– Wygląda jak flądra obdarta ze skóry... (gość 1)
– Ona ma 34 lata? A ja myślałem, że z 54! Brzydka jest taka, że aż rzygać mi się chce, jak na nią patrzę. (gość 2)
– Ma czarujący uśmiech i wygląda bardzo dziewczęco. Ja to bym się z nią ożenił, jakby chciała... (gość 3)
– Nijaka taka. Nie wiem, co ci ludzie w niej widzą. (gość 4) Nie ma obiektywnego piękna, tak samo jak nie da się obiektywnie postrzegać świata. Nie ma też jednego obowiązującego kanonu urody. O tym, jak gusta zmieniały się na przestrzeni tysięcy lat, nie ma się co rozpisywać, bo zrobili to już inni. Bardziej interesują mnie współczesne kanony piękna w różnych szerokościach geograficznych, szczególnie w krajach mniej popularnych wśród turystów.

Rubensowskie kształty, chłopięca sylwetka Twiggy czy wręcz przeciwnie – usta i biust-gigant Pameli Anderson, zadziwiająco wysokie czoło królowej Elżbiety I – długo można się zastanawiać, dlaczego określone cechy postrzegamy jako atrakcyjne (w przypadku Elżbiety może to była władza?). Jedyny przykład obiektywnego uznawania kanonu piękna, o jakim słyszałam, zaobserwowano na Saharze wśród plemienia Wodaabe. W tamtejszej kulturze każdy mężczyzna powinien być wysoki, szczupły, umalowany w identyczny sposób: oczy i usta obwiedzione czarną kredką, żeby podkreślić biel gałek i zębów, linia wyrysowana na nosie ma zaznaczać symetrię twarzy. O dziwo, kiedy badacze pokazywali Wodaabe zdjęcia różnych mężczyzn i pytali, który z nich jest najpiękniejszy, zawsze wskazywano tę samą osobę! To nie do pomyślenia w naszej kulturze, w której „nie ładne co ładne, tylko co się komu podoba”.

W Japonii ideałem piękna jest kawai. Najbliższe temu określeniu jest angielskie słowo cute. Po polsku można je tłumaczyć „słodka, urocza” etc. Zdaniem Japończyków najpiękniejsze są dziewczynki w białych podkolanówkach, krótkich kraciastych spódniczkach, z upiętymi kucykami, ubrane na różowo. Koniecznie powinny jeszcze się piskliwie i infantylnie śmiać, wstydliwie zasłoniwszy usta dłonią. W ten sposób stylizują się niemal wszystkie panie. Także te, które mają nie 12 lat, lecz 52 i sporą nadwagę. Bez wahania eksponują swój cellulitis na udach. Panowie wydają się zachwyceni! Kanon urody obowiązuje także prostytutki. Podobno najwięcej japońskich mężczyzn marzy o seksie z uczennicą – tak właśnie powinny wyglądać panie wynajmowane „do towarzystwa”. To drażliwa kwestia, ale proszę mi wierzyć, że do Japończyków nie dotarły europejskie afery pedofilskie i ich stosunek do tego tematu jest zgoła odmienny. No cóż, do Japonii nie pasowałam – za wysoka, wcale nie „słodka”… No i nie chichram się głupkowato.

Bez szans byłam też wśród całkiem „dorosłych” piękności w Los Angeles. Naprawdę nigdzie na świecie nie ma takiego nagromadzenia idealnych, opalonych nóg, wyćwiczonego ciała, doskonałych silikonowych biustów, ostrzykniętych wypełniaczem ust. Jest jednak pewien problem: te miss trudno od siebie odróżnić. Wszystkie mają blond włosy, jasne oczy, a ich wybielony uśmiech aż oślepia! Mężczyźni też wyglądają tu idealnie! Na Zachodnim Wybrzeżu USA można więc co najwyżej zająć jakieś strategiczne miejsce na plaży, okopać się w dołku i obserwować piękności. Zwinięta ciasno w ręcznik wzdychałam tylko, nie mając śmiałości nawet przejść z leżaka do wody…

Lepiej było w Etiopii podczas wizyty u wojowniczego i mało przyjaźnie nastawionego plemienia Mursi. Wyróżniał mnie kolor skóry, jednak wątpliwości wzbudzała płeć. Niby wyglądam jak baba, ale chodzę w spodniach i pokrzykuję na facetów, z którymi przyjechałam! Przecież kobieta nie odgrywa roli dominującej w stadzie. Lokalne piękności patrzyły więc na mnie z rezerwą. Same wyglądały zjawiskowo. Mieszkanki Etiopii są dość wysokie, strzeliste, mają pięknie ukształtowane czaszki. A kobiety z plemienia Mursi dodatkowo ozdabiają się, wkładając gliniany krążek w dolną wargę. Rozpychać skórę małymi krążkami zaczynają jako dziewczynki, a kończą w dorosłym wieku z „talerzykami” o średnicy 20 cm! Czemu to robią? Mówi się, że to odpędza złe duchy. Inna teoria głosi, że w czasach, gdy biali porywali afrykańskie kobiety, pozwalało to im uniknąć napaści – najeźdźcy nie gustowali w tak „upiększonych” paniach. Dziś z pewnością robią to dla urody (i może trochę dla turystów, którzy nieźle płacą za zdjęcia). Im większy jest gliniany krążek rozciągający usta, tym piękniejsza wydaje się jego dumna posiadaczka! A gdy chce coś zjeść i wyjmie ów przedmiot, warga zwisa jej smętnie do połowy szyi… Ciało pięknej kobiety Mursi jest też, dla wzmocnienia urody, poorane bliznami. Na skórze robi się finezyjne nacięcia, w ranę celowo wdaje się zakażenie. Powstają w ten sposób grube szramy, tworzące coś w rodzaju ornamentów.



Chociaż nie pasowałam do kanonu, panie były zainteresowane moimi jasnymi włosami i skórą. Szczególnie na przegubach rąk, gdzie prześwitują niebieskawe żyłki. Nadal jednak nie było pewności co do mojej płci… Jak to sprawdzić? Olśnienie – jak baba, to musi mieć cycki! Zanim zdążyłam się zorientować, kobiety Mursi zadarły mi bluzkę, żeby sprawdzić, czy mam piersi! Stałam tak mocno skonsternowana i obserwowałam ich twarze wyrażające bezgraniczne zdumienie. Cycków nie widać, bo były upchnięte w staniku. Po kilku sekundach jedna z odważniejszych włożyła mi rękę w biustonosz i „hyc-hyc” wydobyła dowód rzeczowy na wierzch! Dopiero wtedy rozległy się śmiechy i ostatecznie kobiety uznały mnie „za swoją”. Kawalerzy kręcili jednak nosami z niezadowoleniem.

Kiedy tak podróżowałam przez świat, kilkakrotnie miałam okazję popaść w depresję, obserwując kanony piękna w różnych krajach i mój brak przystawalności do nich (jakie to babskie, nieprawdaż?!). W Tajlandii z moimi 180 cm wzrostu czułam się niczym słoń w składzie porcelany i z zazdrością patrzyłam na filigranowe piękności. Ale za to nastrój poprawiłam sobie w Ekwadorze. Adoratorów, propozycji małżeństwa i… zbliżenia fizycznego miałam wiele. W krajach arabskich nawet się podobam, bo przecież tam blondynka, i to wcale nie drobnej budowy, jest w cenie. Najweselej było jednak na odległej Syberii na biegunie zimna, Ojmiakonie.

Po kilku tygodniach jazdy przez ten kraj szukaliśmy jakiegoś domu, żeby się chociaż umyć i przespać jak człowiek, w łóżku zamiast na pace samochodu. Trafiliśmy w końcu do jakuckiej rodziny, która za niewielką opłatą zgodziła się nas przenocować i pozwoliła skorzystać z prawdziwej rosyjskiej bani. Co za radość! Akurat tak się złożyło, że był 27 września, wybiła północ i zaczęły się moje urodziny. Na stół obok dzikiego zająca w potrawce i innych wiktuałów wjechał więc samogon – 86-procentowy. Uhhh… Mocne to jak cholera! Pijemy tak, pijemy… Za przyjaźń polsko-jakucką, za moje zdrowie… (Na Syberii naprawdę nie da się odmówić wypicia trunku; w Polsce z rzadka sięgam po alkohol, a jeśli już to niskoprocentowy!). Po kilku kolejkach gospodyni się rozkleja i zaczyna mi opowiadać.

– Wiesz, my, Jakuci, jesteśmy potomkami Mongołów. Nasi przodkowie byli zbiegami z armii Czyngischana i tak przed nim uciekali na północ, że aż tu dotarli. I stąd te nasze rysy twarzy… Jak byłam mała, często płakałam, że jestem taka brzydka i nie wyglądam jak dziewczyny z telewizora. Jak zaczęłam dojrzewać, to byłam załamana i myślałam, że nie znajdę chłopaka. Wiesz, jak to jest… Nawet się zabić chciałam, że oczy mam takie skośne, nos plaskaty i w ogóle… A ty, krasawica, taka jesteś piękna! Taka cera jasna, duże oczy… No, śliczna po prostu! – zaczęła gładzić mnie po twarzy. – Jesteś taka śliczna jak… renifer! Nie wiem, czy waszym zadaniem renifer jest ładny. Moim zdaniem nie…