Na prawie pustym peronie metra jest tylko trójka nastolatków i my. Gdy zaczynają grać we frisby, dołączamy do nich i nagle mamy „rozgrywki międzynarodowe”. Nie jest ważne, kto wygra  – Polska czy Dania. Liczy się sama przyjemność gry w tak nietypowym miejscu. Nie bez przyczyny magazyn The Ecologist przyznał Kopenhadze tytuł „najbardziej odlotowego miasta w Europie”. Stolica Danii jest odlotowa, to prawda. Ale jednocześnie bezpieczna – frisby nie wpadnie nam na tory, bo torowisko oddziela od peronu specjalna szyba z rozsuwanymi drzwiami. Kolejka zatrzymuje się na stacji co do milimetra, więc wejścia do wagonów są dokładnie przy tych drzwiach.

Dwie syrenki
Od Andersena nie sposób tu uciec, choć najsłynniejszy bajkopisarz świata urodził się w Odense i tam spędził dzieciństwo. Do stolicy przyjechał, dopiero mając 15 lat, i mieszkał tu zaledwie 8 lat. Potem więcej czasu spędzał na zagranicznych wojażach niż w ojczyźnie, do której jednak wciąż powracał w swojej twórczości. Najbardziej widomym ucieleśnieniem pisarstwa Andersena jest oczywiście posąg Małej Syrenki.
Zestawienie jej z Syrenką warszawską wypada raczej na niekorzyść Polki. Syrenka z Kopenhagi nie jest tak patetyczna i wojownicza jak nasza. Nie stoi na cokole i nie trzyma tarczy oraz miecza. Dziewczyna-ryba ustawiona przy nabrzeżu Langelinie wydaje mi się zadziwiająco niewielka i wygląda tak, jakby dopiero co wyszła z wody i przysiadła sobie na chwilę na kamieniu. Pomnik najlepiej oglądać rano, tym bardziej że w Kopenhadze słońce wstaje wcześniej niż w Polsce. Gdy odwiedziłem go po raz drugi, tym razem po południu, trudno mi było przecisnąć się przez fotografujące się tłumy. Została mi przynajmniej nie mniej ciekawa panorama za plecami syreny – wpływające do miasta statki, nowoczesne budynki portowo-przemysłowe oraz wielkie wiatraki po drugiej stronie kanału Iderhavnen.
Od pomnika można iść dalej na północ, do dawnej dzielnicy portowej, w której wyrastają nowoczesne budynki mieszkalne. Przy nabrzeżu Midtermolen na kamieniu siedzi, o czym nie wie nawet wielu kopenhażan, druga syrenka. Młodsza siostra tej z 1913 r. wygląda jak ulepiona z plasteliny, ale w sumie pasuje do nowoczesnej architektury wokół.
Tym, co europejskie miasta mają najcenniejszego, są piękne parki w centrum – twierdzi amerykański podróżnik Bill Bryson w pełnym czarnego humoru opisie wojaży po Starym Kontynencie Ani tam, ani tu. Z jego wielkiej trójki – Lasek Buloński, Prater i Tivoli – mnie najbardziej podoba się ten ostatni. Zanim zobaczyłem bramę wejściową z charakterystycznym napisem-nazwą ogrodu, już z daleka słyszę wrzaski, jakbym zbliżał się nie do parku rozrywki, ale  co najmniej do izby tortur. Dopiero na miejscu ustalam źródło hałasu – tak krzyczą śmiałkowie, którzy odważyli się przejechać Star Flyerem, czyli Gwiezdnym Pojazdem. Ryzykuję i ja. Z wysokości 80 m podziwiam wspaniałą panoramę miasta – do czasu, aż zaczynam obracać się zbyt szybko, bo wtedy kolory nagle zaczynają mi się zlewać. Wtedy żałuję, że nie widzę miny współtowarzyszy niedoli, choć z drugiej strony cieszę się, że oni nie widzą mojej. Jedyne, co mi pozostaje, to oczywiście krzyczeć. Aż dziw, że ten hałas nie przeszkadza pracującym w pobliskim ratuszu rajcom miejskim.
Oczywiście Tivoli, jak na lunapark dla całej rodziny przystało, oferuje też coś dla mniejszych dzieci, które spokojnie możemy posadzić na jednej z licznych karuzel czy na innych urządzeniach. Są w pełni bezpieczne, choć wiele z nich wygląda na mocno wiekowe. No ale czemu się dziwić, skoro ogród został założony w połowie XIX w., czyli w czasie, gdy nikt jeszcze nie myślał o wielkich, najczęściej pozbawionych smaku parkach rozrywki typowych dla współczesności. Specyficzny charakter Tivoli poczujemy zarówno w jego kameralności, jak i estetyce – mauretański pałac stoi tu niedaleko chińskiego teatru z kurtyną w formie pawiego ogona, samochód barek w kształcie dyni sąsiaduje z pagodą czy drewnianym rollercoasterem z 1914 r.

PRZYJEMNE Z PRZYJEMNYM

„Kopenhaga jest jednym z najosobliwszych miast świata, do niczego innego niepodobnym” – w pełni mogę się podpisać pod słowami Jarosława Iwaszkiewicza, który w latach 30. pracował tu jako sekretarz polskiego poselstwa, nauczył się języka duńskiego, a nawet tłumaczył bajki Andersena.

Gdy spaceruję po stolicy Danii, dostrzegam jej podobieństwa z innymi aglomeracjami Starego Kontynentu (np. zwarta XIX-wieczna zabudowa), a jednocześnie czuję, że jest tu – chyba za sprawą morza, kanałów i jezior – więcej przestrzeni. Pierwszego dnia pobytu czułem pewien zgrzyt między nobliwymi zabytkami a tysiącami rowerów i typowym dla Duńczyków luzem, ale dzień później wydało mi się to już całkiem naturalne. Wtedy nawet dostojne budynki, jak zamek Rosenborg czy ratusz, dzięki murom z ciemnoczerwonej, prawie brązowej cegły i filigranowym attykom zaczęły mi przypominać bardziej domki z piernika niż pamiątki ponurej skandynawskiej przeszłości. Kiedy patrzyłem na błyszczącą od złota wieżę kościoła Zbawiciela ze spiralnymi schodami czy na wieżę giełdy, którą zdobią z kolei cztery ogromne smoki, zrozumiałem, czemu w Kopenhadze najmłodsi mogą się poczuć jak w mieście z bajki, a starsi odnaleźć w sobie dziecko.




W Kopenhadze wszystko stworzono tak, by było wygodne i ciekawe dla całej rodziny. Miłośnicy wzornictwa, z którego przecież Dania słynie, powinni wybrać się do Muzeum Sztuki Dekoracyjnej (ul. Bredgade 68), ale i dzieci będą miały tam co robić. Starsi nie tylko pokażą im urządzenia będące w użyciu w czasach ich młodości, ale także takie „śmieszne” wytwory, jak fotel zrobiony ze starych gazet. Dzieci nie tylko obcują z pięknym dizajnem, ale też uczą się, że recykling się opłaca.
Nie lada atrakcją dla całej rodziny będą też z pewnością ok. 50-minutowe rejsy statkiem po kanałach (początek na Gammel Strand i Nyhavn, cena: 60 koron, dzieci 25 koron), tym bardziej że niektóre budynki ( jak nowa ikona Kopenhagi, czyli Biblioteka Królewska zwana Czarnym Diamentem) najokazalej prezentują się właśnie do strony wody. Chcecie poobcować z wybitną architekturą z lądu? Przejdźcie się wzdłuż nabrzeża Islands Brygge. Gdy będziecie podziwiać budynki po drugiej stronie kanału Sydhavnen, wasza latorośl może skorzystać z „naturalnego” (bo wydzielonego z kanału) basenu z wieżą do skoków w kształcie dziobu statku (basen już trafił do podręczników architektury). Nawet kopenhaskie metro zostało zaprojektowane jakby specjalnie dla dzieci. O szklanych ścianach bezpieczeństwa już wspominałem. Druga atrakcja to bezzałogowe pociągi. Korzystam z tego, siadając przy przedniej szybie pierwszego wagonu i obserwując, jak wjeżdżamy do tuneli i pokonujemy rozjazdy. W końcu nawet duzi chłopcy lubią się bawić kolejką.

SZTUKA ŻYCIA
No ale już słynąca z narkotyków i „wolnej miłości” Christiania na pewno nie jest dla maluchów! – powiecie. Może rzeczywiście dla dzieci poniżej pewnego wieku widok tej dzielnicy nie będzie obrazem zbyt budującym, choć według mnie „miasto Krystiana” jest dziś bardziej atrakcją turystyczną z malunkami na murach i stoiskami domorosłych rzemieślników niż twierdzą prawdziwej alternatywy. Bo i trudno mi myśleć o antysystemowym buncie, gdy widzę „hipisa” popijającego colę i pałaszującego pizzę w jednej z tutejszych sieciówek.  
Za to zdecydowanie radzę zabrać latorośl na spotkanie ze sztuką współczesną. Tak, tak, dobrze słyszeliście. Ta sztuka, dla dzieci najczęściej niestrawna, w wykonaniu Muzeum Louisiana w Humlebak na północ od Kopenhagi (dojazd kolejką podmiejską) potrafi być bardzo interesująca. Pomijam specjalną salę, gdzie szkraby mogą się wyżyć artystycznie, bo to w duńskich muzeach standard, ale warto docenić sam budynek. Parterowy pawilon, idealnie wtopiony w skarpę, z oknami do samej ziemi, powoduje, że granice między salami wystawowymi a ogrodem (zresztą pełnym rzeźb) są tu czysto umowne. Gdy więc turyści podziwiają rzeźby Giacomettiego, ich dzieci zjeżdżają na pupach ze skarpy, a potem, już wspólnie, obserwują statki i windsurferów w cieśninie Sund. Po jej drugiej stronie widać brzeg Szwecji.

Baw się dobrze

A jeśli już zdecydowaliśmy się na wycieczkę za miasto, to koniecznie wybierzmy się do Legolandu (czynne od 2 kwietnia do 31 października) w Billund, w środkowej Danii, ok. 250 km od Kopenhagi. Bilet kolejowy (w jedną stronę dla dorosłego od 380 koron) lepiej kupić na dworcu – rezerwacja przez stronę kolei www.dsb.dk jest bardziej skomplikowana niż książki najsłynniejszego duńskiego filozofa Kierkegaarda. Spory wydatek (999 koron za całodzienny karnet rodzinny) warto ponieść, bo czy można sobie wyobrazić większy raj dla dzieci niż miasteczko zbudowane w całości z klocków?
Dziwna – choć przecież chwytliwa, skoro pamięta ją cały świat – nazwa Lego to skrót od dwóch duńskich słów: leg godt, czyli „baw się dobrze”. I rzeczywiście trudno w Legolandzie dobrze się nie bawić. Z klocków można zbudować niemal wszystko, więc mamy tu i domy (w tym najbardziej charakterystyczne budowle świata), i pływające statki. Po Billund raczej nie spodziewajcie się „eksponatów” do oglądania, których, broń Boże!, nie można dotykać. Tu dotykanie jest jak najbardziej wskazane! W strefie Duplo maluchy pobawią się samolotami czy kolejkami. Inna kolejka zabierze nieco starszych w krainę Indian, poszukiwaczy złota i kowbojów, gdzie czeka ich spływ łodzią (również przez wodospad). Są też oczywiście: zamek, przejażdżka podziemiami, kino 4D, sala z grami komputerowymi Lego czy Kraina Piratów. Patrząc na ceny  w tutejszych restauracjach oraz w sklepie z pamiątkami, zastanawiam się, czy taką krainą nie jest czasami cały Legoland? No ale kto powiedział, że dobra zabawa jest tania?

Kopenhaga - NO TO W DROGĘ

CZAS:
3 Dni
KOSZT: 1700 zł (w tym bilet lotniczy)


INFO:
Powierzchnia:
na wschodnim wybrzeżu wyspy Zelandia.
Ludność: 1,1 mln.
Języki: duński, angielski powszechnie znany.
Waluta: korona duńska; 1 DKK  = 0,57 zł.

Oprócz poniedziałku wielkanocnego bardzo uroczyście obchodzi się tu Wielki Piątek  i  Wielki Czwartek (w tym roku 5 i 6 kwietnia). Dniami wolnymi są też 4 maja (Dzień Modlitwy), 17 maja (Święto Wniebowstąpienia) oraz 27 i 28 maja (Zielone Świątki). Wejdziecie wtedy do muzeum, ale nie liczcie na czynne sklepy (poza dworcami kolejowymi).

Prom: Stena Line dociera do  portów w Szwecji, skąd do Kopenhagi można przedostać się innym promem lub mostem Öresund  z Malmo (przejazd płatny 65 DKK).  Polferries ma połączenie Świnoujście–Kopenhaga via Ystad. Prom wypływa ze Świnoujścia codziennie o 22.30, a przypływa na miejsce o 9.20 (dni powszednie) lub 11.15 (weekend). Polferries oferuje też dwudniową wycieczkę od 790 zł od osoby (prom, wyżywienie, hotel, opieka pilota­-przewodnika).

Samolot: SAS lata do Kopenhagi z Katowic, Gdańska, Poznania i Wrocławia. Ceny: od 335 zł. LOT lata do Kopenhagi z Warszawy dwa razy dziennie – o 7.45  i 18.10, cena od 399 zł.

Samochód: z Warszawy do Kopenhagi jest prawie 1 tys. km. Lepiej jechać przez Berlin niż Szczecin, bo wtedy większość trasy pokonujemy autostradami (z tym że trzeba dojechać do A2). 

 

Po centrum najlepiej poruszać się pieszo lub rowerem (w 125 oznaczonych miejscach do dyspozycji jest 3,5 tys. bicykli – wrzuca się kaucję 20 DKK, odbiera po oddaniu roweru).

Pojedyncze bilety na autobus  czy metro są dosyć drogie (nawet 36 DKK), lepszym rozwiązaniem jest kupno Karty Kopenhaskiej (1­dniowa – 199 DKK, 3­dniowa  – 320 DKK), która uprawnia do korzystania z komunikacji, wstępu do wielu muzeów czy zniżek w niektórych restauracjach.

NIEPEŁNOSPRAWNI

Metro – dla turystów na wózkach: na stacje metra prowadzą windy, wejścia do wagonów są  z poziomu peronu, kasowniki i automaty z biletami na wysokości  1,2 m; dla niewidzących: w podłogach są specjalne orientacyjne wypustki;  dla niedosłyszących: zamykanie drzwi jest oznajmiane nie tylko sygnałem dźwiękowym, ale też świetlnym; dla alergików: specjalna strefa „bez psów”.

Baza miejsc dostępnych dla turystów na wózkach jest tu: tbasen. dk (niestety tylko po duńsku).

Hotel Ansgar, Colbjornsens gade  29, idealny dla rodzin z dziećmi, bo nie podaje się w nim alkoholu.

Hot­dogi sprzedawane z ulicznych budek. Czemu duńskie parówki biją na głowę polskie?

W Kopenhadze znajduje się najlepsza restauracja świata. Noma proponuje kuchnię „neonordycką” typu wędzony szpik, wodorosty,  dzikie zioła. Miejsca trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem.