Krzyki niosą się przez całą ulicę. Podniesione głosy, ostentacyjne cmoknięcia, dłonie wirujące w powietrzu. Dwóch Włochów stoi blisko siebie i sprawia wrażenie, jakby byli o krok od wyjęcia noży. Gdy podchodzę bliżej, okazuje się jednak, że ich zażarta dyskusja dotyczy przepisu na najlepszy sos pomidorowy.

Jestem w Kalabrii – w sercu Mezzogiorno, krainy rozciągającej się na południe od Neapolu aż po Sycylię. Mezzogiorno to jednak bardziej stan umysłu niż pojęcie geograficzne. Mieszczą się w nim wystudiowane ruchy, zawiła historia, pokoleniowe rytuały. I niewiarygodne zamiłowanie do życia.

To miejsce, gdzie zachwyt wyraża się głośno, kopanie piłki wciąż jest ważniejsze niż media społecznościowe, a przepis na sos pomidorowy staje się tematem, nad którym dyskutuje połowa miasteczka. Ta umiejętność czerpania z życia pełnymi garściami ujmuje tym bardziej, że codzienność nie jest w Kalabrii łatwa – to jeden z najbiedniejszych rejonów Włoch. Paradoksalnie ma to jednak zalety.

Z czego słynie Kalabria? 

Region pozostaje daleki od unifikacji, nietknięty przez wielkie inwestycje, ledwo co muśnięty zainteresowaniem turystów. Podróż po nim daje szansę zobaczyć ten kraj od podszewki, bez tłumów, skupiając się na detalach, o których rzadko wspominają przewodniki. Kilka godzin wcześniej jechałem wybrzeżem w okolicach Villa San Giovanni, chłonąc widok drzew cytrusowych.

W drugiej połowie roku pojawiają się na nich zielone owoce o szorstkiej skórce – pomarańcze bergamoty. Bez nich nie istniałby przemysł perfumeryjny, a Anglicy nie mogliby spędzać podwieczorków nad filiżankami aromatyzowanego olejkiem bergamoty earl greya.

Kalabria to cytrusowe centrum świata. W prowincji Cosenza uprawia się cytrony – zadziwiającą cierpką odmianę cytryn, a nad morzem, w okolicy Santa Maria del Cedro i Scalea, mieszkańcy poświęcają większość czasu pielęgnacji cytrynowych gajów.

Scalea, Włochy / fot. Getty Images

Wędrówka po wijących się pomiędzy drzewami ścieżkach jest leniwą przyjemnością, którą chce się przeciągać w nieskończoność. Pentedattilo jest widmem. Opustoszałe domy w wiosce tulą się do góry Calvario. Osadę założyli w 640 r. p.n.e. przybysze z greckiej Chalkidy – miasta w Eubei – rozpoczynając trwający przez kolejne stulecia okres prosperity.

Upadek przyszedł z trzęsieniem ziemi w 1783 r. Kolejne dwa, już w XX w., dopełniły wyroku – w latach 60. Pentedattilo całkowicie się wyludniło. Pozostały jedynie duchy „masakry Alberti”, choć historia o niej ma tak wiele wspólnego z innymi włoskimi legendami – melodramatami o nieszczęśliwych zakończeniach – że nie do końca mogę uwierzyć w jej autentyczność.

Jak to we Włoszech bywa, poszło o miłość. Baron Bernardino z Montebello zakochuje się w Antonietcie, córce markiza Alberti z Pentedattilo. Markiz ma jednak inne plany dla swego dziecka. Bernardino wpada w szał, zabija całą rodzinę swej wybranki, a ją samą zamyka w klasztorze. Antonietta ma czekać na jego powrót z wojny. Ten nigdy nie wraca, ginie w trakcie walk. Antonietta pozostaje do końca życia w klasztorze

Kalabria – co warto zobaczyć? 

Ponoć duchy familii Albertich wciąż są w Pentedattilo obecne, ja jednak trafiłem tam na całkiem rzeczywiste postaci. Kilku murarzy lepiło tynk na ścianie domu, a starsza kobieta sprzedawała ceramiczne drobiazgi. Jeszcze nikt tu na stałe nie mieszka, dzięki staraniom stowarzyszenia Pro Pentedattilo to miejsce powoli wyrywane jest jednak nicości.

Pisarz Gabriele d’Annunzio nazwał Lungomare Falcomatà w Reggio di Calabria „najpiękniejszym kilometrem we Włoszech”. Wstęga płyt granitu, płynąca wzdłuż morza, oddana we władanie pieszym. Kraniec Włoch, dalej jest już tylko Sycylia, której nikt tu jednak nie traktuje jako części tego kraju. Miasto oferuje jeszcze Muzeum Archeologiczne, w którym kryją się tzw. Brązy z Riace.

Lungomare Falcomatà w Reggio di Calabria / Shutterstock

Przyjrzenie się detalom dwóch greckich rzeźb z V w. p.n.e., które w pewien słoneczny dzień w 1972 r. wyłowił z Morza Jońskiego nurek amator, zajęło mi jednak nie więcej niż pół godziny. Do Reggio Calabria nie przyjechałem dla nich, lecz właśnie dla lungomare. Miejsca, w którym Włochy rozpływają się w Cieśninie Mesyńskiej. Po to by przejść się pasażem oświetlonym latarniami w stylu art déco, otoczonym eleganckimi willami z XVIII i XIX w.

Ten trakt zapewne nie zachwyciłby do tego stopnia d’Annunzia, gdyby nie rozpościerający się widok na szczyt Etny. Wulkaniczny stożek nie należy już do Kalabrii – jest światem sycylijskim – ale wdziera się w kalabryjską rzeczywistość pięknem i nachalnością. To właśnie on sprawia, że Reggio di Calabria warte jest wędrówki przez całe Włochy. Zjechania setek kilometrów, by stanąć na krańcu włoskiego buta i poczuć, że jest się w samym sercu Mezzogiorno.

Tekst ukazał się na łamach magazynu „National Geographic Traveler Extra” (nr 01 (06)/2021).