkę. Po udanych łowach wilki pośpiesznie połykają jak najwięcej mięsa, by po powrocie do nory móc podzielić się pokarmem z młodymi. W radosnym rytuale powitania szczeniaki liżą rodziców i starsze rodzeństwo po pyskach, a ci zwracają im pokarm prosto z żołądków. To świetny sposób na transportowanie mięsa na duże odległości.

Jesienią, gdy szczenięta są już większe i sprawniejsze, wataha znów zaczyna polować wspólnie. Potencjalne ofiary dorosły, zmężniały i nie tak łatwo je podejść i zabić. Wydaje się, że wspólne działanie przynosi korzyści. Peterson i Ciucci twierdzą jednak, że to nie do końca prawda. Pomoc młodych, niedoświadczonych wilków w polowaniu nie jest tak duża, jak się spodziewano. Jeśli przeliczyć ilość zdobytego pożywienia na jednego drapieżnika, to najbardziej efektywne okazują się łowy we dwójkę.

Zdaniem tych badaczy szczeniaki zabierane są na polowanie głównie po to, by – podpatrując starszych – nauczyły się samodzielnie zdobywać pokarm. Zapewne tak jest i w polskich watahach, choć w naszych warunkach badania są trudniejsze niż np. na słynnej Isle Royale na Jeziorze Górnym na pograniczu USA i Kanady, gdzie drapieżniki z konieczności poruszają się po bardzo ograniczonym obszarze i łatwo je obserwować m.in. z helikoptera czy po prostu przez lornetkę. Pewnie dlatego o wiele więcej prac dotyczących wilczych zachowań pochodzi nie z obszarów o najliczniejszej wilczej populacji, ale z tych stosunkowo otwartych. U nas ideałem pozostaje telemetria, czyli śledzenie osobników z założonym nadajnikiem, ale najczęściej (z powodu niższych kosztów) stosuje się analizę tropów albo odchodów. Na ich podstawie można próbować policzyć watahy, określić stan zdrowia i pokrewieństwo osobników czy skład ich diety, ale to wszystko dowody pośrednie. Podglądanie wilka „on-line” wymaga zaś nie lada sprytu, bo z reguły są to zwierzęta wyjątkowo względem ludzi nietowarzyskie. Nie bez powodu.


W XX w. wilki tępiono bezwzględnie. W USA w latach 70. zasięg gatunku skurczył się do 4 proc. pierwotnego areału. W Polsce w 1973 r., po 20 latach eksterminacji, odnotowano zaledwie 105 drapieżników, a i ta liczba mogła być zawyżona. Owszem, i w Europie, i w Ameryce wilki nie stronią od polowań na nieodpowiednio chronione zwierzęta gospodarskie, a w kilku miejscach królowie lasów dosłownie zeszli „na psy” i pożywienia szukają na śmietnikach. W końcu są wszechstronnymi i elastycznymi myśliwymi. Ale nie taka dieta jest im najbliższa. Poczesne miejsce w wilczym menu zajmują duże zwierzęta roślinożerne. W Polsce – jelenie, sarny czy dziki, rzadziej łosie, sporadycznie żubry. Jeśli nadarzy się okazja, złowią też bobra, zająca, lisa, jenota, borsuka, psa, a nawet kota.

Przyroda pozbawiona dużych drapieżników zaczęła się rozregulowywać. Wprawdzie człowiek ochoczo zastąpił króla lasów w polowaniach na sarny, dziki, jelenie czy łosie, ale w przeciwieństwie do wilków ludzie najchętniej zabijają duże i silne osobniki w kwiecie wieku.

Im lepsze trofeum – tym większa chwała. To zaś prowadzi do pogorszenia struktury populacji ofiar. Wilki tymczasem je wzmacniają, bo w starciu z nimi przeżywają najszybsze, najinteligentniejsze i najbardziej wytrzymałe zwierzęta. Ludzie zimą dokarmiają roślinożerców, by mieć na co polować. Wilki ograniczają liczebność kopytnych. Dlatego po zniknięciu królów lasu w wielu rejonach świata ponad miarę rozmnożyły się jelenie, łosie czy mulaki. Wyjadały roślinność, szczególnie młode drzewa, przez co utrudniały odnawianie się lasów. W amerykańskim Parku Narodowym Yellowstone, gdzie przeprowadzono najbardziej gruntowne badania, pozbawieni presji wilków roślinożercy doszczętnie wyniszczyli zadrzewienia nad rzeką Lamar. Ptaki nie miały gdzie się gnieździć, bobry nie miały z czego budować tam, nasiliła się erozja i rozmywanie brzegów.

W latach 90. XX w. w końcu zrozumiano, jak bardzo wilki potrzebne są w ekosystemie. Na powrót wprowadzono je do parku Yellowstone. Dzięki temu nad rzekę Lamar powróciły zarośla, a wraz z nimi ptaki i bobry. W Polsce w 1998 r. wilki wpisano na listę gatunków chronionych, zaś od 2000 r. rozpoczęto ich monitoring. Rok później doliczono się 560 osobników, ostatnio już 700. Drapieżniki powróciły do zachodniej Polski. Zasiedliły m.in. Bory Dolnośląskie. Mają tam do dyspozycji 1 200 km2 lasów, mnóstwo jeleni, saren i dzików. Jak na tak dobre warunki liczba wilków i tak jest niewielka – z powodu kłusownictwa i rosnącej izolacji spowodowanej rozbudową sieci dróg.

Tropy osobnika, którego namierzyła dr Nowak, nie doprowadziły nas do jego grupy rodzinnej. Zapewne wypuścił się na samotne polowanie. Więcej informacji dostarczyły świeże odchody znalezione przez Roberta Mysłajka. Niedaleko nich udało się dostrzec tropy innych członków watahy. Wilki nie uciekły zatem z Borów, lecz przeniosły się dalej na południowy wschód. – Nie mamy jednak pewności, czy przeżyły ich szczenięta – martwi się dr Nowak. – Jeśli nie, następną szansę na potomstwo wataha ta będzie miała w maju przyszłego roku. No, chyba że znowu zniweczy ją jakiś rajd.

Wojciech Mikołuszko