Jemen ma świetne notowania! Oczywiście nie w polskim MSZ, które odradza wojaże po tym kraju,   ale wśród podróżników. Że piękny krajobrazowo, że ciekawy kulturowo, że mili i gościnni ludzie,   a stereotypy nijak się mają do rzeczywistości. Na dobry początek obalam pierwszy – trzęsę się z zimna, mimo że przecież znajduję się w strefie podzwrotnikowej. No tak, to wpływ wysokości. Sana położona jest na wysokogórskim płaskowyżu, 2300 m n.p.m

Suma wszystkich muezinów

Ja wchodzę jeszcze wyżej, na dach zabytkowego hotelu, gdzie  znajduje się kawiarnia. Zamawiam herbatę i patrzę na miasto z góry. A jest na co! Do tej pory zachowało się ok. 6,5 tys. domów zbudowanych jeszcze przed XI w.! Wszystkie wielopiętrowe, z brązowego bazaltu i cegły w kolorze piernika,   z białymi fryzami, koronkowymi obramieniami okien i barwnymi witrażami zamiast zwykłych szyb. Akurat jest południe, zewsząd więc rozlega się ezan – śpiewne nawoływanie muezinów do modlitwy. Głosy nakładają się na siebie, bo tylko na terenie starówki Sany doliczono się 106 meczetów. Najważniejszy jest tak zwany Wielki Meczet, którego miejsce budowy wskazał w VII w. ponoć sam prorok Mahomet. Jemeńska stolica to jedno z najdłużej zamieszkanych miast świata. Według legendy założył je Shema, jeden z synów   Noego, zaraz po ustaniu potopu. Historycy mówią o minimum 2,5 tys. lat.

Po wypiciu tradycyjnej słodkiej herbaty wracam do poziomu ulicy i przez następne godziny włóczę się w labiryncie wąskich przejść. Samochodów nie ma, co najwyżej objuczone workami osiołki i motory. Co chwila odkrywam coś ciekawego, np. zaprzęgniętego w kierat wielbłąda, który chodząc   w kółko, napędza prasę wyciskającą olej sezamowy.

Główne uliczki starówki tworzą suk. Jest głośno, kolorowo i pachnąco. Nie brak przypraw i wonności – mirry i kadzidła. W dawnych czasach właśnie te ostatnie przynosiły Jemeńczykom bogactwo. Przypominające grudki bursztynu kadzidło (bądź co bądź to zaschnięta żywica) było wówczas cenniejsze od złota, a Sana leżała na kadzidlanym szlaku.

Jemeńczycy już od pierwszych chwil zjednują sobie moją  sympatię. Owszem, jak to na arabskich bazarach, sprzedawcy zachęcają do zakupów, ale nie są natrętni. Więcej w tym zabawy i chęci pogadania. Kiedy kolega broni się przed kupnem srebrnej bransoletki, bystry sklepikarz stwierdza, że to świetny prezent dla żony. Odpowiedź kolegi, że nie ma żony, wcale sprzedawcy nie peszy: – Ale pewnie będziesz miał…

Miejscowe kobiety, zakryte w całości czarnymi szatami,  przez szparę na oczy przypatrują mi się, ale nie zagadują. Za to panowie nie mają oporów. –Sura! Sura! – krzyczą (po arabsku: „zdjęcie”). Ustawiają się w efektowne pozy, które zaraz potem chcą zobaczyć na wyświetlaczu aparatu. Oni również noszą tradycyjne stroje – albo długie białe galabije, albo zawinięty jak spódnica materiał zwany fota lub ma’awiz, i do tego marynarkę. Uzupełnieniem jest szeroki pas i włożony za niego nóż w zakrzywionej pochwie, czyli dżambija. To jeden z trzech głównych atrybutów dorosłego Jemeńczyka. Pozostałe to telefon komórkowy i kałasznikow. Strzelać panowie lubią, a okazja zawsze się znajdzie. Choćby wesele. Na wiwat!


Różnica khatu

Kilka kolejnych dni spędzamy w górach rozciągających się między Saną a wybrzeżem Morza Czerwonego. Samochodem wjeżdżamy niemal pod szczyt najwyższego na całym Półwyspie Arabskim Dżabal an-Nabi Szuajb (3760 m n.p.m.). Niesamowicie wyglądają stoki gór, od pokoleń zamieniane w tarasy z niewielkimi rolniczymi poletkami. Tylko 3 proc. powierzchni Jemenu nadaje się pod uprawy, a z nich jedna czwarta to właśnie tarasy. Co na nich rośnie? Sorgo, ziemniaki, czasem kawa, ale przede wszystkim khat (po polsku: czuwaliczka jadalna). Zawierające śladowe ilości amfetaminy liście tej rośliny to dla Jemeńczyków świętość, a tak naprawdę używka, od której większość z nich jest uzależniona. Liście kupuje się każdego dnia świeże, po czym wczesnym popołudniem zaczyna się wielkie żucie ( jak najbardziej legalne). W tym też momencie praca przestaje być ważna, ogólnonarodowym zajęciem staje się upychanie w policzkach przeżutej zielonej miazgi. Przeciętny Jemeńczyk wygląda wtedy tak, jakby włożył do ust piłeczkę pingpongową, a co poniektórzy wręcz tenisową. Tyle że to nie od piłeczki jego twarz przybiera błogi wyraz. Według Jemeńczyków khat nie jest narkotykiem. – Rozjaśnia umysł, dodaje energii, pomaga przetrwać bez jedzenia, picia, a nawet bez stosunków seksualnych – twierdzą, i mimo że narzekają na biedę, wydają na gałązki nawet jedną trzecią swoich dochodów. Różnica w cenach porcji na jedno popołudnie zależy od jakości listków – rozrzut może być od 3 do nawet 30 dol.

W jednym z domów zapraszają nas na khat party, bo khat najlepiej się żuje w towarzystwie. W gościnnym pokoju zwanym mafradż nie ma mebli. Siadamy na wyłożonej dywanami   podłodze (trzeba zdjąć buty), na wygodnych poduchach. Dostajemy po kilka gałązek, z których odrywamy najlepsze listki, te gorsze rzucając na podłogę. Mnie akurat khat nie smakuje – gorzkawy smak liści i cierpnący język sprawiają, że mimowolnie krzywię się, co wśród miejscowych wzbudza dużą wesołość. Pytają o Polskę, cieszą się, że Jemen nam się podoba. Mówimy to jak najbardziej szczerze. Tutejsze górskie domy („wieżowce” podobne do tych w Sanie) wyglądają, jakby były przyklejone do stromych zboczy. Bajka!

Pierwsza lekcja algebry

Jemen to typowo policyjne państwo. Posterunki są co chwila,  ale ponieważ mamy wszelkie konieczne zezwolenia, pokonujemy je dość sprawnie. W Hadżdża po raz pierwszy dostajemy ochronę – nasze dwa terenowe land rovery prowadzi radiowóz na sygnale, a do każdego z samochodów dosiada się żołnierz z karabinem. Wyglądamy niczym kolumna VIP-ów, co sprawia, że w wiosce, którą postanawiamy spontanicznie odwiedzić, zbiegają się nas zobaczyć wszyscy chyba mieszkańcy. Wioska jest ciekawa, bo tak jak cała tutejsza okolica ( jesteśmy na równinach koło miasteczka Al-Kanawis) nie ma wcale arabskiego charakteru, raczej afrykański. Założyli ją przed wiekami przybysze z Etiopii, co zresztą do tej pory zdradzają rysy i ciemna skóra mieszkańców. Kryte palmowymi liśćmi chatki wyglądają prymitywnie, mimo to niemal   przy każdej widać antenę satelitarną.

Chwilę spokoju od zgiełku mamy w Zabid, miasteczku z wyjątkowo ciekawą starówką, przy której renowacji udzielają się archeolodzy z Niemiec i Kanady. Przewodnik prowadzi nas do domu, w którym w 1972 r. mieszkał Paolo Pasolini. Słynny włoski reżyser kręcił w Zabid sceny do swojego filmu Kwiat tysiąca i jednej nocy. Film nie spodobał się Jemeńczykom, za dużo było w nim erotycznych scen. – Ale jest jeden plus: teraz mamy tu pielgrzymki Włochów szukających śladów swojego rodaka – cieszą się liczący na turystów lokalsi.

Inne zabytki też jednak chcemy zobaczyć. Jednym z nich jest meczet tylko dla kobiet, na którego dziedziniec możemy wejść (nie ma akurat modlitw). W Zabid są obecnie cztery kobiece meczety, a dla panów aż 30. I pomyśleć, że w IX w.   w Zabid było 280 świątyń! W jednej ze szkół działających   przy meczecie w 819 r. wykładał uczony, który odkrył system matematyczny nazwany al-jabar. – To od niego wywodzi się dzisiejsza algebra – słyszę.


Kain i Abel podzieleni

Z przystankiem w Ta’izz, gdzie warto zobaczyć odrestaurowaną ostatnio cytadelę, jedziemy do Dżibli. To miasto,   w którym znajduje się grobowiec ważnej w historii Jemenu, wciąż dobrze wspominanej królowej Arwy. Panująca w XI w. władczyni była kobietą nie tylko piękną, ale też dowcipną, świetnie wyedukowaną i doskonale radzącą sobie z polityką (w przeciwieństwie do jej męża, który pierwotnie miał sprawować władzę). Arwa dbała również o równouprawnienie kobiet – za jej czasów liczba meczetów dla kobiet i dla mężczyzn, przynajmniej w Jiblah, musiała być taka sama. Niestety pałac królowej (było w nim 365 pokoi – po jednym na każdy dzień roku) jest obecnie w ruinie. Brukowane uliczki starówki, przy których każdy dom to zabytek, jak najbardziej warte są poświęcenia im kilku godzin zwiedzania.

Kolejny cel to już Aden. Po drodze mijamy miejsce, gdzie była granica między Jemenem Północnym i Południowym. Północny uzyskał niepodległość już w 1918 r., uwalniając się od władzy upadłego wówczas Imperium Osmańskiego (dzisiejsza Turcja), jednak dopiero w 1962 r. jego obszar został proklamowany Jemeńską Republiką Arabską mającą stolicę w Sanie. Jemen Południowy (bardziej odpowiednie byłoby określenie „Zachodni”), czyli obszar dopiero w 1967 r. uniezależniony od Brytyjczyków, proklamował się państwem nazwanym ostatecznie Ludowo-Demokratyczną Republiką Jemenu (pod wpływami Związku Radzieckiego). W roku 1990 doszło do połączenia obu Jemenów, co rzecz jasna nie wszystkim się spodobało.

Ale oto i Aden, największy jemeński port znajdujący się nad będącą częścią Morza Arabskiego Zatoką Adeńską, mający w kraju specjalny status. Według legendy jego założycielami byli biblijni bracia Kain i Abel, przy czym grób Abla znajduje się jakoby na jednym z okolicznych wzgórz. Aden jest najbardziej europejskim z jemeńskich miast i nawet piwo (prawdziwe, z procentami) można w nim kupić.

To co turystów najbardziej tu interesuje, to starożytne zbiorniki na wodę. Większość historyków uważa, że powstały już w I w. n.e. Początkowo było ich 52, teraz pozostało 13. Oczywiście oprócz pustych cystern ogólną przejażdżkę po mieście też warto zaliczyć. Przez 123 lata Aden kontrolowali Brytyjczyci, czego pamiątki widać nawet i teraz. – Mamy tu ogrody królowej Wiktorii z jej posągiem, stojąca w centrum wieża zegarowa to tak zwany Mały Ben, jest cmentarz brytyjski i kościół anglikański – opowiada nam Ali, nasz przewodnik. Swoją drogą są też trzy kościoły katolickie. – Ilu mam wiernych? Dokładnie nie wiem, ale będzie  z trzydziestka… – mówi proboszcz, ksiądz z Indii.

Mnożenie Manhattanu

Pomiędzy Adenem a położoną również nad morzem, 650 km  dalej na wschód, Mukallą przelatujemy samolotem. Podróż samochodem nie jest bezpieczna ze względu na ryzyko porwań. Od Al-Mukalli znowu wjeżdżamy w głąb lądu, wspinając się krętą drogą na płaskowyż, zmierzamy w kierunku Wadi Hadramaut. Poza Saną to najważniejsze dla turystów miejsce. Niestety po zamachach, w których zginęli turyści (ostatni w 2009 r.), wiele osób rezygnuje z tego punktu programu, a grupy, które jednak się odważą, mają przydzieloną obowiązkową eskortę wojskową. Z drugiej jednak strony… – W Europie myślicie o nas: terroryści. Zapominacie, że większość muzułmanów jest terroryzmowi przeciwna – tłumaczą miejscowi. – Islam to pokojowa religia, niestety wypaczona przez małą, ale silną grupę oszołomów, którzy pod przykrywką religii realizują swoje polityczne interesy – dodają. Jakby dla potwierdzenia swoich poglądów nieakceptujących niektórych liderów pokazują samotną skałę. – Nazywamy ją fiutem bin Ladena – śmieją się.

Najpiękniejszy odcinek naszej całodniowej podróży  stanowi zielona, pełna daktylowych palm dolina zwana Wadi Do’an. Na kartach pamięci w aparatach zaczyna brakować miejsca, a tymczasem ciągle jest coś ciekawego – a to wybudowane na skałach miasteczko z domami pomalowanymi na pastelowo, a to Beduinki w słomianych kapeluszach.

Wadi Hadramaut ma zupełnie inny charakter. Główny powód, aby ją zobaczyć, to trzy pustynne miasta. Zaczynamy od Sajwun z wielkim XIX-wiecznym pałacem, po części zamienionym na muzeum, potem wyskakujemy do Tarim, którego chlubą jest meczet Al-Mihdar z 54-metrowym minaretem. Tutejsi mieszkańcy są bardzo religijni i konserwatywni w swoich zwyczajach – kobiety nawet ręce zakrywają, a są i takie, które na świat patrzą jedynie jednym okiem, drugie zasłaniając. W trzecim mieście, słynnym Szibam (trzeba uważać – w Jemenie są cztery miasta o tej nazwie!), miejscowi są do turystów bardziej przyzwyczajeni, ale i tak mamy problem, aby tam wjechać. Lakoniczna informacja otrzymana od lokalnej bezpieki mówi tylko, że coś się tam stało. Zdenerwowani w pierwszej chwili myślimy o kolejnym zamachu. Potem okazuje się, że powodem jest pełna emocji wojna dwóch rodzinnych klanów. A skoro każdy ma strzelbę, to efekt wiadomy. Dopiero kiedy wszyscy winowajcy lądują na posterunku, jedyna brama prowadząca do miasta zostaje dla nas otwarta.

To, że nazywa się Szibam pustynnym Manhattanem, jest jak najbardziej uzasadnione. Na stosunkowo małej, otoczonej murami przestrzeni wyrasta ok. 500 wielopiętrowych wieżowców, przy czym wiele z nich liczy sobie 500 lat! Mnie podczas spaceru w ciasnych uliczkach (tutaj też samochody nie mają możliwości wjazdu) fascynują drzwi! Stare, drewniane, a jeśli z metalu, to malowane na żywe kolory, z osobliwym systemem zamków i kołatkami zamiast dzwonków.


Ułamek dawnej świetności

Znowu lecimy. Pustynny obszar dzielący Wadi Hadramaut od Sany to teren działania zarówno Al-Kaidy, jak i rebeliantów z ruchów separatystycznych. Szkoda, bo właśnie tam znajduje się Marib, miasto, które w starożytności było stolicą królestwa Saby rządzonego w X w. p.n.e. przez słynną królową nazywaną w Polsce niewłaściwie „królową Sabą” (powinno się mówić: „królową Saby”). To o jej wizytach u króla Salomona w Jerozolimie wspomina Stary Testament. Na szczęście pilot samolotu jest na tyle miły, że ponad Marib obniża pułap lotu, abyśmy mogli zobaczyć pozostałości potężnej tamy wybudowanej prawie 3 tys. lat temu, uwiecznionej nawet w jemeńskim godle. Dużą część znalezisk archeologów pracujących w Marib można zobaczyć w Muzeum Narodowym w Sanie. A Sana? Znowu wita nas chłodem, tyle że po pustynnych upałach traktujemy go jak wybawienie.

Bez noża jak bez ręki

Dżambija (jambiya) to tradycyjny nóż o krótkim, obustronnym ostrzu, noszony we wsuniętej za szeroki pas zakrzywionej pochwie. Wielu Jemeńczyków bez dżambiji nie pokaże się na ulicy, czując, że ich strój jest niepełny. Wprawdzie urzędnikom państwowym zakazuje się przynosić noże do pracy, jednak nawet przewodniczący parlamentu nie rozstaje się ze swoją dżambiją także podczas oficjalnych podróży zagranicznych.

Dżambije zaczynają nosić chłopcy w wieku 14 lat (choć przy okazji uroczystości młodszym dzieciom też się je daje). Często są to pamiątki rodowe, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Najtańsze dżambije można kupić już za mniej niż 5 dol., 

ale są i takie, które wycenia się na kilkadziesiąt tysięcy dolarów! Wpływ na cenę ma zarówno jakość stali w ostrzu, jak i pochwa. To, z jakiego materiału jest zrobiona (skóra, drewno) i jak zdobiona (często wysadzana kamieniami szlachetnymi albo zdobiona filigranowymi wzorami ze złotej lub srebrnej nitki). Najistotniejsza jest jednak rękojeść. Najbardziej wartościowe wykonane są z rogu zagrożonego wyginięciem czarnego nosorożca (kilogram dostarczanego przez przemytników rogu kosztuje 1,5 tys. dol.)  – mają żółtawy kolor, ten typ dżambiji nazywa się saifani. Tańsze są z rogu żyrafy, ibexa, czyli koziorożca nubijskiego. Najmniejszy wydatek to noże z rękojeścią z plastiku lub drewna.

Dżambija nie służy obecnie do walki, tym bardziej że jak mówi lokalny przesąd, noża zbroczonego krwią nie da się już schować do pochwy. Znaczenie jest głównie ceremonialne  – pokazuje przywiązanie do plemiennych tradycji, no i świadczy o statusie właściciela, poza tym jest też rekwizytem przy  wykonywanych przez mężczyzn tańcach bara’a. Każdy kto utraci swój nóż, staje się powodem docinków i kąśliwych uwag.



NO TO W DROGĘ

INFO: Powierzchnia: 528 tys. km2.
Język: arabski.
Ludność: 23 mln.
Religia:  islam (99 proc.), przy czym sunnitów jest 52 proc., zaś szyitów ok. 46 proc.
Waluta:  rial jemeński (YER). 100 riali = 1.35 zł

Od października do kwietnia, kiedy kraj jest zielony po porze deszczowej, a nie ma jeszcze upałów. W górach trzeba być przygotowanym na bardzo niskie temperatury w ciągu nocy (bywa, że tylko 5°C).

Załatwia się ją w ambasadzie Jemenu w Warszawie z dużym wyprzedzeniem (nawet 1,5 miesiąca). Uwaga! Aktualnie (styczeń 2011 r.) wstrzymane jest wydawanie wiz dla indywidualnych podróżników – musimy być uczestnikami wyjazdu zorganizowanego przez biuro podróży (polskie, np. Logos Travel, lub jemeńskie).

Najtańszą ofertę mają aktualnie Turkish Airlines (lot z Warszawy, przez Stambuł, za 2800 zł w obie strony), a także British Airways (przez Londyn 3060 zł).

Turyści korzystają zwykle z wynajętych mikrobusów lub wygodnych samochodów terenowych. Kierowcę też lepiej wynająć (licząc razem z samochodem – ok. 100 dol. dziennie).

Przestępczości typu napady rabunkowe, gwałty etc. praktycznie nie ma. Jemen słynie natomiast z porwań turystów. Żadne to pocieszenie, że organizowane przez plemienne klany porwania mają „wyższy cel” typu zmuszenie władz do budowy drogi czy szkoły. Na ogół zakładnicy uwalniani są szybko, nie jest jednak powiedziane, że władze zechcą zapłacić okup. Kiedy do akcji wkracza uzbrojona policja lub wojsko, może być różnie.

Największym zagrożeniem jest klasyczny terroryzm i zamachy robione przez Al-Kaidę oraz rebeliantów z ruchów separatystycznych. Ofiarami są i turyści, i Jemeńczycy.

Telefonia komórkowa i internet bezprzewodowy działają całkiem dobrze. Korzystając z rozmów przez Skype’a, unikajmy słów typu „terroryzm”, „Al-Kaida” itp., bo skończy się zablokowaniem naszego konta, czego również sama doświadczyłam.

CZAS:14 DNI   KOSZT: 8 TYS. ZŁ (W TYM BILET LOTNICZY)

3 SPOSOBY NA JEMEN

Nocleg:

Arabia Felix Hotel, dość spartańskie warunki, za to w tradycyjnym domu w samym sercu starego miasta. Noc od 9 dol. arabiafelix.free.fr

Royal Sana’a, ok. 2 km od starówki, z miłą obsługą i oferującą ładny widok restauracją na ostatnim piętrze. www.royalsanaa. jeeran.com

Taj Sheba Hotel, dla tych, którzy lubią komfort, a zarazem chcą mieszkać blisko starówki. Ceny 175–715 dol. za dwójkę. www.tajshebahotel.com

Jedzenie:

W prostych jadłodajniach  za obiad (zupa, ryż z warzywami, chleb i herbata) zapłacimy 500 riali (7 zł). Je się rękami, często ze wspólnej misy.

Al-Deewan, ul. Hadda,  sympatyczna obsługa, dobre jedzenie (zwłasz- cza grillowane mięsa) plus fajka wodna. Niedaleko Pizza Hut i KFC.

Al-Fakher, ul. Hadda,  ulubiona restauracja jemeńskich polityków. Warto spróbować salty – gęstej zupy z mięsem, czosnkiem i chilli.

Rozrywka:

Lokalne tańce! Można zobaczyć je w piątkowe przedpołudnia przy pałacu Na Skale (Dar Al-Hajar). Żadna cepelia, pełen spontan.

Wizyta w hammamie to dobry pomysł na poznawanie arabskich zwyczajów. Dla pań i panów obowiązują różne godziny otwarcia.

Na starówce można kupić noże dżambije (i wtedy bywa drogo), a także kadzidło i kamienie półszlachetne (korale, turkusy i inne).